środa, 29 grudnia 2010

Żeby człowiek był człowiekiem – folwark zwierzęcych ksenotransplantów


          Na Żernikach Wielkich pod Wrocławiem, po wielkich trudach, wyprodukowano właśnie na drodze mikroiniekcji egzogennego DNA do 1 i 2 blastromerowych zarodków transgeniczną świnię (knurka) z ludzkim genem i złamaną barierą immunologiczną. Od takiej świni można przeszczepiać człowiekowi żywe narządy: serce, nerki, wątrobę…

Żaden z argumentów ,,za” do których dotarłam, nie przekonuje mnie do tego, by człowiek mógł zajmować się ksenotransplantacją w jakimkolwiek wymiarze. Wszystkie przytaczane w literaturze/dokumentach, bądź wypowiedziach, motywy są raczej czysto teoretyczne. Nijak mają się do rzeczywistych warunków, bez których ksenotransplantacja w praktyce nie istnieje.  W najlepszym wypadku świadczą o kiepskiej komunikacji pomiędzy etykami/teologami a naukowcami. Dodatkowo, biorąc pod uwagę interdyscyplinarność całego zagadnienia, współpraca ta jest kiepska już nawet pomiędzy inżynierem genetycznym a chirurgiem transplantologiem, biotechnologiem a zootechnikiem itd. Poniżej podważone lub potwierdzone przeze mnie (w większości artykułami naukowymi) fragmenty wypowiedzi, dokumentów, relacji, sprawozdań itp. a propos stosowania ksenotransplantów (także pośrednio):

1.     „Perspektywa Ksenotransplantacji – Aspekty naukowe i rozważania etyczne” – to nowy dokument Papieskiej Akademii Życia. Ksenotransplantacja zajmuje się przeszczepami organu zwierzęcego do organizmu człowieka. Inspiracją zaprezentowanego 26 września dokumentu była prośba o wypowiedzenie się na ten temat ze strony Rady Europy, a także watykańskiego Sekretariatu Stanu. Prezentując dokument, wiceprzewodniczący Akademii bp Elio Sgreccia powiedział, że „porusza on między innymi aspekty etyczne ksenotransplantacji i starano się w nim odpowiedzieć na takie problemy jak: Czy wykorzystanie zwierzęcia jest rzeczą godziwą i jaka jest władza człowieka nad zwierzęciem?”.
(© 2000 Tygodnik Powszechny online)

To totalne nieporozumienie, że głównym problemem ksenotransplantacji dla Papieskiej Akademii Życia, jest pytanie o władzę człowieka nad zwierzęciem, jakby ten problem wcześniej nie istniał i jakby właśnie ,,odkryto Amerykę”. Zupełnie pomija się sedno problemu! Nawet nie pomija, a, w pewien sposób, odwraca – jeśli by brać pod uwagę aspekty psychicznej i genetycznej tożsamości człowieka – należałoby nakreślić i rozważyć problem wpływu  (,,władzy”) określonej puli genowej zwierzęcia-dawcy na genotyp człowieka-biorcy. Papieska Akademia Życia (ani żadna inna) tego problemu nie podejmuje.

2.     Aby ksenotransplant był dopuszczalny, przeszczepiany organ nie może naruszać psychicznej i genetycznej tożsamości osoby, która go przyjmuje; ponadto musi także istnieć dowiedziona biologiczna możliwość, iż przeszczep się uda i że nie narazi odbiorcy na niekontrolowane ryzyko.
(Jan Paweł II, przemówienie do uczestników Kongresu Światowego Towarzystwa Transplantologicznego w Rzymie, 29 sierpnia 2000)

W zasadzie, można by powiedzieć, Jan Paweł II etycznemu i moralnemu problemowi ksenotransplantacji nadaje właściwy ton. W jego obrębie, jako etyk i teolog, formułuje odpowiednie warunki: ,, Aby ksenotransplant był dopuszczalny…”. Jest to jednak tylko i wyłącznie idealistyczna wizja etyka i teologa, która na pewno dziś (a wątpliwe, że kiedykolwiek) w praktyce w 100% możliwa nie jest.
Naruszenie psychicznej tożsamości człowieka – często jest to problem indywidualny, więc tu go pominę.
Naruszenie genetycznej tożsamości człowieka – skoro nieunikniona jest genetyczna modyfikacja zwierząt-dawców (zwłaszcza świń) i ich tkanek oraz narządów (o czym będzie dalej), naruszenie genetycznej tożsamości człowieka jest prostą implikacją.
Dowiedziona biologiczna możliwość, iż przeszczep się uda. – Trudno ocenić, jak będą funkcjonowały świńskie narządy w ludzkim ciele. Są one dosyć podobne pod względem wielkości i wydolności, ale nikt tak naprawdę nie wie, jak długo i sprawnie mogą działać. (,,Wiedza i Życie" nr 1/1999)
Dowiedziona biologiczna możliwość, że przeszczep nie narazi odbiorcy na niekontrolowane ryzyko. Mikrobiolodzy ostrzegają, że przeszczepy tkanek i narządów zwierzęcych niosą ze sobą groźbę wybuchu epidemii. Istnieje bowiem ryzyko, że wirusy lub inne drobnoustroje normalnie egzystujące w zwierzęcych tkankach mogą po przeszczepie zaatakować tkanki ludzkie. Takie zakażenie jest niebezpieczne nie tylko dla biorcy przeszczepu. Może on się stać źródłem zakażenia innych ludzi, co w efekcie prowadzi do wybuchu epidemii. Nikt obecnie nie jest w stanie ocenić, jakie jest  jej prawdopodobieństwo. Nikt też nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, jak groźny mógłby być wirus, który dokonałby takiego międzygatunkowego ,,przeskoku”.
Przeszczepy tkanek i narządów świńskich uważa się za bezpieczniejsze od małpich, gdyż świnie są o wiele dalej spokrewnione z ludźmi, a więc i wirusy, które w sobie noszą, są mniej podobne. Zwolennicy ksenotransplantacji argumentują też, że ludzie od wieków żyli w dość bliskim kontakcie ze świniami i z wyjątkiem grypy nie ulegali zakażeniu żadnymi niebezpiecznymi drobnoustrojami.
Sprawa jednak nie jest taka prosta. Przeszczep zwierzęcego narządu stwarza jedyną w swoim rodzaju sytuację, która nigdy nie zdarza się w naturalnych warunkach. Komórki zwierzęce wchodzą wtedy w bezpośredni kontakt z ludzkimi. W połączeniu z osłabieniem układu odpornościowego, spowodowanym dużą dawką leków immunosupresyjnych, powstają zatem warunki wyjątkowo sprzyjające infekcji wirusowej.
Poważnym sygnałem ostrzegawczym stało się niedawne odkrycie Robina Weissa z londyńskiego Instytut Badań nad Rakiem i Davida Onionsa z Uniwersytetu w Glasgow, że obecne w świńskich komórkach tzw. wirusy PERV (należące do rodziny retrowirusów tej samej, co wirus HIV), są w stanie zakażać ludzkie komórki w warunkach laboratoryjnych. Wirusy te są integralną częścią genomu świńskich komórek. Kolejne pokolenia świń dziedziczą je, ponieważ przed tysiącami lat wirusy PERV stały się częścią ich materiału genetycznego. Nie są one chorobotwórcze dla tych zwierząt. Można jednak sobie wyobrazić, że mogłyby się uaktywnić w komórkach przeszczepionego narządu i zaatakować ludzkie tkanki. Czy może do tego dojść i czy takie zakażenie wywołałoby jakąś chorobę, nie wiadomo. Tym niemniej dokonane przez Brytyjczyków odkrycie pokazało, że trudne będzie wyhodowanie świń wolnych od wszelkich wirusów i innych czynników chorobotwórczych, co jest warunkiem niezbędnym, aby takie transplantacje były bezpieczne.
,,Wiedza i Życie" nr 1/1999;
Biotechnologiczne i medyczne podstawy ksenotransplantacji
Redakcja Z. Smorąg, R. Słomski, L. Cierpka
Ośrodek Wydawnictw Naukowych
Poznań, 1-388, 2006

3.     Wolność jednego człowieka ma swoje granice tam, gdzie naruszać zaczyna wolność innych ludzi i stworzeń. Do postępu nie należy zmierzać za wszelką cenę. Ingerencja w geny człowieka jest np. zarazem wtargnięciem w jego osobowość, w jego osobę. Z punktu widzenia Kościoła nie ma na coś takiego moralnego usprawiedliwienia. ,,Nauka i technika z racji ich wewnętrznego znaczenia domagają się bezwarunkowego poszanowania podstawowych kryteriów moralności; powinny one służyć osobie ludzkiej, jej niezbywalnym prawom, jej prawdziwemu i integralnemu dobru zgodnie z planem i wolą Boga" (Katechizm Kościoła katolickiego, 2294).

