niedziela, 27 marca 2011

Wielkie kazanie o ,,prope nihil”


          Za drugą częścią nie przepadam (możemy założyć, że jej nie ma), ale początek ,,Wielkiego kazania księdza Bernarda”, wyjęty z cyklu słynnych ,,Rozmów z diabłem” Leszka Kołakowskiego, zawsze robił na mnie duże wrażenie.
Mistrzostwo werbalne, fleksyjne i semantyczne. Ekspansywne metafory, żywiołowe komparacje, rzęsiste i gwałtowne parenezy, gromiąca trzeźwość umysłu, porażająca temperamentność charakteru -  słowem: bitnie szarżująca elokwencja, przy której przejmująca troska o wiernych dosadnie prześciga się z niepohamowaną nienawiścią do szatana i grzechu, brutalnie obnażając układy człowieka z diabłem. Pośmiać się można, i nieźle przestraszyć zarazem. Oddaję więc czym prędzej głos naszemu nietuzinkowemu kaznodziei. Księże Bernardzie, zapraszamy na kazalnicę…
Jerzy Trela w monodramie Wielkie kazanie księdza Bernarda (reż. Krzysztof Jasiński)
          Najmilsi moi, och, najmilsi moi, o wielkiej rzeczy traktować dzisiaj bę­dziemy - a może zresztą nie wielkiej wcale, co mówią, pewnie, że nie­wielkiej, małej, maleńkiej, najmniejszej na świecie, to jasne, bo jeśli Stwórca jest największy, to ten, co najbardziej mu się sprzeciwia, musi być najmniejszy, najmniejszy, dobrze mówię, a więc nie o żadnej wiel­kiej rzeczy mówimy, ale o zupełnie maleńkiej, o najmniejszej, o tym, co jest prawie nic, prope nihil, właśnie dlatego, że najbardziej Bogu prze­ciwny. A i któż to albo cóż to najbardziej jest Stwórcy przeciwne, zapy­tacie, najmilsi moi, a ja odpowiem: sami to wiecie, kochani, znacie imię tego, co najbardziej się Bogu i wielkości jego swoją maleńkością ohydną sprzeciwia, ho, ho, dobrze jego imię znacie, powiedziałbym nawet, że je­śli w ogóle coś znacie, to znacie to właśnie albo tego właśnie - tego ma­łego, chytrusa, podleca, prześmiewcę, szydercę, okrutnika, znacie go, znacie, powtarzam, a jak znacie, to po cóż wam o nim opowiadać? Ale będę opowiadał, będę, kochani moi, bo wy go znacie, ale naprawdę nie znacie, bo kłaniacie mu się w pas i służbę mu odprawiacie, najmilsi, co­dziennie, co godzina — co mówię, co minuta, stale, bez przerwy odpra­wiacie mu służbę — więc niby go znacie, a jednak, bracia moi, siostry moje, nie wiecie naprawdę, kto on zacz i czemu on taką siłę ma, to zna­czy właśnie siły żadnej nie ma, bo on nie siłą swoją, ale bezsiłą okropną, niemocą straszliwą sprzeciwia się Bogu i sile jego, a więc czemu właśnie w sidła jego bezsiły okrutnej wpadacie, czemu go na ramionach nosicie, piastujecie, hołubicie, najmilsi, pieścicie, czemu to, czemu...
Alem się zmęczył, kochani, zasapał, dech stracił, ale to nic, kochani, to nic, ja wam zaraz o tym wielkim, o tym maleńkim, chciałem powiedzieć, więc o tym maleńkim zaraz wam powiem wszystko, co trzeba, a to po to, najmilsi, żebyście odtąd wiedzieli, jak się ze sztuczkami jego rozprawiać, jak wykręty jego przenikać, jak sidła i wnyki obchodzić, chytrościom się nie dawać, ciosy parować, podstępy odpierać, kłamstwa jego na światło wywlekać, oszukaństwa wykrywać, złości wszystkie bez miłosierdzia tępić.
