czwartek, 23 września 2010

Męczeństwo bardziej bolesne od śmierci


Nie daję cukierków temu, komu potrzebny jest środek na przeczyszczenie. (o.Pio)

O bilokacji, leczeniu chorych, przenikaniu ludzkich serc, darze niezwykłego zapachu i światła ogarniającego jego postać… oraz innych cudownych przymiotach o. Pio - w 42. rocznicę śmierci kapucyna z Pietrelciny… 

O. Pio — niestrudzony łowca dusz
Nadzwyczajne dary
Ojciec Pio przez całe życie wiele wycierpiał w intencji nawrócenia dusz; w nadzwyczajny sposób kochał Pana Boga i postępował w tej miłości aż do tego stopnia, że nie stawiał Bogu najmniejszego oporu. Pan Bóg uświęcił swojego sługę i dał mu (podobnie jak niektórym innym Świętym) dary, które przekraczają możliwości natury. Nazywają się te dary charyzmatyczne po łacinie gratiae gratis datae (dosł. ‘łaski darmo dane’); są one jednak łaskami danymi nie dla samej duszy (w tym przypadku dla ojca Pio), ale w tym celu, aby Bóg przez Świętego pokazywał swoją moc innym. Bóg daje dar sprawiania różnych cudów tylko Świętym, ponieważ inni ludzie przypisaliby sami sobie te nadzwyczajne rzeczy i wzbiliby się w pychę, podczas gdy Święci zawsze są pełni pokory. Znawcy życia ojca Pio twierdzą, że niełatwo znaleźć drugiego Świętego w historii, który dostałby od Boga taką liczbę nadzwyczajnych darów jak on.
Pierwszym darem o. Pio były najróżniejsze objawy towarzyszące jego życiu mistycznemu, takie jak ekstazy oraz osobiste przesłania od Pana Jezusa. Nie są to jednak w ścisłym sensie dary dane dla innych dusz, ale raczej dla niego samego, gdyż przez każdy z nich mógł jeszcze bardziej kochać Pana Jezusa. Oprócz tego posiadał dary bilokacji, leczenia chorych, cudownego zapachu, który był wyczuwany również przez innych ludzi, dar poznania serc (tj. sumień), jak również dar widocznego dla innych światła, które ogarniało nieraz jego postać. O tym, do jakiego stopnia o. Pio poznawał dusze, świadczyć może następująca historia: pewnego razu w klasztorze pewien współbrat chciał złapać w ogrodzie małego ptaszka, który wyglądał, jakby był chory; ów brat chciał go pielęgnować. Goniąc za ptaszkiem, zakonnik nie był jednak w stanie go złapać. Kiedy nadszedł czas wspólnej modlitwy, nie rozmyślał o niczym innym, jak tylko o tym, aby po modlitwie i po jedzeniu jeszcze raz wybrać się do ogrodu, złapać ptaka, a następnie go pielęgnować. Po modlitwie i posiłku ojciec Pio zawołał go: „Muszę z tobą porozmawiać!”. Zakonnik przyszedł i o. Pio powiedział mu: „Przez tego ptaka zupełnie straciłeś rozum. Wcale się nie modliłeś!” – i wyliczył mu szczegółowo wszystkie rozproszenia, których dopuścił się ten mnich podczas wspólnej modlitwy. Współbrat odszedł zawstydzony i żałował, że przez stworzenie zaniedbał obowiązek i służbę Bożą. – Podobne zdarzenia miały miejsce bardzo często. Pewnego razu do klasztoru przyjechała grupa pielgrzymów. Każdy całował rękę o. Pio; kiedy podszedł do niego pewien komunista, o. Pio cofnął rękę; przybysz zmieszał się i z przestrachem patrzył na zakonnika. O. Pio powiedział: „Jeżeli chcesz ucałować moją rękę, musisz najpierw spalić obrazki, które masz w kieszeni kurtki”. Okazało się, że ten komunista rzeczywiście miał przy sobie pornograficzne pocztówki. Upokorzony oddalił się na chwilę, spalił je i powrócił. O. Pio powiedział: „No, teraz możesz pocałować moją rękę, ale jak będziesz w domu, to proszę spal jeszcze pozostałe, które leżą w szufladzie szafki nocnej koło twojego łóżka”. Tego już było za wiele! Za pół godziny Szaweł stał się Pawłem: komunista poszedł do spowiedzi do o. Pio i wyrzekł się z swoich błędów.
