wtorek, 27 kwietnia 2010

Ukryta prawda


Trzy szczepionki są produkowane z abortowanych tkanek i do dziś nie mają innego źródła!
Szczepionki te dotyczą:
- WIETRZNEJ OSPY
- ŻÓŁTACZKI TYPU A
- RÓŻYCZKI.
Jeśli więc ktokolwiek z nas był szczepiony na powyższe schorzenia – na 100% podano mu szczepionkę wyprodukowaną z abortowanego dziecka, bo w tych przypadkach alternatyw nie ma.

Istnieje obowiązek stosowania alternatywnych szczepionek oraz sprzeciwu sumienia w odniesieniu do tych, które są moralnie problematyczne - czytamy w dokumencie Papieskiej Akademii Życia.
Czy szczepionki powstałe w niemoralny sposób mogą być stosowane w sytuacjach poważnego zagrożenia zdrowia i życia? Czy ratowanie życia może usprawiedliwiać jego odbieranie? Na te i inne pytania odpowiada opublikowany przez Papieską Akademię Życia dokument ,,Rozważania moralne o szczepionkach przygotowanych z komórek pochodzących z abortowanych płodów ludzkich". Jego tłumaczenie na język polski (…):

Pokrewny artykuł:

Załączam również link do tekstu zawierającego krótką charakterystykę problemu pod względem historycznym, etycznym, z uwzględnieniem bieżących trendów farmakologicznych. Na końcu znajduje się kompletny wykaz nazw klinicznych skandalicznie produkowanych specyfików oraz firm je produkujących. Warto się z nim zapoznać.

Marta Czech

niedziela, 25 kwietnia 2010

Zraniony Pasterz


Kocham Boga, ale po przeczytaniu tej książki płakałam, ponieważ uświadomiłam sobie, że nie kocham Go dość mocno.

,,Zraniony Pasterz” był dla mnie początkiem nawrócenia.

Ta książka stała się dla mnie towarzyszką, czytam ją... czytam ponownie... mały fragment wystarczy, by się nasycić. Należy ją czytać sercem, ale sercem zranionym.
To tylko niektóre ze zdań recenzji poruszającej, równie jak one, książki Daniela Ange ,,Zraniony Pasterz”.
Czytałam ją jeszcze w podstawówce, ale dzisiejsza Ewangelia, pewnie nie przypadkiem, mi ją przypomniała… Warto do niej od czasu do czasu powrócić…
…bo któż z nas nie został ani razu, chociaż w małym stopniu, zraniony? Któż z nas nie ranił?