A i gdzież to wszystko się mieści, te podstępy czarcie, te oszukaństwa i złości, gdzież ich szukać, jak im radę dawać, najmilsi, gdzie siedlisko szatańskie wykryć i w samym gnieździe wroga na zawsze ugodzić — oto właśnie, co przedmiot stanowi kazania dzisiejszego, oto o czym, bracia moi i siostry, mówić wam będę albo raczej już mówię, już właśnie mó­wię, słuchajcie, słuchajcie tego, co i tak wiecie wszyscy, ale co nie wy­starczy, żebyście wiedzieli, bo musicie jeszcze wiedzieć, że i ja to wiem, ja, pasterz wasz i opiekun, doradca i obrońca wasz przed diabelskim gniewem. Jakoż nie gdzie indziej piekielnik okrutny siedlisko obrał, jeno w was samych, tak jest, w duszy waszej i w trzewiach waszych, tam on, tam sobie pałace znalazł wygodne, tam schronisko bezpieczne, stamtąd ku zgubie waszej spiskuje, na niewinność waszą, kochani, czyha, stamtąd chytrości swoje wypuszcza i jady, w was samych, tak, tak, to wy go w sobie nosicie, w środku, jak Jonasz wieloryba w brzuchu nosił, to znaczy wieloryb Jonasza, chciałem powiedzieć, albo może nie chodzi tu w ogóle o Jonasza ani o wieloryba, bo to nieważne, to znaczy Jonasz ważny, bo był mąż Boży, ale wieloryb nieważny, bo nie był mąż Boży, więc nie chodzi tu o wieloryba, a jak nie ma wieloryba, to nie ma Jonasza, więc zostawmy w ogóle Jonasza z wielorybem, bo przecie o co innego chodzi, więc, wracając do rzeczy, co to ja chciałem, o, właśnie, więc, że wy tego zdrajcę w sobie w środku, w samym środeczku nosicie, i to nie w jed­nym kawałku ciała, nie w głowie tylko albo w nogach tylko, ale wszę­dzie, wszędzie, w każdej odrobinie tego waszego ciała plugawego i tej duszy plugawej, najmilsi moi, ukochani, nosicie czartowską zarazę, siłę diabelską albo raczej bezsiłę, jakem już powiedział, tak, tak, w głowie waszej on siedzi, kusiciel, mózg pęta, i w brzuchu siedzi, w żołądku, obżartuch, i w członkach wstydliwych do rodzenia zdatnych, bracia moi i siostry - tu dopiero, ho, ho, jak siedzi, rozpustnik nienasycony, i w wątrobie waszej, kochani, siedzi, gniewem i żółcią parskając, i w sercu waszym, gdzie myśli nieczyste się lęgną, i w krwi mieszka do okrutnych was podżegając niegodziwości, i w rękach niewstydliwych siedzi i beze­ceństwa nimi wyprawia, i w kiszkach siedzi, a jakże, i w oczach, w oczach siedzi, pożądliwie na świat zerkając, i w uszach ciekawych nowi­nek, i na języku - ho, ho, jak on na języku siedzi mową oszczerczą zio­nąc i bluźnierstwem, i kłamstwem, i herezją, wszędzie, wszędzie, naj­milsi, od stóp do głów, po całym ciele waszym snuje się złośliwiec nie­czysty, wszystkie członki do grzechu podnieca, jak kukłą wodzi wami, do zła kusi, namawia, obiecuje, okropności robić każe, a wy, najmilsi moi, wy mu posłuch dajecie, w szpony okrutne wpadacie, rady mu dać nie możecie, wszyscy pod władzę jego bez nadziei wpadacie, kobiety i mężczyźni, dziewczątka i chłopcy, starcy i staruszki, dzieciny nawet led­wo od ziemi odrosłe, co mówię - niemowlęta, oseski, noworodki, ależ! — płody jeszcze z łona matczynego nie wyszłe, ledwo poczęte, wszyscy, wszyscy, och, jaka to rozpacz, najmilsi, jaki smutek, tak was oglądać, przez wroga zniewolonych, do służby haniebnej przymuszonych, na po­śmiewisko wydanych, łupem Bożego gniewu paść mających, bo przecie, kochani, przyłożona jest już siekiera do korzenia, iam enim securis ad radicćm arborum estposita...