Ingerencja w geny dawcy ksenotransplantu i samego ksenotransplantu nieodwołalnie wiąże się z pośrednią ingerencją w geny biorcy (człowieka). Okazuje się, że taka ingerencja jest nieunikniona:
Świnie hodowane w brytyjskiej firmie Imutran tylko z pozoru w niczym nie różnią się od setek tysięcy innych na całym świecie. Świnie te nie są przeznaczone na rzeź, a swą niezwykłość zawdzięczają faktowi, iż powstały w wyniku manipulacji genetycznej, która sprawiła, że ich serca i wątroby oraz inne części będzie można wszczepiać ludziom. Wkrótce w ślady Imutranu poszło więcej firm i obecnie przynajmniej trzy kolejne: Protein Pharmaceuticals, Alexion i Nextran (wszystkie amerykańskie), mają świnie zmodyfikowane genetycznie w podobny sposób.
W 1992 roku naukowcy z mało znanej brytyjskiej firmy biotechnologicznej Imutran wyhodowali zmodyfikowaną metodami inżynierii genetycznej (transgeniczną) rasę świń. Wkrótce zwróciła ona na siebie uwagę całego medycznego świata. Dzięki umieszczeniu w materiale genetycznym tych zwierząt odpowiednich genów, właściwości ich tkanek zmieniono tak, by oszukać ludzki układ odpornościowy i uniknąć nadostrego odrzucenia.
Sukces transplantacji zależy od tego, na ile podobne są do siebie tkanki dawcy i biorcy. Komórki, z których zbudowane są tkanki, mają na swej powierzchni ogromną liczbę różnorodnych białek. Wiele z nich pełni rolę znaków rozpoznawczych dla własnego systemu odpornościowego. Są to tzw. antygeny zgodności tkankowej. Odrębność gatunkowa ludzi i zwierząt, w przypadku ksenotransplantacji, wyklucza podobieństwo tkanek dawcy i biorcy. Niezbędna jest więc modyfikacja genetyczna, która ,,stworzy” wymagane podobieństwo i na tyle oszuka układ odpornościowy biorcy, aby, z pomocą leków immunosupresyjnych (zwłaszcza cyklosporyn) akceptował przeszczepy od dawców o tak różnych typach tkankowych.
Gwałtowny postęp w dziedzinie ksenotransplantacji nastąpił w ostatniej dekadzie. Jedną z głównych przyczyn przełomu było opanowanie technik inżynierii genetycznej, które pozwoliły na wyhodowanie zmodyfikowanych genetycznie zwierząt, zaprojektowanych w ten sposób, by mogły zostać dawcami narządów dla ludzi.
Najpoważniejszą przyczyną niepowodzeń przy wszczepianiu zwierzęcych narządów do ludzkiego organizmu jest tzw. nadostre odrzucanie przeszczepu. Zjawisko to występuje przy przeszczepach od tzw. gatunków ,,niezgodnych", do których należą świnie będące zwierzętami najpoważniej branymi pod uwagę jako dawcy narządów dla ludzi. W przypadku szympansów i pawianów ta forma odrzucania nie występuje, jednak zwierzęta te z innych powodów nie są dobrymi kandydatami na dawców. (Naczelnym, mimo że są najbliżej spokrewnione z człowiekiem, nie poświęca się wiele uwagi jako dawcom organów z powodów etycznych, problemów bezpieczeństwa i trudności związanych z hodowlą. Niestety, większość zwierząt laboratoryjnych, takich jak szczury, myszy, chomiki i świnki morskie, nie spełnia wymagań.
Badania kliniczne wskazują, że świnia domowa najlepiej spełnia kryteria przydatności organów do ksenotransplantacji. Wielkość narządów, ich wydolność fizjologiczna jest niemal identyczna z ludzkimi. Za wyborem świni jako potencjalnego dawcy organów do ksenotransplantacji przemawiają również następujące fakty: świnia jest gatunkiem o wysokiej plenności i płodności, tanim i łatwym w utrzymaniu, ponadto osobniki szybko rosną, a ich organy w stosunkowo krótkim czasie osiągają pełną wielkość i wydolność fizjologiczną stosowaną do potrzeb ksenotransplantacji. Ponadto świnia jest gatunkiem, u którego, w porównaniu do innych dużych zwierząt, dosyć łatwo można przeprowadzić modyfikacje genowe. Dodatkowo badania dotyczące międzygatunkowej homologii DNA człowieka oraz zwierząt wskazują na wysoką homologię, z wyjątkiem naczelnych, między człowiekiem i świnią.)
Orzucanie nadostre jest to gwałtowna reakcja układu odpornościowego, zdolna zniszczyć przeszczepiony narząd w ciągu kilku minut od transplantacji. Głównym obiektem ataku jest nabłonek naczyń krwionośnych, który jest podstawowym miejscem styku obcego narządu z ludzką krwią. Po jego zniszczeniu niemożliwy jest już normalny obieg krwi w przeszczepionym narządzie, co prowadzi do jego szybkiego obumarcia. Przez wiele lat było to ograniczenie niemożliwe do pokonania.
Jedną z możliwości zabezpieczenia komórek przed atakiem ze strony ksenoprzeciwciał i nadostrym odrzucaniem jest takie jej zmodyfikowanie genetyczne, aby nie wytwarzała antygenu alfaGal. Można to uzyskać poprzez zastąpienie genu kodującego enzym alfa 1,3-galaktozylotransferazę odpowiedzialny za syntezę przez gen kodujący ludzką transferazę H powodującą zastąpienie antygenu alfaGal (złożonego z cząsteczek galaktozy) antygenem Fuc (złożonego z cząsteczek fukozy). Dzięki temu przeciwciała nie wiążą się z komórką i kaskada dopełniacza nie jest aktywowana.
Inną możliwością ochrony przed nadostrym odrzucaniem (wykorzystaną m.in. przez firmę Imutran) jest wyprodukowanie transgenicznych zwierząt, których tkanki mają na swej powierzchni ludzkie białka blokujące aktywność dopełniacza.
Jednym słowem – potrzebne jest ,,uczłowieczenie” genetyczne świni, by była mowa o jakimkolwiek ksenotrasplancie.
Przełamanie bariery nadostrego odrzucania sprawiło, że specjaliści z wielu ośrodków medycznych (głównie w USA i Wielkiej Brytanii) rozpoczęli przygotowania do pierwszych prób klinicznych przeszczepiania narządów pochodzących od transgenicznych świń. Novartis jest gotów w najbliższym czasie zainwestować w ksenotransplantologię co najmniej miliard dolarów. Analitycy finansowi szacują, że rynek związany z przeszczepami zwierzęcych narządów w 2010 roku będzie wart 6 mld dolarów, a Novartis ma szansę na zdobycie ponad połowy tych pieniędzy.
,,Wiedza i Życie" nr 1/1999;
Biotechnologiczne i medyczne podstawy ksenotransplantacji
Redakcja Z. Smorąg, R. Słomski, L. Cierpka
Ośrodek Wydawnictw Naukowych
Poznań, 1-388, 2006

4.     Jeżeli więc (…) życia nie chce się pozostawić samowoli ludzkiej, trzeba koniecznie uznać pewne nieprzekraczalne granice władzy człowieka nad własnym ciałem i jego naturalnymi funkcjami, granice, których nikt nie ma prawa przekraczać: ani osoba prywatna, ani władza publiczna. Granice te zostały ustanowione właśnie ze względu na szacunek należny ludzkiemu ciału oraz jego naturalnym funkcjom. (Paweł VI, encyklika Humanae vitae)

(…) nieprzekraczalne granice władzy człowieka nad własnym ciałem i jego naturalnymi funkcjami – w przypadku transgenicznych ksenotransplantów nie ma mowy naturalności funkcji ciała człowieka. Idąc tropem Pawła VI, można by stwierdzić, iż ksenotransplantacja przekracza granicę, która jest moralnie (a powinna być także i formalnie) uznana za nieprzekraczalną.

5.     Chodzi tu (..) o sprawę tak wielką z punktu widzenia powinności moralnej, że nawet samo prawdopodobieństwo (…) wystarczyłoby dla usprawiedliwienia najbardziej kategorycznego zakazu wszelkich interwencji (…). (Jan Paweł II, encyklika Evangelium vitae)

Czy nie można tych słów odnieść do ksenotransplantacji? Czy nie chodzi tu o sprawę tak wielką, że już samo prawdopodobieństwo pogwałcenia tożsamości genetycznej człowieka wystarczyłoby dla usprawiedliwienia najbardziej kategorycznego zakazu wszelkich interwencji w ciało człowieka, jeśli by brać pod uwagę transgeniczne ksenotransplanty?


Podsumowanie:
Krótkie argumenty przeciw ksenotransplantacji:
  • nie do końca poznane mechanizmy następcze transplantacji – zmiany zachodzące w organizmie biorcy po przeszczepie (łącznie z psychiczną i genetyczną tożsamością)
w związku z w/w: brak formalnej udowodnionej i wyznaczonej granicy: przeszczep jakiej tkanki/narządu jeszcze znacznie nie narusza psychicznej i genetycznej tożsamości człowieka, a jakiej już narusza (zawsze w grę wchodzi tylko ,,stopień i skala tego naruszenia”, gdyż w medycynie powszechnie wiadomo, iż ,,naruszenia” takie nieuniknione są nawet przy przeszczepach allogenicznych)
skoro nieunikniona jest genetyczna modyfikacja zwierząt-dawców (a jednak wbrew naturze), granica, o której mowa wyżej, zawsze będzie niemożliwa do wyznaczenia, gdyż każda modyfikacja genetyczna, w przypadku ksenotransplantologii, zakłada naruszenie genetycznej tożsamości
  • ryzyko zakażenia, globalna epidemia na skutek ,,przeskoku” międzygatunkowego niektórych drobnoustrojów, wirusów (brak dostatecznej wiedzy dot. tego tematu)
  • dzisiaj głównym czynnikiem ograniczającym liczbę wykonywanych operacji jest dostępność narządów do transplantacji, a nie problemy techniczne – czy trudność w tym dostępie jest wystarczającym argumentem, by ,,zezwierzęcać” człowieka??!
  • w sprawach tak wysokiej wagi, jak ludzkie życie i godność człowieka, już samo tylko ryzyko i szereg niepewności powinny być argumentem przeciw wątpliwej moralnie metodzie (w myśl JPII, w/w)

Dlaczego etyczny i moralny problem ksenotransplantacji nie dotyczy tej dziedziny kardiochirurgii, gdzie powszechnie stosuje się zastawki serca pochodzące od świń?
Zastawki te lepiej od mechanicznych naśladują ruch ludzkich zastawek, nie powodują krzepnięcia krwi i nie niszczą krwinek. I co najważniejsze, nie stają się celem dla naszego układu odpornościowego. Przed wszczepieniem poddaje się je długiej obróbce, podczas której usuwa się z nich wszystkie chemiczne wizytówki. Skutkiem ubocznym jest zabijanie komórek budujących zastawki. W efekcie – zastawka, która nie jest już żywym organem (tu: nie jest to konieczne, by nim była), przestaje być ksenotransplantem – jest martwym implantem, niemającym w sobie i nieprzekazującym ,,biorcy” żadnej z informacji o cechach genetycznych świni.
Metoda, której poddawane są świńskie zastawki, nie nadaje się więc do przygotowywania do przeszczepu narządów, które muszą żyć, by pracować: serca, nerek, wątroby... Tu trzeba szukać innego wyjścia. Do roboty wzięli się więc genetycy i immunolodzy. Wymyślili dwa rozwiązania, polegające na odpowiednio dobranych genetycznych modyfikacjach, o których mowa była wyżej.
,,Wiedza i Życie" nr 1/1999;
Biotechnologiczne i medyczne podstawy ksenotransplantacji
Redakcja Z. Smorąg, R. Słomski, L. Cierpka
Ośrodek Wydawnictw Naukowych
Poznań, 1-388, 2006