Fragment ,,Zranionego Pasterza”:
,,Raz na zawsze dowiedzieć się, z kim mam do czynienia. rzucam wreszcie pytanie, które pali mi wargi:
-Kim ty właściwi jesteś?
-Och, to długa historia… Jestem pasterzem, to mój zawód, i lubię go.
-A twoje stado, gdzie ono jest?
-Na hali Wilczyparów. Któregoś dnia zerwała się tam straszna burza. Dziesiątki owiec zostało rażonych piorunem. Na domiar złego, psy wywołały popłoch. Niektóre owce wpadły do jaru, inne się poraniły. Prawdziwa klęska. Nie mówiąc już o złodziejach stad, którzy wykorzystują nawałnice. Trzeba było szybko działać. Tata powiedział mi: „Słuchaj, mój mały, jesteś jeszcze młody, ale nie mam nikogo oprócz ciebie. Rób, co chcesz, odszukaj je wszystkie. To będzie ciężkie. Będziesz potrzebował dużo czasu, ale to twoje zadanie. Niech owczarnia będzie zapełniona! Idź więc, mój mały, nie bierz nic ze sobą, żebyś mógł biegać”.
Powiedział mi jeszcze mnóstwo innych rzeczy, ale to pozostanie między nami (musisz wiedzieć, że jestem Jego jedynym synem). No i wyruszyłem w drogę, ot tak, bez niczego. I zacząłem szukać przez wszystkie czasy, we dnie i w nocy. Kiedy już nie mam siły, kiedy chciałbym się zatrzymać, myślę o Nim. Gdybyś wiedział, jakie to święto, ilekroć Mu przyprowadzę parę owiec! Zupełne szaleństwo! Jak na uczcie weselnej!
-Nieźle się poharatałeś!
-Bez ustanku szukałem jednej owcy, jednej jedynej. Miałem rażenie, że ucieka, gdy tylko mnie spostrzeże. Trzeba było się spieszyć. O tej porze roku noc zapada szybko. Tutaj z byle powodu można upaść i skręcić sobie kostkę. Jednak krwawiąc, uczę się leczyć innych.
-Jeśli dobrze zrozumiałem, to zostawiłeś resztę stada tak po prostu, bez pasterza?
-Co chcesz, na tej jednej owcy Ojcu zależy jak na źrenicy oka. Dla Niego liczy się tylko ona. Co za cios, gdybym jej nie odnalazł!
-I jeszcze jej nie odnalazłeś?
-Ona się boi, że ją odszukam.
-A ja, czy mógłbym pomóc ci ją odnaleźć?
-Jeszcze jak! Co więcej, tylko ty możesz mi pomóc. Bez ciebie nigdy jej nie odnajdę.
-Można by spróbować jutro.
-Ojcu się spieszy, wiesz? A poza tym do jutra mogłaby sobie zrobić coś złego.
-Wyglądasz na zmordowanego! Odpocznij tej nocy.
-Moim odpoczynkiem jest mieć ją tu, na ramieniu.
-Czy twoje zwierzęta mają imiona?
-Każdej nadałem imię.
-A ta, której dzisiaj szukasz, jak się nazywa?
                Odniosłem wrażenie, że się waha. Milczenie pogłębiało się. A potem jedno jedyne słowo:
-E–ma–nu–el !
                Elektrowstrząs! Grom z jasnego nieba! Moje własne imię! Skąd je znał? Nikt mi go jeszcze nie powiedział w ten sposób, tak jak się wyjawia sekret. Jakbym słyszał je po raz pierwszy! Jeszcze łagodniej powtórzył:
-E–ma–nu–el !
Tego było za wiele! Coś pękło w jakimś zakamarku serca. W jednej chwili został rozbity mój potężny system samoobrony!
Wyglądał na tak słabego, że ja również poczułem się słaby, zupełnie słaby. Jak mogłem dłużej osłaniać się przed dzieckiem, którego jedyną bronią, aby mnie zwyciężyć, było moje imię! Jak dalej odgrywać moje małe wewnętrzne kino? Jak jeszcze okłamywać samego siebie?
-Wiesz, znam cię już od dawna! Poznałem cię na długo przed tym dniem na rynku w Zawiejach… Na plaży w Sztormie-Świętego-Jana, pewnej nocy, pamiętasz? Słuchałem, jak śpiewałeś „Niewinności, zgubiłem ciebie”. Księżyc znaczył fale srebrną smugą. Siedziałem pod figowcem i myślałem: „To do mnie się zwraca. Ale o tym nie wie”. Od tamtej nocy ciągle nękało mnie twoje spojrzenie. Ilekroć zamykałem oczy, widziałem twoje.
                Tak więc czekał na tę chwilę od lat! Od lat myślał o mnie! Stojąc za ciernistymi zaroślami, wypatrywał mnie dniem i nocą, mówiąc sobie za każdym odgłosem kroków: „To on!” Jak się jeszcze upierać, że niczego i nikogo nie potrzebuję, kiedy on nie mógł się beze mnie obejść?
                Jak dzieciak wybuchnąłem płaczem. Gdzieś puściła jakaś tama: łzy, zbyt długo stłumione, płynęły, płynęły… łzy inne niż zwykle! Od tylu lat na nie czekałem…
                Podniósł się teraz. Nic nie mówiąc, z jakimś niewzruszonym majestatem, pokazał mi swoje ręce. Spostrzegłem na nich rozległe rany. Musiały bardzo krwawić. Na stopach, między rzemieniami sandałów, te same dziwne okaleczenia. Spoza rozdartego poncha widać było rozorane ramię. Pokazywał mi te rany, jakby nie mógł znaleźć nic innego, by mnie uspokoić. Nic innego, by mi powiedzieć, kim jest. Tak jak się pokazuje dowód osobisty.
                Czy to szukając mnie tak się pokaleczył? Czy rany rozszerzały się za każdym razem, kiedy przed nim uciekałem? Na czole zauważyłem ślady uderzenia o flipper. To ja go przewróciłem! A jeżeli go tak zraniłem, to czy sam nie byłem poraniony? W moim sercu, tak jak on w swoim ciele? Wszystkie te pytania oraz wiele innych uderzało o siebie z ogromną prędkością jak kamyki w rwącym potoku.
-Tak, owcą, bez której Ojciec nie może spać spokojnie, jesteś ty!”

To dopiero początek niesamowitego spotkania głównego bohatera i Jezusa… Rozpoczyna się leczenie ran. Czyich ran? Skąd te rany? Kto tu jest lekarzem? Kto najbardziej cierpi? Skąd cierpienie przychodzi? Kto jest jego pierwszą ofiarą? Na wszystkie pytania odpowie …Zraniony Pasterz.
Marta Czech

czwartek, 22 kwietnia 2010

…by nam nic nie zginęło…


Paweł Jasienica w ,,Polsce Jagiellonów” pisał:
Zastanawiając się nad przyczynami rozmaitych zjawisk historycznych, często bywamy skłonni lekceważyć dwa czynniki o wielkim znaczeniu, mianowicie przemijanie czasu oraz skutki zbiorowych przeżyć. Granice i ustrój, materialne warunki bytu mogą trwać niezmiennie, a społeczeństwo przeobrazić się gruntownie dzięki razem przebytym nowym doświadczeniom. Natura człowieka jest ogromnie plastyczna, warunki zewnętrzne żłobią w niej trwałe ślady w postaci nawyków, czułości na jedne podniety, odporności wobec innych. Jeśli w przyrodzie nic nie ginie, to tym bardziej w stosunkach międzyludzkich.