O bilokacji o. Pio istnieje bardzo dużo raportów. Pan Bóg zesłał mu ten dar, którym wcześniej cieszyli się święci tacy jak Józef z Kupertynu, Alfons z Liguori i wielu innych. Doktor Anielski znał to zjawisko i przeprowadził teologiczną analizę sposobu, w jaki Bóg umożliwia realizację daru bilokacji. Uznał, że prawdziwe (tzn. fizyczne) ciało w danym momencie może znajdować się tylko w jednym miejscu; drugie ciało nie jest więc prawdziwym ciałem, a tylko pozornym. Współbracia pytali ojca Pio, czy Święci w takim razie mają świadomość pobytu w dwóch miejscach na raz; o. Pio wyjaśnił: „Oczywiście to zauważają; mogą nie mieć pewności, czy wybiera się gdzieś ciało, czy dusza, ale są w pełni świadomi tego, co się dzieje”.
Don Orione, słynny włoski kapłan, widział ojca Pio na grobie św. Piusa X; w tym samym czasie zakonnik przebywał w klasztorze. Inny kapłan widział go na uroczystości kanonizowania św. Tereski. Kiedy ojciec Pio rzeczywiście wyjechał kiedyś do Rzymu, już dobrze znał Wieczne Miasto.
(...) bo jesteśmy miłą Bogu wonią Chrystusową” (2 Kor 2, 15). Woń świętości, o której wspomina Nowy Testament, była innym darem, który się objawiał u niego w sposób dosłowny: częstokroć całe grupy pielgrzymów czuły w obecności ojca Pio cudowny zapach, przy czym zazwyczaj każdy w innej mierze. Ten zapach wyczuwali również często ci, którzy w potrzebie zwracali się w swoim sercu do świętego zakonnika – była to jak gdyby odpowiedź, że ich prośba została wysłuchana; zdarzało się to zarówno za życia, jak i po śmierci o. Pio.
Bardzo często wspierał umierających dzięki bilokacji. W takich przypadkach nieraz widział go tylko sam umierający, a nie pozostali, zgromadzeni wokół jego łoża. Pomagał nie tylko umierającym, ale często również osobom znajdującym się w wielkim niebezpieczeństwie, np. żołnierzom na wojnie. Pewnego razu cała zakrystia pełna była żołnierzy, którzy wracali z Rosji. Ojciec Pio zwrócił się do jednego z nich po imieniu: „Józefie!”. „Czy ojciec mnie zna?” – „Jakże mógłbym Cię nie znać? Słuchaj, nie zapomnij nigdy o 14, 15 i 16 sierpnia!”. Żołnierz opowiadał później o tym swojej rodzinie i powiedział, że właśnie te trzy dni były najbardziej niebezpieczne w całym jego życiu; musiał przedzierać się przez pola minowe, a wszędzie wokół niego wybuchały szrapnele; w pewnej chwili ktoś uchwycił go silnie za ramię i pewnie wyprowadził z niebezpiecznego terenu, dzięki czemu jeszcze żyje.
Wiele osób było świadkami daru proroctwa ojca Pio. „Nazwij twojego syna Pio” – powiedział kiedyś pewnemu policjantowi. „Ale jeżeli to będzie dziewczynka?” – „Powiedziałem ci, nazwij go Pio!”. I... urodził się chłopak. Przy następnym dziecku powtórzyła się podobna sytuacja. O. Pio o wielu rzeczach wiedział już wtedy, kiedy w naturalny sposób były jeszcze nie do przewidzenia, np. że w jego rodzinnej wiosce Pietrelcinie zostanie założony klasztor kapucyński; o tym fakcie prorokował wiele lat wcześniej i rzeczywiście – taki klasztor został wybudowany i poświęcony w roku 1947.