Och, przyjaciele moi kochani, gdybyście tak uważnie na swoje dusze popatrzyli, przyjrzeli się, poskrobali igiełką sumienie wasze, nie daj Bo­że, co byście tam odkryli, co by się pokazało waszym oczom, nie daj Boże, powtarzam, i to nie tym najgorszym z was, nie tym, co to bez wstydu wdowy i sieroty płaczące uciskają, mężów zabijają, sodomią sprośną — Boże uchowaj — ciało i duszę kalają, nie tym, powiadam, ale tym najlepszym, tym najczystszym, tym, co sami myślą, że w bieli nie­skalanej przed obliczem Pańskim chodzą, i co innym tacy się zdają, tym właśnie, powiadam, tym dopiero groza cała piekielna i ohyda duszy wła­snej odsłoniłaby się niczym otchłań straszliwa, pełna wężów, ci dopiero, Boże nie dopuść, zobaczyliby, jak to w niby-czystości swojej co godzina Zbawiciela naszego w duszy swojej krzyżują, męki mu zadając najstrasz­liwsze, bok włócznią przebijając i żółcią pojąc, ci by dopiero, przeraźliwe ciemności swoje dojrzawszy, od własnej duszy uciekać precz musieli, jakby szczura dotknąwszy albo padalca tam, gdzie się aksamitu albo jed­wabiu spodziewali, och, jakaż to groza, najmilsi, jaka zdrada okrutna, jaki podstęp szatana, biada, biada... Pomyśl, pomyśl, bracie mój i siost­ro, ile to chytrości diabelskiej się kryje — nie mówię w nieczystości, ale czystości twojej, w dobroci twojej, w miłości i poczciwości, pomyśl, jak to piekielnik zuchwały na zgubę twoją wieczną czyhając najsubtelniejsze sidła zastawia i wszędzie się wciska, wszędzie wślizguje, w najpoczciwsze twoje myśli i słowa, i uczynki jad zabójczy sączy, sączy, pomyśl, jak to delikatnie, aby tym łacniej cię uwieść, nie do złego cię pcha, ale do dob­rego, a to dobro całe taką swoją złością przyprawi, tak nieczystością swoją splugawi, tak pohańbi, jakby nie przymierzając do wina przednie­go naszczał, i cieszy się potem, i raduje, i z wesołości chichocze, że tak cię, bracie mój miły i siostro, oszukał nędznie, iż sam nie widzisz, jak to cała twoja wiara jednym wielkim bluźnierstwem górze, jak to trzeźwość twoja pijaństwem jest najobrzydliwszym przed Bogiem, czystość twoja - rozpustą wyuzdaną, pokora twoja - pychą najniegodziwszą, męstwo twoje - tchórzostwem śmierdzącym, hojność twoja - chciwością bez­wstydną, a prawdomówność twoja — kłamstwem pomsty do nieba wołającym, pomyśl tylko, najmilszy, wniknij w siebie, a obaczysz w nagości ohydę własną i zbrodnie okrutne, i zgniłość ostateczną. Bo choćbyś i męczeństwo najsroższe dla wiary poniósł, to po cóż ty je, dlaczegóż ty je znosisz, czegóż ty się w głębi duszy spodziewasz, jak nie tego, że korona świętości w niebiańskim przybytku będzie ci dana, że u podnóżka bos­kiego tronu pysznie zasiędziesz i chełpić się będziesz świętością swoją, a więc powiedz, powiedz naprawdę, o co ci chodzi? O siebie samego, o tego jednego ci chodzi, którego miłujesz prawdziwie, za nic mając cześć boską i chwałę Zbawiciela, i mękę Jego przenajświętszą; a kiedy hojnie jałmużnę rozdajesz, po co to czynisz, bracie mój i siostro, jak nie po to, żeby przed ludźmi i przed Bogiem próżną zasługą zabłysnąć, komu ty, najmilszy, grosz tu dajesz, jak nie sobie samemu, w nadziei, że za każdy miedziak złoty talar ci zwrócą? A kiedy w czystości żyjesz niepokalanej, a kiedy ciało dręczysz postem i biczem, po co to wszystko, robaczku ty umiłowany, po co to, jeśli nie po to właśnie, żeby tym cielskiem swoim do woli się cieszyć i napawać po ciał zmartwychwstaniu, żeby mu, nie daj Boże, co się złego nie przydarzyło w czyśćcowej pokucie albo w pie­kielnych mękach? Ale marne twoje rachuby, bracie mój, liche twoje kal­kulacje, bo pozna się Bóg na szatańskich podstępach