Dodałabym jeszcze – tym bardziej w stosunkach międzynarodowych. Nie pozwólmy, by cokolwiek nam, Polakom, zginęło!
Jeden ze sposobów bycia na straży Prawdy Narodu:


Marta Czech

niedziela, 18 kwietnia 2010

Znaki


          Niesamowite jest to, jak wiele znaków towarzyszy ostatnim wydarzeniom w Polsce… Ewangelia wczorajszej niedzieli, który to dzień przeznaczono na pochówek śp. polskiej pary prezydenckiej, jest tą samą  Ewangelią, którą odczytywano podczas Mszy św. pogrzebowej Jana Pawła II. Może warto poczynić w takim momencie retrospektywę i fenomenologicznie spojrzeć na homilię ówczesnego kard. Ratzingera w ów pamiętny dzień. Osobiście przyznaję, że, podobnie jak pięć lat temu, i teraz słowa dzisiejszego papieża ,,nie rzucają mnie na kolana”. Z drugiej strony, ważniejszą od bycia lotnym literatem i nieskazitelnym retorykiem, jeśli chodzi o następcę św. Piotra, jest raczej postawa obrońcy doktryny Kościoła i Bożego kultu…


Marta Czech

Biblio, ojczyzno moja...


…czyli słowa i Słowa.
Nie znam innych - bardziej trafnych i tak wysoce wysublimowanych - słów, które nadawałyby się jednocześnie na czas trwania narodowej żałoby i, właśnie rozpoczęty w Kościele, tydzień zintensyfikowanego skupienia na Bożym Słowie...
Roman Brandstaetter
Biblio, ojczyzno moja ...
Biblio, ojczyzno moja,
Biblio, moja ziemio polska,
Galilejska
I franciszkańska,
O wy, Księgi mojego dzieciństwa,
Pisane dwujęzyczną mową,
Polską hebrajszczyzną,
Hebrajską polszczyzną,
Dwumową
Świętą
I jedyną.
Gdy ma się ku zachodowi
I z lipy przed moim domem opadają liście,
Siedzę nad Tobą,
Biblio,
I wywołuję z Twoich wersetów
Wszystkich najlepszych,
Którzy są dla mnie niedościgłym wzorem,
Wszystkich najpiękniejszych,
Których podziwiam,
Wszystkich szlachetnych,
Którym nie umiem dorównać,
Biblio,
Mówiąca do mnie głosem napomnienia
I głosem nagany,
I głosem gniewu,
I głosem kary,
I głosem potępienia,
I głosem przestrogi,
I głosem sumienia,
Biblio,
Sprawująca nade mną
Sąd.
Gdy ma się ku zachodowi,
A z lipy przed moim domem opadają liście,
Patrzysz na mnie
Oczami Ojca i Syna, i Ducha Świętego,
Oczami moich praojców,
Oczami mojego dziadka,
Oczami mojej żony,
Oczami moich umiłowanych poetów,
Oczami Jana z Czarnolasu, Skargi i Anhellego.
Wołasz do mnie z głębokości
Psalmem krematoriów,
Płaczem nad ruinami walczącej Warszawy,
Lamentem nad zwłokami spalonego getta,
Pamięcią Oświęcimia,
Treblinki,
Majdanka,
Jeremiaszowym jękiem
Moich w dwójnasób umęczonych
Dziejów.
Wszystko jest w Tobie,
Cokolwiek przeżyłem.
Wszystko jest w Tobie,
Cokolwiek kochałem.
Wszystko.
Cały żywot własny
Człowieka,
Żyjącego w nawiedzonym przez szatana
Wieku.
Zaplątany w jego sprzecznościach,
W szaleństwach
I w kłamstwach,
Jak Absalom w gałęziach wisielczego dębu,
Na Tobie uczyłem się żyć.
Na Tobie uczyłem się czytać,
Na Tobie uczyłem się pisać,
Na Tobie uczyłem się myśleć,
Na Tobie uczyłem się prawdy,
Na Tobie uczyłem się prosić o odpuszczenie grzechów,
Na Tobie uczyłem się kochać,
Na Tobie uczyłem się mądrości,
Na Tobie uczyłem się przebaczenia,
Na Tobie uczyłem się pokory,
Na Tobie uczyłem się modlić.
Jeżeli jednak nie nauczyłem się żyć,
Jeżeli nie nauczyłem się czytać,
Jeżeli nie nauczyłem się pisać,
Jeżeli nie nauczyłem się myśleć,
Jeżeli nie nauczyłem się prawdy,
Jeżeli nie nauczyłem się prosić o odpuszczenie grzechów,
Jeżeli nie nauczyłem się kochać,
Jeżeli nie nauczyłem się mądrości,
Jeżeli nie nauczyłem się przebaczać,
Jeżeli nie nauczyłem się pokory,
Jeżeli nie nauczyłem się modlić,
Moja wina,
Moja wina,
Moja bardzo wielka wina.
Już ma się ku zachodowi,
Z lipy przed moim domem opadają liście.
Ludzie z mojego życia bezpowrotnie odchodzą,
Grobów jest więcej niż żywych przyjaciół,
Nawet spłowiał atrament na matczynych listach,
Pisanych do mnie nocą z dzielnicy pogromu.
A ja siedzę nad Tobą,
Biblio,
I uczę się śmierci.
Może tego jednego w końcu się nauczę.
Marta Czech