Problem dotyczy także Polski
Tym tropem poszli między innymi polscy naukowcy, którzy od kilku lat prowadzą badania nad zmodyfikowanymi genetycznie świniami. W projekcie uczestniczy 10 zespołów naukowych z całej Polski, specjalizujących się w biologii molekularnej, rozrodzie zwierząt, embriologii, immunologii i transplantacjach. Odpowiednią konstrukcję z DNA przygotował zespół profesora Ryszarda Słomskiego z Instytutu Genetyki Człowieka PAN, a wprowadzeniem genów do komórek świni i hodowlą zajęli się naukowcy kierowani przed profesora Zdzisława Smorąga z podkrakowskiego Instytutu Zootechniki (koordynującego cały projekt). W efekcie ich prac we wrześniu 2003 roku narodził się knurek, któremu nadano wdzięczne imię TG 1154.
Zwierzątko miało tkanki ozdobione ludzkimi cząsteczkami, które po przeszczepie mogłyby maskować obecność świńskich wizytówek na komórkach zwierząt. Knurek podrósł, po czym zabrał się do rozmnażania. Obecnie po świecie hasa ponad sto jego potomków, którym przekazał swoje unikatowe cechy. W międzyczasie do akcji zaczęli się szykować transplantolodzy. By opracować optymalną technikę, już rok temu przeszczepili wątrobę zmodyfikowanego genetycznie zwierzęcia innej świni. – Dzięki odpowiednim krzyżówkom za trzy lata spodziewamy się osobników, z których narządami będziemy mogli zacząć eksperymenty na małpach – powiedział „Przekrojowi” profesor Smorąg.
(Przekrój Nauki 2006 online)

Marta Czech

poniedziałek, 8 listopada 2010

Prostota elegancji nie ma nic wspólnego z ubóstwem!


          Wczoraj (7 XI) podczas uroczystej Mszy św., papież Benedykt XVI konsekrował Świątynię Pokutną Świętej Rodziny w Barcelonie, znaną zwłaszcza pod katalońską nazwą – Sagrada Familia (http://papiez.wiara.pl/doc/665216.Sagrada-Familia-konsekrowana).
Temple Expiatori de la Sagrada Família (Barcelona) - Antoni Gaudi
Warto przy tym wspomnieć o twórcy tej monumentalnej, zapierającej dech w piersiach, budowli – Antonim Gaudim, który prostoty elegancji nigdy nie mieszał w swoich dziełach z -  tak często dziś praktykowanym w architekturze – ubóstwem (zwłaszcza jeśli chodzi o budowle sakralne).

Polecam galerię prac Gaudiego:

… a także cytaty artysty, o którym arcybiskup Barcelony, kard. Lluís Martínez Sistach, powiedział wczoraj: „Będąc genialnym architektem, był on też wzorowym katolikiem”:
Antoni Gaudi (1852 - 1926)
Marta Czech

niedziela, 7 listopada 2010

Przejdziemy!


Marsz Niepodległości 11 X 2010 - film promocyjny:

To, co zrobiła z Marszu Niepodległości dzisiejsza poprawność polityczna, za której plecami stoją ci, co z Orłem Białym do Michnika startują:

A my i tak przejdziemy!
Są tylko dwa sposoby przejścia przez życie. Jeden, jakby nic nie było cudem, i drugi, jakby wszystko było cudem. (A. Einstein)
Marta Czech

wtorek, 2 listopada 2010

Banksterzy

          
          Jestem absolutnie przeświadczony, że żadne bogactwo świata nie zdoła przyczynić się do postępu ludzkości, nawet gdyby znalazło się w rękach człowieka szczerze oddanego tej sprawie. Jedynie przykład dany przez wielkich, nieskazitelnych ludzi może doprowadzić nas do wzniosłych idei i szlachetnych czynów. Pieniądze odwołują się wyłącznie do egoizmu i zawsze wystawiają tego, kto je posiada, na pokusie nadużyć. (Albert Einstein)
O FED, bankach centralnych, prywatnych bankierach, odsetkach bez pokrycia i ,,przypadkowych” zgonach zwolenników wolnego pieniądza…, czyli ,,Historia świata w 10 minut”. Polecam:
Marta Czech

środa, 27 października 2010

Kontrpalikotowo


Jutro (15:30) na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu marsz Palikota - za in vitro i przeciw Kościołowi (http://palikot.blog.onet.pl/).  
ZAPRASZAMY DO KONTRAKCJI: 28 X (CZW.), GODZ. 15:00 - MODLITWA RÓŻAŃCOWA I MARSZ W OBRONIE CZŁOWIEKA POCZĘTEGO (ZBIÓRKA POD PAŁACEM BISKUPIM NA PL. KATEDRALNYM).

Marta Czech

piątek, 22 października 2010

Liturgiczne Babel


…czyli o gorszącym i dzielącym języków pomieszaniu.

          Mnożyć można by na pęczki argumenty za łaciną jako jedynym oficjalnym językiem Kościoła Katolickiego. Rozdrabnianie się na języki narodowe wydaje się być kuriozum w dobie, aż nadto (bo w sposób kompromisowy i poniewierający rzymski katolicyzm) zaawansowanego, globalnego ekumenizmu. I pomyśleć, że w ślad za mrowiem modlitw o ustanie zgorszenia podziału wśród chrześcijan idą, jeszcze bardziej niezliczone, przypadki amnezji odnośnie elementarnego, zewnętrznego znaku jedności, o którą te bezmyślne modły. W zapomnienie odchodzi także fundamentalna wiedza o człowieku. To, co zewnętrzne pociąga za sobą ducha …i jedności w Kościele nie będzie dopóty, dopóki  nie zostaną powszechnie przywrócone jej zewnętrzne wyrazy – z uświęconym językiem łacińskim na czele; dopóki liturgiczna wieża Babel nie zostanie zburzona, a mieszkańcy całego Kościoła nie będą mieli jednej mowy, czyli jednakowych słów (por. Rdz 11, 1).
Gustave Dore, Pomieszanie języków (1865)
Dlaczego łacina?
Jako odpowiedź polecam m. in. książkę W poszukiwaniu św. Krzyża (autorzy: C. P. Thiede i M. D'Ancona, Warszawa 2006; http://wysylkowa.pl/ks1080293.html#wiecej), której fragment poniżej…

          O dziwo, wersje grecką i łacińską napisano od prawej do lewej. To, co jest prawidłowe w języku hebrajskim, wydaje się wyjątkowo dziwaczne w dwóch kolejnych napisach. Zachowały się, co prawda, starożytne teksty etruskie i greckie inskrypcje, gdzie słowa lub litery napisano od prawej do lewej, nie ma jednak żadnego ówczesnego lub przynajmniej zbliżonego wiekiem całego tekstu zapisanego w taki sposób. Uważamy, że jest to kolejny poważny argument przeciwko tezie, iż Titulus z Santa Croce jest fałszerstwem. Żaden rzemieślnik pracujący dla Heleny lub Makarego bądź dla jakiegoś średniowiecznego kardynała nie zaryzykowałby czegoś tak rzucającego się w oczy, jeżeli polecono mu, żeby nadał pozory autentyczności swemu dziełu. Gdyby ktokolwiek polecił wykonanie Titulusu, to po pierwsze, na pewno nie poprosiłby
o fragment takiej tablicy. Bez wątpienia zamawiający dostarczyłby rzemieślnikowi jakiś model i tekst do skopiowania. Nie do pomyślenia jest, żeby jakikolwiek późniejszy tekst lub jego kopię napisano z prawej do lewej. Znacznie bardziej prawdopodobna wydaje się hipoteza, że człowiek, który napisał oryginalny tekst na Titulusie - na rozkaz Piłata i może pod jego dyktando - zrobił to właśnie w taki sposób i że było już za późno, aby poprawić błąd, gdy go zauważono. I tutaj zbliżamy się do sedna sprawy: kto wówczas mógł zauważyć ten błąd, w 30 roku n.e.? Na pewno nie osoby czytające po hebrajsku, gdyż pierwszy wiersz zapisany w ich języku był prawidłowy - litery biegły z prawej do lewej. Po prostu nie zawracałyby sobie głowy dalszym czytaniem i nie zwróciłyby uwagi na błędy w obcojęzycznej wersji tekstu. Naturalnie ludzie czytający po grecku i po łacinie byliby skonsternowani, ale tekst pozostawałby dla nich czytelny i zrozumiały, chociaż wyjątkowo dziwaczny. Innymi słowy, przesłanie, które Piłat chciał przekazać, odstraszająca causapoenae, trafiło do gapiów. Możemy nawet zaproponować charakterystykę osoby, która wyryła litery w drewnie. Był to Żyd, od dziecka mówiący po hebrajsku lub aramejsku. Zapewne służył u Piłata jako niewolnik lub wolny urzędnik sądowy i znalazł się pod ręką akurat wtedy, gdy należało napisać Titulus w krótkim czasie między ostatecznym wyrokiem a ukrzyżowaniem. Piłat podyktował treść napisu po łacinie, w oficjalnym języku administracji rzymskiej. Ponieważ jednak podstawową grupę ludności, do której ten napis był skierowany, stanowili Żydzi, namiestnik polecił skrybie zacząć od wersji hebrajskiej. I pisarz tak zrobił. Później spisał pośpiesznie z prawej do lewej następne wiersze. Może próbował nieco zakpić z żydowskiego sposobu pisania? Niewykluczone też, że po prostu był zdezorientowany. Wydaje się w każdym razie bardziej prawdopodobne, że gorzej znał łacinę i grekę niż hebrajski i chociaż umiał pisać w obu językach i wykonał polecenie, zapisał litery w odwrotnym porządku. Zapewne zawahał się po napisaniu ostatniego wiersza. Mógł poczuć, i słusznie, że jeśli skończy tak, jak zaczął, tekst na Titulusie będzie przynajmniej wyglądał w miarę estetycznie i harmonijnie.
Tablica wystawiona w kościele Santa Croce in Gerusalemme z tradycyjną, lecz błędną rekonstrukcją napisu na Titulusie (C. P. Thiede)
…oraz słynne słowa ks. Piotra Skargi:
          Spytałby kto: dlaczego Msza Święta nie pospolitym się językiem sprawuje, ale niezrozumiałym łacińskim? Msza Święta i ofiara nie jest dla nauki i ćwiczenia rozumu, na które są kazania, czytania, upominania i katechizmy; ale jest dla pokłonu, który oddajem Panu Bogu, wdzięczni będąc dobrodziejstw Jego; jest dla ubłagania gniewu Jego i dla zjednania i uproszenia nowych dobrodziejstw i darów. Z Panem Bogiem samym jest zajęcie, a nie z ludźmi. To wszystko językiem niezrozumiałym odprawiać się może, bo lud patrząc, rozumie, iż kapłan i słudzy kościelni za niego i z nimi Pana Boga chwalą, i od nich Jemu ofiary oddają i Pana Boga przepraszają i błagają. (…)
Odmienia się też pospolity ludziom język: ledwie nie w każde sto lat, inaczej rzeczy zowią niektóre, a te trzy języki: łaciński, grecki, żydowski (hebrajski) iż na pismach są i swoje gramatyki i Kalepiny mają, nigdy się nie mienią. (…)
Na koniec nie byłaby taka do jedności z narody obcymi przyczyna, gdyby Włoch albo Niemiec, albo Francuz, w Polsce służyć Panu Bogu i ofiarować nie mógł. Teraz i z końca świata każdy kapłan po łacinie się nauczywszy, w Polsce i wszędzie Mszę Świętą mieć może.