i ani się obejrzysz, jak w siarce gorejącej płonący albo w lodowisku zatopiony po wiek wie­ków za tę czystość twoją i umartwienia twoje, i sprawiedliwość, i wiarę okrutnie wypłacać się będziesz, kochany mój, bo nic takiego zrobić nie potrafisz ani takiej czcigodności nie wymyślisz, żeby za nią diabelskie podszepty nie stały, to ja ci powiadam, gołąbku, że choćbyś w proch się roztarł z pokory twojej, to z tego prochu wąż pychy po wiek wieków lęgnąć się będzie, i choćbyś góry podnosił męstwem swoim, to spod tych gór tchórzliwe zające skakać będą, i choćbyś świat zadziwił sprawiedli­wością swoją, to na wylot przejrzy ją Ten, co nerki i serca bada, i nie­sprawiedliwość najstraszliwszą w niej wytropi - niesprawiedliwość, po­wiadam, bo nie ma większej niesprawiedliwości i większej krzywdy Stwórcy wyrządzonej aniżeli siebie samego nad jego wielkość przekła­dać, a to ty właśnie robisz, bo dla ciebie samego ta sprawiedliwość twoja ma być opoką, bo tobie tylko służyć ma, bo o sobie i o sobie tylko, a o nikim innym nie myślisz; boś jest odważny z tchórzostwa - iż pomsty Bożej się boisz, bo pościsz z obżarstwa - iż nie chcesz, by wyrok Boży jadła twemu kałdunowi odmówił w dzień Sądu Ostatecznego, bo z leni­stwa pracujesz - iż sobie myślisz, że cię w godzinę pomsty Bożej od pra­cy na wieki uwolnią, bo z nienawiści okrutnej miłujesz bliźniego - iż nie chcesz, żeby kto inny przed tobą zasiadał w chwale niebieskiej, bo z za­wiści twoja wielkoduszność płynie, a z obłudy szczerość twoja. Rozejrzyj się tylko, bracie, zapuść wzrok w siebie, a taka cię zgroza przejmie, że na wieki ten obraz w duszy ci się odciśnie. A czy to twój obraz? Twój i nie twój, twój niechybnie, boć to ty sam jesteś, a nie twój, iż szatan to, w duszy twojej rząd sprawujący, ukaże ci się w całej obrzydliwości swo­jej, i wtedy to poznasz, poznasz, rybeńko, jak to jedno jesteś z kusicie­lem twoim, jak to już was odróżnić się nie da, jak to zza twoich święto­ści zęby szczerzy demon złośliwy, jak to ani takiego ułamka, ani włosa nie ma na twoim ciele, co by jadem szatańskim nie przesiąkł, jak to choćbyś na nie wiedzieć ile cząstek ciało i duszę swoją podzielił, a po­tem każdą z tych cząstek na milion cząsteczek najdrobniejszych jeszcze pokrajał, a z tych cząsteczek znowu każdą jeszcze na milion mniejszych - to w każdej tej najmniejszej cząsteczce jeszcze trujący wyziew piekieł na tysiąc mil nawet i kura beznosa zwęszy, nawet ślepy nietoperz zoba­czy, nawet niema ryba krzykiem grozy powita. Tak to jest, bracia moi najmilsi i siostry, tak to jest i rady na to nie ma, boście do szpiku kości diabelstwem przeżarci, bo subtelnymi sztuczkami już was bez reszty nienawistnik do siebie przykuł, przywiązał, spętał, w niewolę zabrał, i choćbyście nie wiem jak się szarpali i ze skóry wyskakiwali, tak będzie­cie tańczyć, jak on zagra, tak mówić będziecie, jak on przykaże, tak ro­bić, jak on podpowie, i zguba, ach, zguba okrutna nad każdym wisi, bo sąd Boży sprawiedliwy, bo grzech nie pomszczony nie będzie, a w was już nic krom grzechu nie zostało, a modlitwa wasza bluźnierstwem jest okropnym, a dziękczynienie wasze - zelżywością niewstydliwą, a cześć wasza - szyderstwem jest bolesnym z męki Zbawiciela naszego, i każda myśl wasza, i słowo wasze zbożne, i uczynek miłosierny - wszystko to razy krwawe bicza, co na ciało Jego umęczone spadają spokoju mu nie dając, o kaci wy okrutni, oprawcy niegodziwi, oto, oto, najmilsi moi, obraz wasz, oto konterfekt wierny, wy pieńki spróchniałe, płótno zetlałe, ścierw na drodze leżący, łajno baranie, tak to, bracia moi, bracia kochani... I tak się frasuję