piątek, 16 kwietnia 2010

Zwycięzca dla ludu


          Jeśli mowa o Ewangelii na każdy dzień, przez ostatni tydzień sporo było o pewnym dostojniku żydowskim. Samo jego imię jest bardzo wymowne, od gr. nike – zwycięstwo oraz demos – lud, oznacza osobę, która zwycięża dla ludu.
Powtórne narodzenie; wiatr, który nie wiadomo, skąd przychodzi i dokąd podąża; wąż wywyższony na pustyni… - to chyba najbardziej znane treści kojarzone z biblijnymi rozmowami Jezusa i Nikodema (bo o nim rzecz).
Myślę, że warto przypomnieć również mniej znany tekst o Jezusie i nietuzinkowym faryzeuszu, autorstwa Jana Dobraczyńskiego. Poniżej niesamowite, plastycznie i namacalnie wręcz opisujące twarz Jezusa, fragmenty ,,Listu III" z ,,Listów Nikodema". Polecam całość.

          Przed świętami przybył do miasta. Postanowiłem Go zobaczyć. Dowiedziawszy się, że siaduje pod portykiem Salomona z uczniami i słuchaczami, wybrałem się w tamtą stronę. Był tam rzeczywiście, otoczony tłumem. Ciżba pachnie czosnkiem, cebulą i starą oliwą. Sami amhaarece: chłopi, drobni kupcy, rzemieślnicy. Krzyczy to wszystko po prostacku, przeważnie nieczystym językiem używanym w Galilei. Mijałem ich powoli, niby pogrążony w myślach, lecz patrzyłem ciekawie spod nasuniętego na oczy turbanu. I - na czoło Mojżesza!
- teraz ci powiem, kim jest Galilejczyk. To ten wysoki Człowiek, którego z takim zapałem witał Jan, a potem Go chrzcił w Jordanie! Nie mylę się, jestem tego pewien. Ma zresztą twarz, jakiej się nie zapomina. Pisałem Ci wtedy: twarz człowieczą... Próżno szukam nowego określenia. Tamto - wiem - nic nie mówi. Lecz jak ci Go opisać? Wysoki, doskonale zbudowany, o obliczu, które wyraża nieskończoną harmonię... Znowu utknąłem! Ale to prawda, że ta twarz pasuje do Jego postaci, do głosu, do słów... Jest spokojna - jednak nie martwa. Przeciwnie - powiedziałbym, że jest w niej za dużo życia. Tylko że znowu słowa "za dużo" nie odpowiadają rzeczywistości. W tej twarzy niczego nie jest za dużo, niczego za mało. Jest niby wzór twarzy ludzkiej. Twarz taka, jakimi twarze ludzkie powinny być. Ci ohydni rzeźbiarze greccy, których nasprowadzał Antypas, mogliby się cieszyć, gdyby zechciał im służyć na wzór: na pewno zrobiliby według niego posągi do cyrku w Cezarei. Tylko czy który z nich, najbardziej nawet w swym bezwstydzie utalentowany, potrafiłby taką twarz przenieść w kamień? Jest do tego stopnia pełna wyrazu, że nie sposób jej sprowadzić do czegoś prostego, uchwytnego jednym spojrzeniem. Każda inna ma jakiś szczegół, który nad wszystkim góruje. Gdybym chciał na przykład wyobrazić ciebie (wybacz myśl bezbożną!) - pokazałbym myślące czoło nad ściągniętymi uwagą brwiami. Reszta byłaby już nieważna. Ale twarz Galilejczyka jest ważna w każdym rysie. Jego czoło myśli, Jego usta... Jego usta kochają. Inaczej nie potrafię o nich powiedzieć. Wąskie wargi wśród zarostu, czy mówią, czy pozostają bez ruchu, zawsze zdają się wyrażać krzyk miłości. Tak samo oczy. Są czarne niby
studnia bez dna, która swą głębokością przywołuje i kusi. Nie będę się już więcej silił na opisywanie. Z moich słów i tak żadnego wyobrażenia mieć nie będziesz... Mój rylec ślizga się bezradnie po tabliczce. Mógłbym ci dawać tysiące Jego opisów, gdy chcę je jednak wszystkie związać w jeden obraz - nic z tego nie wychodzi. (…)
Widziałem Go teraz z boku. Na tle oświetlonej ściany rysował się wyraźnie Jego profil: ostry, twardy, nieomal kanciasty, a jednocześnie dziwnie miękki i w swych liniach łagodny. Długi, wygięty w łuk nos o wyraźnych nozdrzach, wąskie, delikatne usta, stanowczy podbródek... A obok tego oczy mieniące się wszystkimi tonami łagodności i współczucia. Znowu ta niepokojąca sprzeczność. Można by powiedzieć o Nim, że jest człowiekiem pięknym. Lecz Jego uroda nie ma w sobie nic ze zniewieściałości. Gdy oczy zdają się tylko czarować - usta, można by sądzić, nakazują wszystko. Mówią o sile i nieustępliwej woli. Może to pragnienie władzy? Chyba nie... Namiętności są jak gorączka: płoną, ale pod żarem czai się słabość. Ambicja potrafi być długotrwała. Ale i ona, w miarę jak się zbliża do celu, pozbawia spokoju i równowagi. Ten człowiek może natomiast pragnąć czegoś do szaleństwa, a przecież nie sięgnie po przedmiot swoich pragnień rozgorączkowaną ręką. Najbardziej niezwalczona pokusa nie uczyni Go tyranem. Zatrzymałem się w progu, mrugając oczami. Ogarnęło mnie onieśmielenie. Nie dziw się temu. To może jest zwykły amhaarec - ale umie patrzeć jak władca. Podniósł na mnie wzrok. Spokojny zresztą, niegroźny; raczej łagodny i dziwnie przenikliwy. Kiedy na mnie patrzy, mam uczucie, że wszystko we mnie widzi, wszystko wie i żadne słowa nie są Mu potrzebne. Judasz zniknął, byliśmy tylko dwaj w pustej izbie. Nagle uśmiechnął się. Ten uśmiech jest jak blask słońca, który od razu rozpogadza niebo i usuwa z nas zniechęcenie. Odpowiedziałem Mu uśmiechem. Postąpiłem krok, chciałem być uprzejmy. Powiedziałem: - Witaj, dobry Rabbi...