Spowiednik
Długa jest historia udzielenia ojcu Pio pozwolenia spowiadania; brak tu miejsca, aby o tym pisać, niemniej pozostaje faktem, że jego święcenia kapłańskie miały miejsce w 1910 r., zaczął zaś spowiadać dopiero w 1915. W jego mistycznym pragnieniu Boga i nawracania dusz pozbawienie tej możliwości stanowiło dlań ogromne cierpienie, jednak jak najchętniej poddawał się zakazowi i był posłuszny przełożonym, żeby w ten sposób wielbić Boga. Ojciec Pio powiedział kiedyś w tym kontekście, że może służyć Bogu bardziej przez posłuszeństwo niż przez nawet najbardziej święte czynności kapłańskie. – W ciągu tych pięciu lat doszedł, jak już wcześniej pisałem, do wielkiego stopnia pokory i świętości. Z tego okresu zachował się cały szereg jego listów do ojca duchowego, świadczących o wewnętrznym wzroście o. Pio ku doskonałości, ale również i o ciężkich walkach, które musiał toczyć. „Moje grzechy leżą zawsze przede mną”. „Jak ciężko jest wierzyć”. „Jakim męczeństwem jest nie wiedzieć, czy działam na chwałę Bożą, czy Go obrażam”. „To męczeństwo jest bardziej bolesne od śmierci”.
Rafaela Cerase była przekonana, że o. Pio musi stać się spowiednikiem i że przez tę posługę będzie wielkim błogosławieństwem dla ludzkości, ofiarowała zatem samą siebie Panu Bogu jako żertwę w tym celu. Bóg przyjął ofiarę: Rafaela zachorowała na raka i zmarła (wcześniej pisałem o duchowym kontakcie między tymi dwoma świętymi duszami), a wskutek tego o. Pio uzyskał pozwolenie do spowiadania i stał się wielkim spowiednikiem, którym był aż do końca życia.
O. Pio był nadzwyczajnym spowiednikiem z dwóch powodów. Po pierwsze, ponieważ bardzo głęboko tkwiła w nim nienawiść do grzechu – tak jak nienawidził go u siebie, tak i u innych; kochał bardzo Pana Boga i dlatego nawet myśl o grzechu przejmowała go niewypowiedzianym bólem. Po drugie, ponieważ Bóg udzielał mu wiedzy o grzechach poszczególnych ludzi; jeżeli podczas spowiedzi ktoś coś zataił, nie dostawał rozgrzeszenia. Ojciec Pio był surowym spowiednikiem; wiedział dokładnie, kiedy i wobec kogo należało użyć ostrych słów. Tymi ostrymi słowami wypędzał nieraz penitentów z konfesjonału, oczywiście tylko wtedy, kiedy było to potrzebne. Adwokat Franciszek Fonti np. opowiadał nieraz ze wdzięcznością, że tak stało się właśnie w jego przypadku. „Idź precz stąd” – krzyczał o. Pio – „czy chcesz, żebym cię sam stąd wypędził?”. „Ale ojcze, przecież zachowałem wiarę...”. „Uważaj, żebyś nie postępował nadal w ten sposób, bo ją stracisz! Wystarczy ci teraz! Idź już, szybko!”. Rok później adwokat powrócił, wyspowiadał się i jeszcze wiele lat później chwalił cudowne nawrócenie, którego dostąpił w San Giovanni Rotondo.