Marta Czech 

środa, 20 października 2010

Analogia niekonsekwencji

 
Niedawno pan Tomasz Terlikowski napisał na facebooku:
- Co decyduje o tym, kto jest człowiekiem, a kto nie? - zapytałem wczoraj - odnośnie ludzi poczętych - Michała Sutowskiego z ,,Krytyki Politycznej".
- Wybór - odpowiedział.
Z jakiegoś dziwnego powodu nie chciał się jednak zgodzić na moją propozycję, by z kategorii człowiek wyłączyć na przykład niebieskookich blondynów.
Czyżby niekonsekwencja?

Powyższy tekst jest doskonałym exemplum, mnożących się na pęczki, logicznych niekonsekwencji euroentuzjastycznych liberałów-stultikratów.
Pewna grupa ludzi, a ich tropem władze miasta Wrocławia (tak, tak – niech to będzie, w perspektywie zbliżających się wyborów samorządowych, również i antyreklama obecnie rządzących na Dolnym Śląsku) - okazała się bardziej homo, aniżeli sapiens, czego rezultatem 25 września b.r. był huczący marsz postulujący zalegalizowanie jednej z moralnych dewiacji – homoseksualizmu. Kontrofensywa wrocławskiej Młodzieży Wszechpolskiej w formie, demaskującego rozpowszechniający się w mieście orgiazm, happeningu była niczym rozmowa p. Terlikowskiego z p. Sutowskim.

- Co decyduje o tym, kto jest dewiantem, a kto nie? – pytali Wszechpolacy – odnośnie relacji seksualnych – zwolenników marszu ,,Związki partnerskie”.
- Wybór – odpowiadali maszerujący.
Z jakiegoś dziwnego powodu nie chcieli się jednak zgodzić na propozycję MW, by z kategorii dewiacji wyłączyć na przykład zoofilię.
Czyżby niekonsekwencja?

Jak pisał Horacy - Sapientia prima stultitia caruisse… (Początkiem mądrości jest być wolnym od głupoty.). …i o taką wolność walczmy.

Polecam video:)
Koza Kazimiera na tęczowym powrozie...
Marta Czech

poniedziałek, 18 października 2010

Bojaźń i drżenie… - męstwo trwożenia się


          Słusznie to Stanisław Jerzy Lec rzecze o dzwonie na trwogę, który to serce odważne mieć musi. Z trwogi narodu bowiem rzadko rodzi się tchórz - dodaje. Z trwogi narodu przed Bogiem rzadko rodzi się nieprawość i zwątpienie. Z trwogi człowieka przed Bogiem rzadko rodzi się niewolnik i egoista. Bojaźń i drżenie wobec bezkresnej Wszechmocy to najbardziej bezpieczny i stabilny sposób na ludzkie istnienie od zarania dziejów.

Przypatrzmy się pod tym kątem przekrojowo Pismu Świętemu…

Wiodłeś Twą łaską lud oswobodzony, przeprowadziłeś [go] Twą mocą w święte Twe mieszkanie. Wieść tę narody przyjęły ze drżeniem, padł strach na mieszkańców filistyńskiej ziemi. Przerazili się wtedy książęta Edomu, wodzów Moabu ogarnęła bojaźń, truchleją z trwogi wszyscy mieszkańcy Kanaanu. Strach i przerażenie owładnęły nimi. Wobec siły ramienia Twego stali się jak kamień (…) (Wj 15, 13-16a)

Kapłani upadłszy w kapłańskich szatach przed ołtarzem wołali do Nieba, do Tego, który ustanowił prawo o depozycie, aby te skarby nienaruszone zachował dla tych, którzy je złożyli w depozyt. Temu, kto spojrzał na oblicze arcykapłana, krajało się serce. Wygląd bowiem i zmiana jego cery zdradzały duchowe męczarnie. Męża tego bowiem opanowały strach i drżenie ciała, przez co ból będący w sercu był widoczny dla patrzących. Ludzie gromadnie wychodzili z domów, by razem się modlić, gdyż miejsce [święte] miało być zhańbione. (2 Mch, 15-18)

Strach mnie ogarnął i drżenie, że wszystkie się kości zatrzęsły, tchnienie mi twarz owionęło, włosy się na mnie zjeżyły. Stał. Nie poznałem twarzy. Jakaś postać przed mymi oczami. Szelest. I głos dosłyszałem: ,,Czyż u Boga człowiek jest niewinny, czy u Stwórcy śmiertelnik jest czysty?" (Hi 4, 14-17)

A teraz, królowie, zrozumcie, nauczcie się, sędziowie ziemi! Służcie Panu z bojaźnią i Jego nogi ze drżeniem całujcie, bo zapłonie gniewem i poginiecie w drodze, gdyż gniew Jego prędko wybucha. Szczęśliwi wszyscy, co w Nim szukają ucieczki. (Ps 2, 10-12)

Przychodzą na mnie strach i drżenie i przerażenie mną owłada. I mówię sobie: gdybym miał skrzydła jak gołąb, to bym uleciał i spoczął - oto bym uszedł daleko, zamieszkał na pustyni. Prędko bym wyszukał sobie schronienie od szalejącej wichury, od burzy. (Ps 55, 6-9)

Przecież Moja ręka to wszystko uczyniła i do Mnie należy to wszystko - wyrocznia Pana. Ale Ja patrzę na tego, który jest biedny i zgnębiony na duchu, i który z drżeniem czci Moje Słowo. (Iz 66, 2)

Rozdziera się serce we mnie, wszystkie moje członki ogarnia drżenie, jestem jak człowiek pijany, jak człowiek przesycony winem - z powodu Pana i Jego świętych słów. (Jr 23, 9)

Pan skierował do mnie te słowa: «Synu człowieczy, z drżeniem będziesz spożywał swój chleb, a w niepokoju i smutku będziesz pił wodę. Powiedz ludowi ziemi: Tak mówi Pan Bóg do mieszkańców Jerozolimy w ziemi izraelskiej: Chleb swój będą spożywali w smutku, a wodę będą pili w trwodze, ponieważ ziemia ich zamieni się w pustkowie i zostanie ogołocona ze swoich dostatków, z powodu bezprawia wszystkich jej mieszkańców. Ludne miasta zostaną opuszczone, ziemia zamieni się w pustkowie. Wówczas poznacie, że Ja jestem Pan». (Ez 12, 17-20)

Król Dariusz napisał do wszystkich narodów, ludów i języków, zamieszkałych po całej ziemi: «Wasz pokój niech będzie wielki! Wydaję niniejszym dekret, by na całym obszarze mojego królestwa odczuwano lęk i drżenie przed Bogiem Daniela. Bo On jest Bogiem żyjącym i trwa na wieki. On ratuje i uwalnia, dokonuje znaków i cudów na niebie i na ziemi. On uratował Daniela z mocy lwów». (Dn 6, 26-28)

Lecz potem się nawrócą synowie Izraela i będą szukać Pana Boga swego i króla swego, Dawida; z drżeniem pospieszą do Pana, do Jego dóbr u kresu dni. (Oz 3, 5)

Postanowiłem bowiem, będąc wśród was, nie znać niczego więcej, jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego. I stanąłem przed wami w słabości i w bojaźni, i z wielkim drżeniem. A mowa moja i moje głoszenie nauki nie miały nic z uwodzących przekonywaniem słów mądrości, lecz były ukazywaniem ducha i mocy, aby wiara wasza opierała się nie na mądrości ludzkiej, lecz na mocy Bożej. (1 Kor 2, 2-5)

A przeto, umiłowani moi, skoro zawsze byliście posłuszni, zabiegajcie o własne zbawienie z bojaźnią i drżeniem nie tylko w mojej obecności, lecz jeszcze bardziej teraz, gdy mnie nie ma. (1 Flp 2, 12)

Dlatego też otrzymując niewzruszone królestwo, trwajmy w łasce, a przez nią służmy Bogu ze czcią i bojaźnią! Bóg nasz bowiem jest ogniem pochłaniającym. (Hbr 12, 28-29)