Marta Czech

środa, 14 kwietnia 2010

Instrukcja obsługi cierpienia


          Dzisiejsi Mickiewiczowie interpretują smoleńską katastrofę w świetle romantycznego mesjanizmu. Nieco bardziej powściągliwi Słowaccy za Kordianem wykrzykują z polskiego Mont Blanc: Polska Winkelriedem Narodów!
Dalece bardziej stosownym iktusem jednak, od roztrząsania mesjanistyczno-winkelriedowskiego sporu, wydaje się być niekwestionowany fakt męczeństwa Narodu Polskiego oraz szczegółowe zalecenia przyjmowania tego jakże gorzkiego trunku.
Oto, co podają w tej kwestii Herbertowie:

Wszystkie próby oddalenia
tak zwanego kielicha goryczy -
przez refleksję
opętańczą akcję na rzecz bezdomnych kotów
głęboki oddech
religię -
zawiodły

należy zgodzić się
pochylić łagodnie głowę
nie załamywać rąk
posługiwać się cierpieniem w miarę łagodnie
jak protezą
bez fałszywego wstydu
ale także bez pychy

nie wywijać kikutem
nad głowami innych
nie stukać białą laską
w okna sytych

pić wyciąg gorzkich ziół
ale nie do dna
zostawić przezornie
parę łyków na przyszłość

przyjąć
ale równocześnie
wyodrębnić w sobie
i jeśli to jest możliwe
stworzyć z materii cierpienia
rzecz albo osobę

grać
z nim
oczywiście
grać

bawić się z nim
bardzo ostrożnie
jak z chorym dzieckiem
(…)
(Zbigniew Herbert, Pan Cogito rozmyśla o cierpieniu)

Asnykowie dodają:
Lecz się nie strójmy w płaszcz męczeństwa krwawy
I nie brząkajmy w łańcuch niewolniczy.

A więc, drodzy Polacy, nie wywijajmy kikutem nad głowami innych, nie stukajmy białą laską w okna sytych, nie strójmy się  sami w krwawe płaszcze męczeństwa, nie brząkajmy w łańcuchy niewoli… To jakoby ,,przedśpiew” do tego, czego uczy nas niedzisiejszy Staff:
(…) I pochwalam tajń życia w pieśni i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem i wprawny w cierpieniu.

Życząc wprawy w cierpieniu,
Marta Czech.

wtorek, 13 kwietnia 2010

Wawel dla luteranina. Ale żeby od razu dla katolika?!?