Mistycy nie mają określonej metody. „Kocham dusze tak, jak Pan Bóg je kocha”. Ich postępowanie nie ogranicza się do tego, co jest napisane w podręcznikach duszpasterskich, posiadają bowiem cenniejsze wskazówki, otrzymywane bezpośrednio od Pana Boga. Ojciec Pio był podobieństwem Chrystusa bardziej niż inni kapłani; przede wszystkim był bowiem żyjącą ofiarą dla Pana Boga: razem z Chrystusem był zatem kapłanem i ofiarą. Dlatego oddał się Bogu dla ratowania dusz, które miłował w najbardziej właściwy sposób. Pisał do swego ojca duchowego: „Od pewnego czasu czuję wielką pobudkę, aby oddać się Panu Bogu jako ofiara za dusze. Owszem, składałem ten akt ofiarowania się już parę razy. Ale tym razem to pragnienie stało się tak wielkie, że jest już pasją; błagałem Boga, żeby kary i chłosty, które przygotowane są dla grzeszników, zsyłał na mnie i chciałbym, żeby pomnożył je o stokroć”. Za swoją gotowość do złożenia samego siebie w ofierze otrzymał od Pana Boga – poza charyzmatycznym darem widzenia sumienia grzesznika – również dar mądrości, a także i inne dary Ducha Świętego. W ten sposób mógł widzieć duszę penitenta prawie tak samo, jak widział ją Bóg. Wyjaśnia to całą „pedagogikę” o. Pio, którą można najtrafniej nazwać boską. Nigdy nie był obłudnym; czasem okazywał słodycz i udzielał pocieszenia, a czasem używał bardzo ostrych słów, widział bowiem nie tylko ukryte grzechy, ale również słabości oraz cnoty, które specjalnie uwzględniał w nauce, dawanej penitentom. Pytano go, jak do zrobi, że nawraca tyle dusz do Boga. „To nie ja nawracam, tylko Ten, który jest we mnie i nade mną” – odpowiedział.
Ojciec Pio powiedział kiedyś: „Nie daję cukierków temu, komu potrzebny jest środek na przeczyszczenie. O! gdybyście wiedzieli, jak strasznie jest siedzieć na «trybunale pokuty» (chodzi o konfesjonał – przyp. A. E.). Zarządzamy Najświętszą Krwią Chrystusową; nie wolno nam wylewać jej z lekceważeniem!”. Z tego powodu nie dawał rozgrzeszenia każdemu, kto o nie prosił. „Gdybyście tylko wiedzieli, jak bardzo cierpię, jeżeli nie daję rozgrzeszenia! Ale musicie też wiedzieć, że lepiej jest być strofowanym przez ludzi za tego życia, niż przez Boga w przyszłym”. Pewnego razu jakiś człowiek był u niego u spowiedzi i zataił grzeszny stosunek z kobietą; zamiast się przyznać, powiedział, że przeżywa w tej chwili kryzys duchowny. O. Pio krzyknął nań: „Co to znaczy kryzys?! Jesteś brudną świnią! Idź stąd, ale już!”. Często ojciec Pio w ogóle nie przyjmował niegodnej osoby, ponieważ już z góry wiedział, kto przyjdzie – i w jakim stanie. Nawet pewna dziewczynka, mająca dopiero dwanaście lat, została w ten sposób wyrzucona. „Idź stąd! Nie mogę cię spowiadać!”. Przerażeni rodzice prosili o wyjaśnienie – i dostali je: „Prawie nigdy nie chodzisz w niedzielę na Mszę św.; zaniedbujesz katechizm. Gdybym cię spowiadał, to powiedziałabyś mi jakieś mało ważne rzeczy, a w sprawach istotnych nadal byś grzeszyła”.