Oddychając biblijną bojaźnią, przesiąknięty testamentowym drżeniem, natchniony Abrahamową trwogą wobec Absolutu, zawieszony pomiędzy etyką i moralnością a wolą Nieskończonego, tymczasowe ekspektoracje wysnuwał ongiś pewien nietuzinkowy kopenhaski melancholik…
 (…) myśl, że istnieć jako jednostka jest łatwo, zawiera bardzo znamienne pośrednie ustępstwo samemu sobie; gdyż ten, kto naprawdę szanuje siebie i troszczy się o swoją duszę, przekonany jest o tym, że żyjąc pod własną kontrolą, sam jeden na całym świecie, człowiek żyje w sposób bardziej surowy i odosobniony niż dziewczyna zamknięta w panieńskim pokoju. Oczywiście człowiek może to odczuwać jako przymus. Gdyby otrzymał wolność po temu, to jak dzikie zwierzę tarzałby się w egoistycznych rozkoszach, to prawda; ale chodzi przecież o to, aby pokazać, że do takich ludzi nie należy, że potrafi mówić z bojaźnią i drżeniem; a powinno się mówić z podziwu dla wielkości, żeby ta wielkość nie popadła w zapomnienie; ze strachu, który trzeba przemóc, kiedy się mówi, że się wie, czym jest wielkość, że się zna jej otchłanie; a nie wiedząc, czym są otchłanie przerażenia, nie wie się, czym jest wielkość. (S. Kierkegaard, ,,Bojaźń i drżenie”)
A. Dürer, Modlące się ręce (1508)
Marta Czech

czwartek, 14 października 2010

Ziemkiewiczowszczyzna


Chrześcijanin? Endek? Randysta? Ideologiczny eunuch? …a może to po prostu kompleks wieszcza…?

(…) Wieszcz narodowy to proteza czasów zaborów, kiedy naród nie posiadał własnych elit, potrafiących formułować, mówiąc językiem Giedroycia, „cóż nam czynić wypada”. W tej chwili przynajmniej teoretycznie nie ma przeszkód by takie elity istniały. To, że takich ośrodków obecnie jest niewiele to inna sprawa, ale w każdym razie poeci i pisarze nie muszą ich zastępować. Zresztą, etat wieszcza jest mało atrakcyjny. Ostatnim, który tak funkcjonował, był Stefan Żeromski. I kto dziś o nim pamięta, oprócz uczniów, którzy do czytania jego książek są zmuszani?
- A Zbigniew Herbert?
- Raczej obsadzano go w roli autorytetu moralnego. Był bardziej refleksyjny, nie wytyczał celów. Potrzebujemy w tej chwili przede wszystkim normalnego życia literackiego, a nie nowych Mickiewiczów czy Żeromskich. To nie te czasy.

To fragment wywiadu sprzed niecałych 2 lat, którego Rafał Ziemkiewicz udzielił portalowi  Fronda.pl (http://fronda.pl/news/czytaj/dobra_literatura_nie_lubi_politycznej_poprawnosci).
Dziś już ,,nie potrzeba” wieszczów ani autorytetów moralnych, bo tacy są niewygodni i lepiej zepchnąć ich na margines. Poeci i pisarze niby to elit nie muszą, wg Ziemkiewicza, zastępować, tylko kimże oni powinni być, jak nie właśnie ściśle zintegrowaną częścią tychże elit? W końcu Herbert, którego Ziemkiewicz uznaje jednak za autorytet moralny, ale dalej twierdzi, że ten sam autorytet moralny ,,nie wytycza celów”. Tylko kto ma wyznaczać dziś jakiekolwiek cele, jeśli nie autorytety moralne, skoro u podstaw wszelkiej działalności ludzkiej powinna stać przede wszystkim niezłomna dbałość o esprit de corps? …i, jeśli Ziemkiewicz mówi, że ,,potrzebujemy normalnego życia literackiego, a nie nowych Mickiewiczów czy Żeromskich” – to niech mówi sam za siebie, a nie za całą Polskę. Skoro sam do pięt Mickiewicza czy Żeromskiego nie dorasta, niech poziomu dzisiejszych wymagań literackich nie zaniża i nie spłyca…
Panie Ziemkiewicz, niech nie degraduje Pan stanu polskiej literatury do prostacko i niesmacznie zepitetowanego losu swojego Kataryniarza
(http://cyberpunk.net.pl/literatura/ksiazki/pieprzony.html). Deklarowane przez Pana chrześcijaństwo i prawicowość (http://www.konserwatyzm.pl/publicystyka.php/Artykul/5514/)
mają swoją klasę. To zobowiązuje. Nie zastępujmy Homera trzęsieniem ziemi, a Horacego lawiną kamieni (jakby to powiedział Pan Cogito: http://www.eximus.14lo.lublin.pl/belfer/pan_cogito.htm#Pan%20Cogito%20a%20pop).
No, ale cóż…, to pod warunkiem, jeśli jest się człowiekiem o dwu nogach (http://www.eximus.14lo.lublin.pl/belfer/pan_cogito.htm#O%20dwu%20nogach%20Pana%20Cogito),
a nie eunuchoidalnym światopoglądowo tworem w myśl: ,, Staram się być zawsze w takim miejscu, by Żydzi uważali mnie za antysemitę, a antysemici za Żyda.”
Co do wspomnianego już deklarowanego przez Rafała Ziemkiewicza chrześcijaństwa – jeszcze jeden fragment wywiadu:

- Co to znaczy, że jest Pan chrześcijańskim randystą? Czy to nie jest herezja?
- Pewnie jest to herezja, ale mam nadzieję, że nie jest to nonsens. Zdaję sobie sprawę z paradoksalności stwierdzenia, w końcu Ayn Rand była ateistką pełną gębą, ja jednak staram się być chrześcijaninem, jakkolwiek zdającym sobie sprawę ze swej grzeszności.

Pozwolę sobie spuentować tę kwestię słowami jednego z forumowiczów: ,,Jeśli (Ziemkiewicz) jest chrześcijaninem i określił się mianem randysty, to albo nie czytał Rand (…), albo ma schizofrenię." (http://www.satan.pl/epika.php?id=206)
Prostujmy czym prędzej swoje postawy, nim ,,los popatrzy nam w oczy w miejsce, gdzie była głowa” (patrz: ,,Pan Cogito o postawie wyprostowanej”: http://www.eximus.14lo.lublin.pl/belfer/pan_cogito.htm#Pan%20Cogito%20o%20postawie%20wyprostowanej).
PS. A propos przeszkód na drodze ,,elitotwórczej”, których pan Ziemkiewicz nie zauważa, polecam:

Marta Czech

środa, 6 października 2010

Kto i jak może błogosławić?


          Toczę ostatnio zajadłe dyskusje na ten temat i za głowę się łapię, widząc tak wielką ignorancję i niewiedzę, również duchownych, w tym względzie. Rozgadują naokoło o tym, że świeccy mogą błogosławić, wprowadzając przy okazji różnorakie modernistyczne udziwnienia i wygibasy (np. z cyklu: ,,ubezpiecz koledze czaszkę”), a podstawowych pojęć nie rozróżniają: mianowicie błogosławieństwa powszechnego i błogosławieństwa prywatnego.
,,Kościół nigdy nie udzielał powszechnej mocy błogosławienia nikomu innemu, jak tylko kapłanowi." (ks. Karol Stehlin) Nikt nie ma mocy POWSZECHNIE błogosławić, jak tylko kapłani. Świeccy mogą TYLKO PRYWATNIE, np. matka dziecko na mocy władzy rodzicielskiej, danej jej w sakramencie małżeństwa.
Błogosławić może tylko ten, kto ma władzę - sam Bóg. Mocy swego błogosławieństwa użyczył On jednak tym, którzy Go na ziemi niejako zastępują. Otrzymali tę moc ojciec i matka dzięki mistycznej sile katolickiego małżeństwa. Kapłan tę moc posiada dzięki mistycznej sile swych święceń.
W Piśmie św. Bóg błogosławi jedynie przez kapłanów/proroków/patriarchów oraz przez rodziców.
Odmawiając brewiarz we wspólnocie świeckich, gdy nie ma kapłana – nie może być mowy o formule powszechnego kapłańskiego błogosławieństwa na zakończenie. Miejmy nadzieję, że chociaż ta zasada nie zostanie per analogiam tendencyjnie pogwałcona.

Marta Czech

wtorek, 5 października 2010

Na dzisiejsze czasy


Piękny wiersz... Aktualny niesamowicie. 

A jednak ja nie wątpię - bo się pora zbliża
A jednak ja nie wątpię – bo się pora zbliża,
Że się to wielkie światło na niebie zapali,
I Polski Ty, o Boże, nie odepniesz z krzyża,
Aż będziesz wiedział, że się jako trup nie zwali.
Dzięki Ci więc, o Boże – [że] już byłeś blisko,
A jeszcześ twojej złotej nie odsłonił twarzy,
Aleś nas, syny twoje, dał na pośmiewisko,
Byśmy rośli jak kłosy pod deszczem potwarzy.
Takiej chwały – od czasu, jak na wiatrach stoi
Glob ziemski – na żadnego nie włożyłeś ducha,
Że się cichości naszej cała ziemia boi
I sądzi się, że wolna jak dziecko – a słucha.
Zaprawdę w ciałach naszych światłość jakaś wielka
Balsamująca ciało – formy żywicielka,
Uwiecznica… promienie swe dawała złote
Przez alabastry ciała. 
Juliusz Słowacki

 Marta Czech

Dwie narodowe tragedie


Polecam i zapraszam:
10 X 2010 r. - uroczystości upamiętniające Ofiary katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem we Wrocławiu
Poseł Dawid Jackiewicz szef wrocławskiego PiS oraz Wrocławski Klub GAZETY POLSKIEJ zapraszają w dniu 10 października 2010 r. na uroczystości upamiętniające Ofiary katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem:

Kościół Najświętszej Marii Panny na Piasku - Ostrów Tumski-Wrocław:

- godz. 18:00 - Msza św. w języku łacińskim wg klasycznego rytu rzymskiego;
- godz. 19:00 - okolicznościowe wystąpienia;
- godz. 19:20 - koncert patriotyczny- ,,Requiem dla Prezydenta" w hołdzie prof. Lechowi Kaczyńskiemu Prezydentowi RP

Po koncercie ok. godz. 19:45 marsz milczenia ulicami Wrocławia. Spod Kościoła NMP na Piasku, pod tablicę śp. Władysława Stasiaka przy ul. Szewskiej, a następnie pod tablicę śp. Aleksandry Natalli-Świat przy pl. Solnym 14, gdzie nastąpi zakończenie uroczystości.