…czyli o polskiej schizofrenii.
Bp Pieronek przestrzega skwapliwie zasad pseudodemokracji i poleciłby najchętniej zorganizować narodowe referendum w sprawie prezydenckiego pochówku,  prof. Chwalba z UJ (historyk) udałby się w tej sprawie po radę do samego Watykanu, zaś prof. Romanowski… - tu może zacytuję ,,Gazetę Aborczą”…

Prof. Andrzej Romanowski: Kategorycznie nie Wawel
Opłakuję śmierć prezydenta mojego państwa, ale jestem kategorycznie przeciwny idei pochowania Lecha Kaczyńskiego wraz z małżonką na Wawelu.
To nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości z pięciu przyczyn. Po pierwsze, na Wawelu nie leży żaden z polskich prezydentów, ani Mościcki ani Narutowicz. To nekropolia królewska. Po drugie, trzeba otwarcie zadać pytanie, czy Lech Kaczyński jest takim samym bohaterem narodowym jak Piłsudski? Nie jestem pewien, czy większość społeczeństwa podziela to zdanie. Po trzecie, gdy w latach 90 tych symbolicznie chowano w Polsce najbardziej tragicznego naszego władcę Stanisława Augusta - nikomu poza garstką ludzi - nie przyszło na myśl, by chować go na Wawelu. Choć to nekropolia królów. Po czwarte, zawsze słyszeliśmy od władz kościelnych, że na Wawelu nie ma już miejsca. Po piąte, nasi bohaterowie narodowi Piłsudski czy Sikorski nie zostali pochowani wraz z żonami.
Wydaje mi się, że właściwszym miejscem pochówku Lecha Kaczyńskiego byłaby katedra św. Jana w Warszawie.

W jednym z panem Romanowskim się zgodzę: Lech Kaczyński na pewno nie jest takim samym bohaterem narodowym jak Piłsudski. Wierny, zdeklarowany katolik, ,,niemason", darzący należytym szacunkiem kwestie wiary i Kościoła, przejawiający zainteresowanie sprawami religii, bez nieślubnych dzieci, mąż jednej żony… Oczywistym dla tych, co jakiekolwiek pojęcie o sakramentach mają jest, że i ze ślubną swą żoną na Wawelu śp. prezydent spocznie (pięć kobiet marszałka P. to zdecydowanie, przynajmniej o cztery, za dużo).Wyżej przywołane atrybuty patriotyzmu mają się tak do osoby marszałka Józefa jak pingwiny do Puszczy Białowieskiej. Trzeba sporo ,,żubrów”, by je tam zobaczyć. Ale, jak widać, dla chcącego – nic trudnego. Pijaństwo polskich umysłów nie zna granic…
Skoro pożądanym ideałem żaden z wawelskich monarchów nie był, to i zmarły prezydent kryształowej duszy mieć nie musi, a prześwietla się jego czyny, jakby miał być co najmniej beatyfikowany. Może warto co niektórym przypomnieć, że wawelskie krypty to nie ołtarz. 


Poniżej frapujące szczegóły historycznej egzegezy z bibliografii ks. Józefa Warszawskiego.

Luteranin Piłsudski
Józef Piłsudski wyrzekł się wiary katolickiej i został członkiem kościoła ewangelicko-augsburskiego 24 maja 1899 roku, był już wtedy dojrzałym mężczyzną, mającym 31 lat. Wyrzeczenie się katolicyzmu poprzedzone zostało długim okresem przygotowania katechetycznego. 