W tamtych czasach kryzys autorytetu nie był jeszcze tak wielki jak dzisiaj i o. Pio mógł bez problemu stosować takie metody, jak nasz Zbawiciel, który ostro powiedział św. Piotrowi: „Odejdź ode mnie, szatanie, jesteś mi zgorszeniem, bo nie pojmujesz tego, co z Boga jest, ale co z ludzi”. Pewnego razu jakaś Angielka uklękła do spowiedzi. Ojciec Pio niecierpliwie trzasnął drzwiczkami konfesjonału, oświadczając: „Dla ciebie nie mam czasu!”. Pomimo upokorzenia kobieta próbowała jeszcze parę razy przystąpić do spowiedzi, ale nawet pomimo próśb jej znajomych o. Pio był nieubłagany. W końcu jednak spotkał się z nią, aby jej powiedzieć, że zamiast lamentować powinna raczej błagać Boga o miłosierdzie, ponieważ przez długie lata niegodnie przyjmowała Komunię świętą – tylko po to, żeby przypodobać się mężowi i jego matce.
Straszne dziesięć lat
W roku 1923 ojciec Pio przepowiedział, że odtąd będzie cierpiał nie mniej niż poprzednio, ale w inny sposób – mianowicie z powodu ludzi. Rzeczywiście, wówczas zaczęło się dla niego straszne dziesięciolecie. Zwiastuny trudności, jakie go czekały, pojawiły się już w 1919 r., kiedy to rozeszły się pogłoski, że niebawem o. Pio zostanie przeniesiony do innego klasztoru. Przyczyn tych plotek było kilka; między innymi jego przełożeni byli niezadowoleni z powodu wręcz histerycznego zachowania pewnych przesadnie pobożnych niewiast. Innym powodem był fakt, że władze kościelne podejrzewały autentyczność zjawisk, które były udziałem o. Pio. Nie da się również wykluczyć pewnej niechęci, która, niestety, nieraz istnieje wśród kapłanów, a która wynikała z zazdrości o apostolski „sukces” ojca Pio.
Przez cztery lata lud protestował przeciw przenoszeniu swego ukochanego spowiednika: wokół klasztoru gromadziły się tłumy. Wszystko szło dobrze w latach 1919–1922, ale w 1922 r. Św. Oficjum zarządziło, że należy położyć stanowczy kres wszystkiemu, co przyciąga uwagę ludzi. Ojciec Pio nie mógł już być w jakikolwiek sposób „eksponowany” albo szczególnie traktowany. Musiał uczestniczyć we wszystkich wspólnych modlitwach itp., nie wolno mu było korespondować ze swoim spowiednikiem, nie wolno mu było udzielać publicznych błogosławieństw ludowi. O. Pio, który przepowiedział takie udręki, przyjął je jak zawsze pokornie. Już kilka lata wcześniej mówił przecież: „nie chcę ulgi w moich cierpieniach” oraz „chcę, żeby moje życie było wypełnione krzyżami i cierpieniami”. Przez swoją prawdziwą pokorę był też bezwarunkowo posłuszny. Gdy przełożony spytał go, czy pójdzie, jeżeli naprawdę dostanie rozkaz przeprowadzki (pomimo iż wiedział, że ojciec Pio z powodu słabego zdrowia nie wytrzyma jakiejkolwiek podróży), święty zakonnik odpowiedział: „Nie mogę nie posłuchać, ponieważ jestem synem posłuszeństwa”.
O. Pio nigdy nie został przeniesiony. Co prawda polecenie przeprowadzki zostało napisane: generał zakonu wysłał je wikariuszowi prowincji, a ten przeczytał list ojcu Pio, ponieważ taki miał obowiązek, ale w poleceniu znajdowała się klauzula, że przeprowadzka ma nastąpić dopiero na konkretny sygnał generała zakonu. Skoro taki sygnał nie nadszedł, o. Pio został w San Giovanni. Z powodu tego listu oskarżono go nawet nieposłuszeństwo, ponieważ się nie przeprowadził. Ojciec Pio wtedy ukląkł przed ojcem, który o tym mówił i udręczonym głosem powiedział: „Peppino, przysięgam ci na Jezusa, że nigdy tego rozkazu nie dostałem. Wszystko, co przełożeni mi każą, robię od razu i nie dyskutuję o tym”.
Istnieją doniesienia, że o. Gemelli, o którym pisałem w poprzedniej części, miał swój negatywny udział w zdarzeniach tego dziesięciolecia, był bowiem osobistym przyjacielem papieża i z tego powodu miał duży wpływ w Rzymie.