Nie zapominajmy jednak, iż 10 X – to nie tylko wspomnienie kwietniowej tragedii. To również okrągła rocznica utraty przez Polskę pełnej suwerenności – rok od ratyfikacji traktatu lizbońskiego
…i to nie niczyją inną ręką, jak tylko tą, którąśmy pogrzebali na Wawelu (nie wiem, czy dosłownie można by mieć taką pewność)
I Polsce, zwłaszcza w tym dniu, przysługuje żałobny płacz… - byleby łez powodzi nie było i, jak pisze Asnyk, nikt lamentem się nie poił, wał pozostał niezdobyty, a losy przeciwne stałością, z Bożą pomocą, zwyciężone. ,,(…) nie przestajmy czcić świętości swoje (…)” - prawdziwe Świętości. ...a tragedii narodowych nie konsekrujmy. W skupieniu - pamiętajmy, również w modlitwie.  

Marta Czech

poniedziałek, 4 października 2010

Król królów



Gorąco polecam film (ok. 16 min.) i zapraszam do włączenia się (choćby duchowo, modlitewnie) we wrocławski Marsz dla Jezusa Króla Polski. Jeszcze w tym roku akademickim! Dla zainteresowanych szczegóły już wkrótce.
http://www.dailymotion.pl/video/xdhv87_krol-krolow_news

Marta Czech

Panie Cnoty


Modlitwa  św. Franciszka z Asyżu:

Pozdrowienie cnót (w większości rękopisów kopiści zwą utwór ,,Pozdrowieniem cnót”, choć Tomasz z Celano, a za nim Boehmer, określił go jako ,,Pochwały cnót”)

                        1Bądź pozdrowiona, Królowo Mądrości, Pan niech cię strzeże z twą siostrą, świętą, czystą Prostotą.
2Pani święte Ubóstwo, Pan niech cię strzeże z twą siostrą, świętą Pokorą.
3Pani święta Miłości, Pan niech cię strzeże z twą siostrą, świętym Posłuszeństwem.
4Wszystkie najświętsze cnoty, niech was strzeże Pan, od którego się wywodzicie i pochodzicie.
5Nie ma w ogóle na całym świecie żadnego człowieka, który mógłby jedną z was posiadać, jeśli wcześniej nie umarłby.
6Kto jedną posiada, a innym nie uchybia, posiada wszystkie.
7I kto jednej uchybia, żadnej nie posiada i wszystkim uchybia (por. Jk 2, 10).
8I każda zawstydza wady i grzechy.
9Święta Mądrość zawstydza szatana i całą jego przewrotność.
10Czysta i święta Prostota zawstydza całą mądrość tego świata (por. 1Kor 2, 6) i mądrość ciała.
11Święte Ubóstwo zawstydza pychę i skąpstwo, i troski tego świata.
12Święta Pokora zawstydza pychę i wszystkich ludzi, którzy są ze świata, podobnie i wszystko co jest ze świata.
13Święta Miłość zawstydza wszystkie pokusy diabelskie i cielesne, i wszelką bojaźń cielesną.
14Święte Posłuszeństwo zawstydza wszelkie ludzkie i cielesne pożądania, 15i utrzymuje ciało w umartwieniu, aby było posłuszne duchowi i aby słuchało swego brata, 16i czyni człowieka poddanym i uległym wszystkim ludziom, 17i nie tylko samym ludziom, lecz także dzikim i okrutnym zwierzętom, 18aby mogły z nim czynić, co zechcą, na ile im Pan z wysoka pozwoli (por. J 19, 11).
Caravaggio, Św. Franciszek (1606)
Wszystkie pisma św. Franciszka i Klary:

Marta Czech

sobota, 2 października 2010

Nie Anioł Stróż


Przypomniał mi się jeden wiersz – akurat na dzisiejsze wspomnienie świętych Aniołów Stróżów… 

Nie anioł stróż
mojego Anioła Stróża nie widać
choć nie zazdrości archaniołom
nie strzeże nikogo jak na obrazku
przewraca kładkę po której idę
rzuca w przepaść na zbitą głowę
wyciąga za nogawki
pyta - jak leci
mówię mu nieprzyzwoity po łacinie banał
- Aniele tobie łatwo bo nie masz ciała
ale mnie sempiterna zabolała
nie rozumie strzeżonego Pan Bóg nie strzeże
do Boga idzie się na całego
przez kładkę skopaną
przez miłość która wyszła bokiem
przez rozpacz ze szczegółami
przez korek uliczny w którym ugrzęzło pogotowie z syreną
czasem jak stonoga co pomyliła nogi i stanęła jak noga
tłumaczył i ja tłumaczę ale na obrazkach inaczej
Ks. Jan Twardowski

Marta Czech

czwartek, 23 września 2010

Męczeństwo bardziej bolesne od śmierci


Nie daję cukierków temu, komu potrzebny jest środek na przeczyszczenie. (o.Pio)

O bilokacji, leczeniu chorych, przenikaniu ludzkich serc, darze niezwykłego zapachu i światła ogarniającego jego postać… oraz innych cudownych przymiotach o. Pio - w 42. rocznicę śmierci kapucyna z Pietrelciny… 