Po wyrzeczeniu się katolicyzmu Piłsudski 15 lipca 1899 pojął za żonę rozwódkę Marie Juszkiewicz z domu Koplewską. Ślub został zawarty w kościele ewangelicko-augsburskim.
W 1917 roku kochanką Piłsudskiego została jego towarzyszka partyjna Aleksandra Szczerbińska. Z kochanką Pilsudski miał dwie nieślubne córki. Dzięki śmierci żony (17 sierpnia 1921) Pilsudski zawarł 25 października 1921 ślub w kościele katolickim (Aleksandra należała do kościoła katolickiego).
Według kapelana 1 brygady legionów księdza Ciepichałły Piłsudski miał w tajemnicy powrócić do kościoła katolickiego. Akt ten nawet gdyby miał miejsce, nie byłby ważny, kościół wymaga publicznego wyznania wiary katolickiej i publicznego odrzucenia dotychczasowej herezji. Po rzekomym nawróceniu się Piłsudskiego nie ma też żadnego materialnego dowodu, nie wiedziały też o tym akcie władze kościelne. Wiarygodność relacji księdza Ciepichałły zmniejsza też to, że porzucił on stan duchowny i żył w konkubinacie.
Piłsudski traktował kwestie wiary z lekceważeniem, nie przejawiał zainteresowania religią. Nie był przywiązany do dogmatów. Pomimo że był luteraninem, żywił sentyment do Matki Boskiej Ostrobramskiej. W czasie I wś w rozmowie z Hallerem deklarował swoją bezwyznaniowość i ateizm. Nie było w tym nic dziwnego - Piłsudski był przedstawicielem subkultury socjalistów deklarujących swoją pogardę dla religii i kościoła (na łamach wydawanego przez siebie pisma „Robotnik” uznawał za brata w idei Augusta Babela, August Babel głosił ze popiera socjalizm czyli demokrację w polityce, komunizm w gospodarce i ateizm wobec religii). Partia Piłsudskiego PPS była organizacją ateistyczną, antyklerykalną i zwalczającą kościół katolicki.
W 1926 Piłsudski obalił demokratyczne władze Polski podczas zamachu majowego. Plany zamachu były doskonale znane komunistom, międzynarodowej finansjerze i Niemcom. Zamach majowy współorganizowała masoneria. Dzięki zamachowi Piłsudskiego władze w II RP przejęli masoni. Dzięki temu sanacja cieszyła się poparciem masonerii. Piłsudski był już masonem przed I wś, kiedy to wspierał rozwój masonerii w organizacji Strzeleckiej. Wyrazem masońskich porządków po przewrocie majowym był dekret prezydenta Mościckiego, który usunął z orła (będącego godłem Polski) krzyż i uzupełnił go masońskimi gwiazdami. Prawdopodobnie zamach współfinansowała Wielka Brytania. Po zamachu na rozkaz Piłsudskiego torturowano jego przeciwników politycznych w Berezie Kartuskiej.
Piłsudski wierzył, że jego duchem opiekuńczym jest Napoleon (Napoleon wspierał masonerię, a masoneria Napoleona darzyła kultem). W Belwederze Piłsudskiego prześladowały złośliwe duchy. Przerażony widziadłami, Piłsudski wielokrotnie do duchów strzelał (zdarzyło mu się nieszczęśliwie zastrzelić służącego w Belwederze żandarma Koryzyma).
Józef Pilsudski nie nawrócił się też na łożu śmierci. Wezwany ksiądz Korniłowicz ostatniego namaszczenia udzielił najprawdopodobniej już zwłokom Piłsudskiego. Współpracownicy Piłsudskiego (wszyscy masoni) wezwali za późno księdza, by uniemożliwić spowiadającemu się marszałkowi zdradę tajemnic sanacji. Arcybiskup Sapieha był przeciwny pochówkowi Piłsudskiego na Wawelu.
Wieniawa Długoszowski po śmierci Piłsudskiego nakazał luterańskiemu pastorowi, by nie robił trudności w zorganizowaniu katolickiego pogrzebu marszałka. Symboliczna jest też zbieżność dat, 12 maja 1899 Piłsudski wyrzekł się katolicyzmu, 12 maja 1935 zmarł. W dniu śmierci Piłsudskiego siostra Faustyna Kowalska miała widzenie, że dusza możnego człowieka, który właśnie umierał, trafi na jakiś czas do piekła, gdzie będzie cierpieć męki piekielne.
Na emigracji po II wś w Wielkiej Brytani funkcjonowała pani Waleria Sikorzyna, która miała widzenia Piłsudskiego. Pani Waleria uzdrawiała, głosiła ideę pustego piekła i prawdziwość objawień w Garabandal.
Jan Bodakowski
inne teksty autora...
1. część cyklu z okazji rocznicy odzyskania niepodległości
Bibliografia: Ks Józef Warszawski „Piłsudski a religia” ad astra 1999


Dodam i kolejny ,,hit” słynnego Ziuka:
,,[...] zapluty karzeł na krzywych nóżkach, wypluwający swą brudną duszę, opluwający mnie zewsząd [...], śledzący moje kroki, robiący małpie grymasy, przekształcający każdą myśl odwrotnie; ten potworny karzeł pełzał za mną jak nieodłączny duch [...], krzyczący frazesy, wykrzywiający potworną gębę, wymyślający jakieś niesłychane historie; ten karzeł był moim nieodstępnym druhem, nieodstępnym towarzyszem doli i niedoli, szczęścia i nieszczęścia, zwycięstwa i klęski."
Piłsudski o polskiej prawicy

A na koniec, w drodze uśmierzenia stanu zapalnego ,,uczuć historycznych”, przepisuję ten oto kataplazm:

Wieczorem przed śmiercią Lech Kaczyński podpisał list solidarności z Benedyktem XVI

Prezydent Lech Kaczyński podpisał w piątek 9 kwietnia, około godz. 23 list solidarności z papieżem Benedyktem XVI, znajdujący się na internetowej stronie Katolickiej Agencji Informacyjnej (www.ekai.pl). Złożenie podpisu pod listem do Ojca Świętego było jednym z ostatnich aktów publicznej działalności Prezydenta, zanim udał się na uroczystości obchodów 70–lecia zbrodni katyńskiej.

W liście podpisanym do tej pory ponad 5 tys. internautów, polscy katolicy sprzeciwiają się medialnym atakom na Ojca Świętego, które ze szczególną intensywnością miały miejsce w ostatnich tygodniach. Przekazują Benedyktowi XVI wyrazy swej solidarności i modlitewnej łączności.

Podpis prezydenta Lecha Kaczyńskiego widniał wczoraj pod numerem 2650 pod adresem: http://ekai.pl/badz_solidarny/x27663/list-do-ojca-swietego-podpisz-sie/

Z kolei jedną z ostatnich aktywności Małżonki Prezydenta RP Marii Kaczyńskiej była czwartkowa wizyta w siedzibie Caritas Polska w Warszawie i jej udział w konferencji prasowej przed uruchomieniem Radia IN - internetowej rozgłośni pod patronatem Caritas, tworzonej przez osoby niepełnosprawne.