serdecznie, bracia moi, tak się trapię i zamartwiam, po nocach nie sypiam, łzy gorzkie wylewam, jęczę, jęczę i oświecenia błagam, tak mi to serce frasunkiem bolesnym zarosło, chleb mój z pła­czem mieszam, a kości moje na skwarki wyschły, bo tak myślę i myślę, i deliberuję, kochani, jak też wy sobie z onym nieczystym radę dacie, jak też się wyrwiecie ze szponów zakrzywionych, kiedy on was dusi i dusi, i pierś kolanem włochatym dławi, i kły szczerzy, i krąży, i szuka, kogo by pożarł, więc ja od tego zmartwienia jako grób pobielany, co z wierzchu piękny się wyda, a w środku pełen jest kości umarłych - nie, nie o to mi chodzi, to nie ja grób pobielany, to wy, bracia moi, wyście groby pobie­lane, duchem zatruci, do cna jadem czartowskim przeżarci, na wskroś zbrodniarza złością przeniknięci — więc jakże wy sobie radę dacie, kto was podeprze, kto rękę poda, kto szczudła miłości kalekim członkom waszym podstawi, kto, pytam, bo przecie ślepy chromego prowadzić nie może, a i wy sami dłoń pomocną odtrącacie, boście do rozkoszy diabel­skiej przywykli, dobrze się w niej macie, w tym gnoju, alians okropny z szatanem sobie chwalicie, bagno wasze błogosławicie, a w ślepocie wa­szej nie widzicie, jako szykuje on wam zgubę wieczną, i nie słyszycie w głuchocie waszej głosu Bożego, a w niemocie waszej usta wasze chwalić Boga już nie umieją, jeno zioną plugastwem i kłamstwem i nic, nic, ko­chani, nic, nic was uratować nie może.
Nie może? A jednak, bracia moi, szukajmy ratunku, szukajmy gorącz­kowo, spiesznie, bez wytchnienia, bo chwila bliska, bo czasu nie ma, bo dzień Pański jako złodziej, bo chwili nie ma do stracenia, szukajmy prędko, natychmiast, lekarstwa, medycyny, pomocy, laski dla chromych, światła dla ślepców, szukajmy nie zwlekając, może się znajdzie, może coś, może jakoś, bracia, od zguby ratujmy się wzajem, bo tam będzie za późno, tylko żal okrutny i rozpacz kąsać będzie, tam robak nie umiera, a więc, kochani, drodzy moi, ratunku, ratunku szukajmy, pomocy wołaj­my co prędzej, dróżki w ciemnym lesie, biegajmy, gdzie można, po wo­dę, bo pożar całe miasto ogarnął, całe państwo, świat cały, wody, wody...
Tak to, tak, najmilsi, królestwo demonów w duszy nosicie, każdy z osobna i wszyscy razem, królestwo ciemności, i jakże nam walczyć z królestwem całym, słabym ludziom, jakże przemóc siłę wrażą piekiel­nych złości, demona do posłuchu przymusić? Ale jest rada, jest na to rada, kochani, tylko uważać trzeba pilnie, słowa Ewangelii gorliwie czy­tać, ratunku tam szukać, otuchy i pocieszenia, i przeciw rozpaczy lekar­stwa, i przeciw chytrości diabelskiej, a wszystkie balsamy tam pomiesz­czone znajdziecie, wszystkie, byleście pilnie zważali, ale po co ja to mó­wię, wy przecie zważać nie będziecie, bo nie takie rzeczy wam w głowie, gdzie wam do Ewangelii, gdzie wam do proroków, gdzie do czytania, kiedy wam do złodziejstwa pilno, do cudzołóstwa, do jedzenia i picia, chciwcy przeklęci, rozpustnicy i ladacznice, żarłoki i zabójcy, zawistne potwory, nic wam po Ewangelii, och, łotry, łotry jesteście, najmilsi, gdzież ja dla was ratunek znajdę, a przecież musi być ratunek jakiś, a pomyślcie, co to za radość w niebiosach, kiedy choć jeden się nawróci, wieprze nieczyste, cudzołożnicy, och, bracia moi kochani, nie odtrącajcie ręki pomocnej, bo to już ostatnia chwila, ostatnia, słuchajcie, słuchajcie...
(…)
Wielkie tu rzeczy wam powiedziałem, dobrze pamię­tajcie, kochani, boć przecie braćmi jesteśmy wszyscy, wspólnym zbratani losem, na wieki, na wieki. Amen.
(Leszek Kołakowski, Rozmowy z diabłem. Wielkie kazanie księdza Bernarda. - fragment)

Marta Czech