O. Pio — niestrudzony łowca dusz
Nadzwyczajne dary
Ojciec Pio przez całe życie wiele wycierpiał w intencji nawrócenia dusz; w nadzwyczajny sposób kochał Pana Boga i postępował w tej miłości aż do tego stopnia, że nie stawiał Bogu najmniejszego oporu. Pan Bóg uświęcił swojego sługę i dał mu (podobnie jak niektórym innym Świętym) dary, które przekraczają możliwości natury. Nazywają się te dary charyzmatyczne po łacinie gratiae gratis datae (dosł. ‘łaski darmo dane’); są one jednak łaskami danymi nie dla samej duszy (w tym przypadku dla ojca Pio), ale w tym celu, aby Bóg przez Świętego pokazywał swoją moc innym. Bóg daje dar sprawiania różnych cudów tylko Świętym, ponieważ inni ludzie przypisaliby sami sobie te nadzwyczajne rzeczy i wzbiliby się w pychę, podczas gdy Święci zawsze są pełni pokory. Znawcy życia ojca Pio twierdzą, że niełatwo znaleźć drugiego Świętego w historii, który dostałby od Boga taką liczbę nadzwyczajnych darów jak on.
Pierwszym darem o. Pio były najróżniejsze objawy towarzyszące jego życiu mistycznemu, takie jak ekstazy oraz osobiste przesłania od Pana Jezusa. Nie są to jednak w ścisłym sensie dary dane dla innych dusz, ale raczej dla niego samego, gdyż przez każdy z nich mógł jeszcze bardziej kochać Pana Jezusa. Oprócz tego posiadał dary bilokacji, leczenia chorych, cudownego zapachu, który był wyczuwany również przez innych ludzi, dar poznania serc (tj. sumień), jak również dar widocznego dla innych światła, które ogarniało nieraz jego postać. O tym, do jakiego stopnia o. Pio poznawał dusze, świadczyć może następująca historia: pewnego razu w klasztorze pewien współbrat chciał złapać w ogrodzie małego ptaszka, który wyglądał, jakby był chory; ów brat chciał go pielęgnować. Goniąc za ptaszkiem, zakonnik nie był jednak w stanie go złapać. Kiedy nadszedł czas wspólnej modlitwy, nie rozmyślał o niczym innym, jak tylko o tym, aby po modlitwie i po jedzeniu jeszcze raz wybrać się do ogrodu, złapać ptaka, a następnie go pielęgnować. Po modlitwie i posiłku ojciec Pio zawołał go: „Muszę z tobą porozmawiać!”. Zakonnik przyszedł i o. Pio powiedział mu: „Przez tego ptaka zupełnie straciłeś rozum. Wcale się nie modliłeś!” – i wyliczył mu szczegółowo wszystkie rozproszenia, których dopuścił się ten mnich podczas wspólnej modlitwy. Współbrat odszedł zawstydzony i żałował, że przez stworzenie zaniedbał obowiązek i służbę Bożą. – Podobne zdarzenia miały miejsce bardzo często. Pewnego razu do klasztoru przyjechała grupa pielgrzymów. Każdy całował rękę o. Pio; kiedy podszedł do niego pewien komunista, o. Pio cofnął rękę; przybysz zmieszał się i z przestrachem patrzył na zakonnika. O. Pio powiedział: „Jeżeli chcesz ucałować moją rękę, musisz najpierw spalić obrazki, które masz w kieszeni kurtki”. Okazało się, że ten komunista rzeczywiście miał przy sobie pornograficzne pocztówki. Upokorzony oddalił się na chwilę, spalił je i powrócił. O. Pio powiedział: „No, teraz możesz pocałować moją rękę, ale jak będziesz w domu, to proszę spal jeszcze pozostałe, które leżą w szufladzie szafki nocnej koło twojego łóżka”. Tego już było za wiele! Za pół godziny Szaweł stał się Pawłem: komunista poszedł do spowiedzi do o. Pio i wyrzekł się z swoich błędów.
O bilokacji o. Pio istnieje bardzo dużo raportów. Pan Bóg zesłał mu ten dar, którym wcześniej cieszyli się święci tacy jak Józef z Kupertynu, Alfons z Liguori i wielu innych. Doktor Anielski znał to zjawisko i przeprowadził teologiczną analizę sposobu, w jaki Bóg umożliwia realizację daru bilokacji. Uznał, że prawdziwe (tzn. fizyczne) ciało w danym momencie może znajdować się tylko w jednym miejscu; drugie ciało nie jest więc prawdziwym ciałem, a tylko pozornym. Współbracia pytali ojca Pio, czy Święci w takim razie mają świadomość pobytu w dwóch miejscach na raz; o. Pio wyjaśnił: „Oczywiście to zauważają; mogą nie mieć pewności, czy wybiera się gdzieś ciało, czy dusza, ale są w pełni świadomi tego, co się dzieje”.
Don Orione, słynny włoski kapłan, widział ojca Pio na grobie św. Piusa X; w tym samym czasie zakonnik przebywał w klasztorze. Inny kapłan widział go na uroczystości kanonizowania św. Tereski. Kiedy ojciec Pio rzeczywiście wyjechał kiedyś do Rzymu, już dobrze znał Wieczne Miasto.
(...) bo jesteśmy miłą Bogu wonią Chrystusową” (2 Kor 2, 15). Woń świętości, o której wspomina Nowy Testament, była innym darem, który się objawiał u niego w sposób dosłowny: częstokroć całe grupy pielgrzymów czuły w obecności ojca Pio cudowny zapach, przy czym zazwyczaj każdy w innej mierze. Ten zapach wyczuwali również często ci, którzy w potrzebie zwracali się w swoim sercu do świętego zakonnika – była to jak gdyby odpowiedź, że ich prośba została wysłuchana; zdarzało się to zarówno za życia, jak i po śmierci o. Pio.
Bardzo często wspierał umierających dzięki bilokacji. W takich przypadkach nieraz widział go tylko sam umierający, a nie pozostali, zgromadzeni wokół jego łoża. Pomagał nie tylko umierającym, ale często również osobom znajdującym się w wielkim niebezpieczeństwie, np. żołnierzom na wojnie. Pewnego razu cała zakrystia pełna była żołnierzy, którzy wracali z Rosji. Ojciec Pio zwrócił się do jednego z nich po imieniu: „Józefie!”. „Czy ojciec mnie zna?” – „Jakże mógłbym Cię nie znać? Słuchaj, nie zapomnij nigdy o 14, 15 i 16 sierpnia!”. Żołnierz opowiadał później o tym swojej rodzinie i powiedział, że właśnie te trzy dni były najbardziej niebezpieczne w całym jego życiu; musiał przedzierać się przez pola minowe, a wszędzie wokół niego wybuchały szrapnele; w pewnej chwili ktoś uchwycił go silnie za ramię i pewnie wyprowadził z niebezpiecznego terenu, dzięki czemu jeszcze żyje.
Wiele osób było świadkami daru proroctwa ojca Pio. „Nazwij twojego syna Pio” – powiedział kiedyś pewnemu policjantowi. „Ale jeżeli to będzie dziewczynka?” – „Powiedziałem ci, nazwij go Pio!”. I... urodził się chłopak. Przy następnym dziecku powtórzyła się podobna sytuacja. O. Pio o wielu rzeczach wiedział już wtedy, kiedy w naturalny sposób były jeszcze nie do przewidzenia, np. że w jego rodzinnej wiosce Pietrelcinie zostanie założony klasztor kapucyński; o tym fakcie prorokował wiele lat wcześniej i rzeczywiście – taki klasztor został wybudowany i poświęcony w roku 1947.
Spowiednik
Długa jest historia udzielenia ojcu Pio pozwolenia spowiadania; brak tu miejsca, aby o tym pisać, niemniej pozostaje faktem, że jego święcenia kapłańskie miały miejsce w 1910 r., zaczął zaś spowiadać dopiero w 1915. W jego mistycznym pragnieniu Boga i nawracania dusz pozbawienie tej możliwości stanowiło dlań ogromne cierpienie, jednak jak najchętniej poddawał się zakazowi i był posłuszny przełożonym, żeby w ten sposób wielbić Boga. Ojciec Pio powiedział kiedyś w tym kontekście, że może służyć Bogu bardziej przez posłuszeństwo niż przez nawet najbardziej święte czynności kapłańskie. – W ciągu tych pięciu lat doszedł, jak już wcześniej pisałem, do wielkiego stopnia pokory i świętości. Z tego okresu zachował się cały szereg jego listów do ojca duchowego, świadczących o wewnętrznym wzroście o. Pio ku doskonałości, ale również i o ciężkich walkach, które musiał toczyć. „Moje grzechy leżą zawsze przede mną”. „Jak ciężko jest wierzyć”. „Jakim męczeństwem jest nie wiedzieć, czy działam na chwałę Bożą, czy Go obrażam”. „To męczeństwo jest bardziej bolesne od śmierci”.
Rafaela Cerase była przekonana, że o. Pio musi stać się spowiednikiem i że przez tę posługę będzie wielkim błogosławieństwem dla ludzkości, ofiarowała zatem samą siebie Panu Bogu jako żertwę w tym celu. Bóg przyjął ofiarę: Rafaela zachorowała na raka i zmarła (wcześniej pisałem o duchowym kontakcie między tymi dwoma świętymi duszami), a wskutek tego o. Pio uzyskał pozwolenie do spowiadania i stał się wielkim spowiednikiem, którym był aż do końca życia.
O. Pio był nadzwyczajnym spowiednikiem z dwóch powodów. Po pierwsze, ponieważ bardzo głęboko tkwiła w nim nienawiść do grzechu – tak jak nienawidził go u siebie, tak i u innych; kochał bardzo Pana Boga i dlatego nawet myśl o grzechu przejmowała go niewypowiedzianym bólem. Po drugie, ponieważ Bóg udzielał mu wiedzy o grzechach poszczególnych ludzi; jeżeli podczas spowiedzi ktoś coś zataił, nie dostawał rozgrzeszenia. Ojciec Pio był surowym spowiednikiem; wiedział dokładnie, kiedy i wobec kogo należało użyć ostrych słów. Tymi ostrymi słowami wypędzał nieraz penitentów z konfesjonału, oczywiście tylko wtedy, kiedy było to potrzebne. Adwokat Franciszek Fonti np. opowiadał nieraz ze wdzięcznością, że tak stało się właśnie w jego przypadku. „Idź precz stąd” – krzyczał o. Pio – „czy chcesz, żebym cię sam stąd wypędził?”. „Ale ojcze, przecież zachowałem wiarę...”. „Uważaj, żebyś nie postępował nadal w ten sposób, bo ją stracisz! Wystarczy ci teraz! Idź już, szybko!”. Rok później adwokat powrócił, wyspowiadał się i jeszcze wiele lat później chwalił cudowne nawrócenie, którego dostąpił w San Giovanni Rotondo.
Mistycy nie mają określonej metody. „Kocham dusze tak, jak Pan Bóg je kocha”. Ich postępowanie nie ogranicza się do tego, co jest napisane w podręcznikach duszpasterskich, posiadają bowiem cenniejsze wskazówki, otrzymywane bezpośrednio od Pana Boga. Ojciec Pio był podobieństwem Chrystusa bardziej niż inni kapłani; przede wszystkim był bowiem żyjącą ofiarą dla Pana Boga: razem z Chrystusem był zatem kapłanem i ofiarą. Dlatego oddał się Bogu dla ratowania dusz, które miłował w najbardziej właściwy sposób. Pisał do swego ojca duchowego: „Od pewnego czasu czuję wielką pobudkę, aby oddać się Panu Bogu jako ofiara za dusze. Owszem, składałem ten akt ofiarowania się już parę razy. Ale tym razem to pragnienie stało się tak wielkie, że jest już pasją; błagałem Boga, żeby kary i chłosty, które przygotowane są dla grzeszników, zsyłał na mnie i chciałbym, żeby pomnożył je o stokroć”. Za swoją gotowość do złożenia samego siebie w ofierze otrzymał od Pana Boga – poza charyzmatycznym darem widzenia sumienia grzesznika – również dar mądrości, a także i inne dary Ducha Świętego. W ten sposób mógł widzieć duszę penitenta prawie tak samo, jak widział ją Bóg. Wyjaśnia to całą „pedagogikę” o. Pio, którą można najtrafniej nazwać boską. Nigdy nie był obłudnym; czasem okazywał słodycz i udzielał pocieszenia, a czasem używał bardzo ostrych słów, widział bowiem nie tylko ukryte grzechy, ale również słabości oraz cnoty, które specjalnie uwzględniał w nauce, dawanej penitentom. Pytano go, jak do zrobi, że nawraca tyle dusz do Boga. „To nie ja nawracam, tylko Ten, który jest we mnie i nade mną” – odpowiedział.