Źródło:  
http://www.piotrskarga.pl/ps,5092,2,0,1,I,informacje.html


Z nieskrywaną zachętą do podpisania w/w listu,
Marta Czech.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Źle wychowany patriotyzm…


          Niemal wszystkie informacyjne portale internetowe podają jak to sobotnia katastrofa szlachetnie skomprymowała i wyzwoliła z Polaków wszystko to, co zacnym patriotyzmem się zowie. … a że chemika reguły przekory się trzymają, zapytam: flagi, kiry, łzy, kwiaty, znicze… – i co? Mamy już patriotyzm? Może jakąś nową odmianę… o zapachu indolencji i permisywizmu…? Patriotus indolencius permissivus…

W celu mniej przekornej i ,,naskórkowej” rozwagi zagadnienia polecam fragment z książki Romana Dmowskiego ,,Upadek myśli konserwatywnej w Polsce”, cz. III - ,,Polityka polska i polityka realna”: ZAGADNIENIE PATRIOTYZMU POLSKIEGO. Tekst nie tylko robi tzw. ,,wrażenie”, wikłające się najczęściej w sferze emocji, ale odciska swego rodzaju piętno w świadomości, nie pozostawiając obojętnym nie tylko uczuciowo, ale przede wszystkim moralnie i poglądowo – jak zresztą inne dzieła Polaka - patrioty, polityka i publicysty (m.in. ,,Nasz patriotyzm”, ,,Kościół, Naród i Państwo”, ,,Polska jako wielkie państwo”). Szczerze polecam wszystkie. Wspomniany fragment (jakże aktualny) - poniżej.

Elementarne poczucie narodowe, im jest głębsze i silniejsze, tym jest więcej warte; miłość ojczyzny, im gorętsza, tym większą stanowi cnotę obywatela. Ale patriotyzm jest to już miłość ojczyzny, wychowana politycznie w pewnym kierunku, i wartość jego zależy od tego, jaki kierunek to wychowanie mu nadało. O naszym zaś narodzie polskim z całą słusznością można powiedzieć, że poczucie narodowe jest u nas silniejsze może, niż gdzie indziej, gorętsza, niż u innych narodów, miłość ojczyzny, ale polityczna postać, jaką ta miłość przybiera - nasz patriotyzm jest wyjątkowo źle wychowany.
Sprawił to nieszczęsny ustrój naszego państwa w ostatnich stuleciach jego istnienia.
Przesadne swobody, którymi ten ustrój obdarzał świadomą i myślącą część narodu, brak rządu, brak przymusu, brak surowej odpowiedzialności za działanie przeciw publicznemu dobru - wychował u nas typ patriotyzmu, który jest przywiązaniem do swobód, poczuciem praw narodowych, ale w którym brak silnego poczucia obowiązku względem ojczyzny, poczucia odpowiedzialności za swoje czyny, brak karności, zdolności do stałej służby, do ponoszenia ciężarów na rzecz ojczyzny, do poświęceń, z wyjątkiem momentów szczególnego podniecenia.
Polak uczuciami swoimi bardzo nawet przywiązany do ojczyzny, umie się zachowywać praktycznie tak, jakby go losy jej nic nie obchodziły.
W chwilach zaś wyjątkowych, gdy ważne wypadki budzą go do czynu, czyn jego nie jest kontrolowany przez własną myśl, przez osobiste sumienie, nie wynika z jego własnego poczucia, że to, co robi, jest dobre lub złe dla narodu; jego patriotyzm polega na tym, żeby robić to, co jest przez innych uważane za patriotyczne, bez względu na to, jakie to skutki dla sprawy narodowej za sobą pociągnie. Stara się on działać tak, żeby za swe czyny nie ponosić odpowiedzialności osobistej, ta mu jest za ciężką, woli odpowiedzialność zbiorową. Jest to niesłychanie niebezpieczna właściwość naszego patriotyzmu, właściwość, z którą się trzeba na długo liczyć, bo grozić nam ona będzie dopóty, dopóki społeczeństwo nie posunie się więcej naprzód w swym moralnym rozwoju, dopóki się nie wychowa w nim silniejsze poczucie odpowiedzialności osobistej. Brak tego poczucia, nie już u ludzi przeciętnych, ale u wyjątkowych nawet, u stojących na czele narodu w najważniejszych chwilach, był jednym z głównych źródeł naszych klęsk narodowych. Sprawiał on, że polityka nasza była pozbawiona steru, który może być tylko dziełem silnej myśli i woli indywidualnej, że rządziła nią psychologia masy, co czyniło z niej łatwe narzędzie interesów i intryg obcych.
(Roman Dmowski)

Z życzeniami patriotyzmu, który na emocjach nie poprzestaje,
Marta Czech.