Ojciec Pio powiedział kiedyś: „Nie daję cukierków temu, komu potrzebny jest środek na przeczyszczenie. O! gdybyście wiedzieli, jak strasznie jest siedzieć na «trybunale pokuty» (chodzi o konfesjonał – przyp. A. E.). Zarządzamy Najświętszą Krwią Chrystusową; nie wolno nam wylewać jej z lekceważeniem!”. Z tego powodu nie dawał rozgrzeszenia każdemu, kto o nie prosił. „Gdybyście tylko wiedzieli, jak bardzo cierpię, jeżeli nie daję rozgrzeszenia! Ale musicie też wiedzieć, że lepiej jest być strofowanym przez ludzi za tego życia, niż przez Boga w przyszłym”. Pewnego razu jakiś człowiek był u niego u spowiedzi i zataił grzeszny stosunek z kobietą; zamiast się przyznać, powiedział, że przeżywa w tej chwili kryzys duchowny. O. Pio krzyknął nań: „Co to znaczy kryzys?! Jesteś brudną świnią! Idź stąd, ale już!”. Często ojciec Pio w ogóle nie przyjmował niegodnej osoby, ponieważ już z góry wiedział, kto przyjdzie – i w jakim stanie. Nawet pewna dziewczynka, mająca dopiero dwanaście lat, została w ten sposób wyrzucona. „Idź stąd! Nie mogę cię spowiadać!”. Przerażeni rodzice prosili o wyjaśnienie – i dostali je: „Prawie nigdy nie chodzisz w niedzielę na Mszę św.; zaniedbujesz katechizm. Gdybym cię spowiadał, to powiedziałabyś mi jakieś mało ważne rzeczy, a w sprawach istotnych nadal byś grzeszyła”.
W tamtych czasach kryzys autorytetu nie był jeszcze tak wielki jak dzisiaj i o. Pio mógł bez problemu stosować takie metody, jak nasz Zbawiciel, który ostro powiedział św. Piotrowi: „Odejdź ode mnie, szatanie, jesteś mi zgorszeniem, bo nie pojmujesz tego, co z Boga jest, ale co z ludzi”. Pewnego razu jakaś Angielka uklękła do spowiedzi. Ojciec Pio niecierpliwie trzasnął drzwiczkami konfesjonału, oświadczając: „Dla ciebie nie mam czasu!”. Pomimo upokorzenia kobieta próbowała jeszcze parę razy przystąpić do spowiedzi, ale nawet pomimo próśb jej znajomych o. Pio był nieubłagany. W końcu jednak spotkał się z nią, aby jej powiedzieć, że zamiast lamentować powinna raczej błagać Boga o miłosierdzie, ponieważ przez długie lata niegodnie przyjmowała Komunię świętą – tylko po to, żeby przypodobać się mężowi i jego matce.
Straszne dziesięć lat
W roku 1923 ojciec Pio przepowiedział, że odtąd będzie cierpiał nie mniej niż poprzednio, ale w inny sposób – mianowicie z powodu ludzi. Rzeczywiście, wówczas zaczęło się dla niego straszne dziesięciolecie. Zwiastuny trudności, jakie go czekały, pojawiły się już w 1919 r., kiedy to rozeszły się pogłoski, że niebawem o. Pio zostanie przeniesiony do innego klasztoru. Przyczyn tych plotek było kilka; między innymi jego przełożeni byli niezadowoleni z powodu wręcz histerycznego zachowania pewnych przesadnie pobożnych niewiast. Innym powodem był fakt, że władze kościelne podejrzewały autentyczność zjawisk, które były udziałem o. Pio. Nie da się również wykluczyć pewnej niechęci, która, niestety, nieraz istnieje wśród kapłanów, a która wynikała z zazdrości o apostolski „sukces” ojca Pio.
Przez cztery lata lud protestował przeciw przenoszeniu swego ukochanego spowiednika: wokół klasztoru gromadziły się tłumy. Wszystko szło dobrze w latach 1919–1922, ale w 1922 r. Św. Oficjum zarządziło, że należy położyć stanowczy kres wszystkiemu, co przyciąga uwagę ludzi. Ojciec Pio nie mógł już być w jakikolwiek sposób „eksponowany” albo szczególnie traktowany. Musiał uczestniczyć we wszystkich wspólnych modlitwach itp., nie wolno mu było korespondować ze swoim spowiednikiem, nie wolno mu było udzielać publicznych błogosławieństw ludowi. O. Pio, który przepowiedział takie udręki, przyjął je jak zawsze pokornie. Już kilka lata wcześniej mówił przecież: „nie chcę ulgi w moich cierpieniach” oraz „chcę, żeby moje życie było wypełnione krzyżami i cierpieniami”. Przez swoją prawdziwą pokorę był też bezwarunkowo posłuszny. Gdy przełożony spytał go, czy pójdzie, jeżeli naprawdę dostanie rozkaz przeprowadzki (pomimo iż wiedział, że ojciec Pio z powodu słabego zdrowia nie wytrzyma jakiejkolwiek podróży), święty zakonnik odpowiedział: „Nie mogę nie posłuchać, ponieważ jestem synem posłuszeństwa”.
O. Pio nigdy nie został przeniesiony. Co prawda polecenie przeprowadzki zostało napisane: generał zakonu wysłał je wikariuszowi prowincji, a ten przeczytał list ojcu Pio, ponieważ taki miał obowiązek, ale w poleceniu znajdowała się klauzula, że przeprowadzka ma nastąpić dopiero na konkretny sygnał generała zakonu. Skoro taki sygnał nie nadszedł, o. Pio został w San Giovanni. Z powodu tego listu oskarżono go nawet nieposłuszeństwo, ponieważ się nie przeprowadził. Ojciec Pio wtedy ukląkł przed ojcem, który o tym mówił i udręczonym głosem powiedział: „Peppino, przysięgam ci na Jezusa, że nigdy tego rozkazu nie dostałem. Wszystko, co przełożeni mi każą, robię od razu i nie dyskutuję o tym”.
Istnieją doniesienia, że o. Gemelli, o którym pisałem w poprzedniej części, miał swój negatywny udział w zdarzeniach tego dziesięciolecia, był bowiem osobistym przyjacielem papieża i z tego powodu miał duży wpływ w Rzymie.
Minęło kilka lat; krzyże dały się unieść, ale największy cios tych lat spadł na o. Pio w roku 1931. Dotychczas pozostawały mu – pomimo szorstkiego traktowania ze strony przełożonych – wielkie pociechy w postaci możliwości prowadzenia kierownictwa duchowego i słuchania spowiedzi (były to nb. jedyne czynności duszpasterskie, jakie mu pozostawiono). Tymczasem 11 czerwca 1931 r. z Rzymu nadszedł zakaz wszelkiej działalności duszpasterskiej: żadnej spowiedzi, żadnego kierownictwa duchowego! Ojciec Pio miał stać się więźniem klasztoru, podobnie jak kilkanaście lat później – w czasie ostatniej wojny – błogosławiony ks. Rupert Mayer, wielki apostoł Monachium. Przełożony o. Pio, który miał mu w imieniu Św. Oficjum przekazać ten rozkaz, sam najpierw potrzebował, aby ktoś podniósł go na duchu: brak mu było śmiałości. Kiedy przekazał tę smutną wiadomość, o. Pio w pierwszej chwili wydawał się kompletnie załamany, ale zaraz otrząsnął się i powiedział: „Niech się stanie wola Twoja, Boże!”. Przełożony chciał go jakoś pocieszyć, ale prawdziwą pociechę mógł przynieść o. Pio tylko Pan Jezus... Zakonnikowi nie było nawet wolno wchodzić do kościoła klasztornego! Miał zezwolenie tylko na odprawianie Mszy św., a i to wyłącznie w kapliczce na piętrze. Konfratrzy o. Pio krytykowali rozkaz Św. Oficjum – on nie! Wręcz przeciwnie, odpowiadał współbraciom, że potrzebne jest ciche i pokorne posłuszeństwo, i jeżeli Rzym tak nakazuje, to Rzym ma rację, nawet jeżeli oni tego – po ludzku – nie zrozumieją.
Sytuacja ta kładła się jednak wielkim cieniem na duszę o. Pio. Odtąd regularnie odwiedzał go o. Augustyn, jego kierownik duchowny. Pierwszy raz, kiedy z tego powodu przyjechał do San Giovanni, gdy tylko zostali sami w rozmównicy o. Pio rozpłakał się tak bardzo, że przez dłuższy czas nie był w stanie się opanować... Żeby wykonywać rozkazy Rzymu, brat, który służył o. Pio do Mszy św., zamykał drzwi kaplicy, tak że byli w niej zupełnie sami. W tych latach ojciec Pio miał dużo czasu do czytania; korzystając z tego, czytał w tym okresie więcej niż kiedy indziej w życiu.
Przez dwa lata wszystko odbywało się w opisany wyżej sposób. Ojciec Pio zdał celująco ten duchowy egzamin. Jego serce było, co prawda, często bliskie załamania, ale jednak korzystał z tej próby dla uświęcenia samego siebie oraz jako ofiara za dusze, które odtąd miał prowadzić. Zanim te przykrości całkowicie minęły, o. Pio musiał jeszcze znosić różne gorzkie oszczerstwa, m.in. że nieuczciwie administruje datkami, które składano na jego ręce; nawet jego kierownik duchowy musiał go bronić w tej sprawie. Innym oszczerstwem było twierdzenie, jakoby ojciec Pio w konfesjonale nakazywał, aby całowano go w rękę... Czyniono mu także różne inne zarzuty; wszystkie okazały się w końcu nieprawdą. Te niesłuszne oskarżenia męczyły o. Pio tak bardzo, że często czuł się całkiem wyczerpany fizycznie. Najgorsze pomówienia dotyczyły jego stosunku do niewiast. Jak już wcześniej pisałem, o. Pio był kierownikiem duchowym różnych kobiet, mając od samego Pana Boga dar nie tylko ogólnie do kierownictwa duchowego, ale i wiele darów szczególnych, przez które osiągnął w tym kierownictwie wysoki stopień doskonałości. Dzięki temu prowadził niemałą liczbę niewiast do szczytów prawdziwej mistyki i świętości. Wszystkie oskarżenia okazały się zwykłym oszczerstwem; i co ciekawe: ich źródłem były listy histerycznych i zazdrosnych kobiet!
Jest szczególnie wzruszające, jak bardzo niektóre osoby, w tym nawet księża i biskupi, starały się, aby przez modlitwę albo w inny sposób doprowadzić do rehabilitacji ojca Pio. Członkowie Trzeciego Zakonu w San Giovanni nie tylko modlili się w tej intencji, ale ich prezes napisał nawet do Donata kard. Sbarettiego w Watykanie, błagając go usilnie, żeby przywrócić o. Pio wszystkie prawa potrzebne do wykonywaniu apostolstwa, które prowadził uprzednio. Jeden biskup z zakonu OO. Kapucynów specjalnie przyjechał do swojego współbrata, żeby go poznać i na własne oczy ocenić sytuację; o wizycie napisał raport do Rzymu. Ten raport zrobił swoje, ponieważ ów kapucyn, jako biskup, posiadał szczególny autorytet.
Nowy arcybiskup Manfredonii, Andrzej Cesarano, objął swoją funkcję 20 grudnia 1931 r. Półtora roku później, 24 czerwca 1933 r., odwiedził ojca Pio. Ta wizyta okazała się decydująca – w dniu 16 lipca 1933 r. o. Pio został w pełni zrehabilitowany. Znów mógł wśród wielkiej rzeszy odprawiać Mszę św., znów mógł spowiadać... 

ks. Anzelm Ettelt FSSPX

Marta Czech