Minęło kilka lat; krzyże dały się unieść, ale największy cios tych lat spadł na o. Pio w roku 1931. Dotychczas pozostawały mu – pomimo szorstkiego traktowania ze strony przełożonych – wielkie pociechy w postaci możliwości prowadzenia kierownictwa duchowego i słuchania spowiedzi (były to nb. jedyne czynności duszpasterskie, jakie mu pozostawiono). Tymczasem 11 czerwca 1931 r. z Rzymu nadszedł zakaz wszelkiej działalności duszpasterskiej: żadnej spowiedzi, żadnego kierownictwa duchowego! Ojciec Pio miał stać się więźniem klasztoru, podobnie jak kilkanaście lat później – w czasie ostatniej wojny – błogosławiony ks. Rupert Mayer, wielki apostoł Monachium. Przełożony o. Pio, który miał mu w imieniu Św. Oficjum przekazać ten rozkaz, sam najpierw potrzebował, aby ktoś podniósł go na duchu: brak mu było śmiałości. Kiedy przekazał tę smutną wiadomość, o. Pio w pierwszej chwili wydawał się kompletnie załamany, ale zaraz otrząsnął się i powiedział: „Niech się stanie wola Twoja, Boże!”. Przełożony chciał go jakoś pocieszyć, ale prawdziwą pociechę mógł przynieść o. Pio tylko Pan Jezus... Zakonnikowi nie było nawet wolno wchodzić do kościoła klasztornego! Miał zezwolenie tylko na odprawianie Mszy św., a i to wyłącznie w kapliczce na piętrze. Konfratrzy o. Pio krytykowali rozkaz Św. Oficjum – on nie! Wręcz przeciwnie, odpowiadał współbraciom, że potrzebne jest ciche i pokorne posłuszeństwo, i jeżeli Rzym tak nakazuje, to Rzym ma rację, nawet jeżeli oni tego – po ludzku – nie zrozumieją.
Sytuacja ta kładła się jednak wielkim cieniem na duszę o. Pio. Odtąd regularnie odwiedzał go o. Augustyn, jego kierownik duchowny. Pierwszy raz, kiedy z tego powodu przyjechał do San Giovanni, gdy tylko zostali sami w rozmównicy o. Pio rozpłakał się tak bardzo, że przez dłuższy czas nie był w stanie się opanować... Żeby wykonywać rozkazy Rzymu, brat, który służył o. Pio do Mszy św., zamykał drzwi kaplicy, tak że byli w niej zupełnie sami. W tych latach ojciec Pio miał dużo czasu do czytania; korzystając z tego, czytał w tym okresie więcej niż kiedy indziej w życiu.
Przez dwa lata wszystko odbywało się w opisany wyżej sposób. Ojciec Pio zdał celująco ten duchowy egzamin. Jego serce było, co prawda, często bliskie załamania, ale jednak korzystał z tej próby dla uświęcenia samego siebie oraz jako ofiara za dusze, które odtąd miał prowadzić. Zanim te przykrości całkowicie minęły, o. Pio musiał jeszcze znosić różne gorzkie oszczerstwa, m.in. że nieuczciwie administruje datkami, które składano na jego ręce; nawet jego kierownik duchowy musiał go bronić w tej sprawie. Innym oszczerstwem było twierdzenie, jakoby ojciec Pio w konfesjonale nakazywał, aby całowano go w rękę... Czyniono mu także różne inne zarzuty; wszystkie okazały się w końcu nieprawdą. Te niesłuszne oskarżenia męczyły o. Pio tak bardzo, że często czuł się całkiem wyczerpany fizycznie. Najgorsze pomówienia dotyczyły jego stosunku do niewiast. Jak już wcześniej pisałem, o. Pio był kierownikiem duchowym różnych kobiet, mając od samego Pana Boga dar nie tylko ogólnie do kierownictwa duchowego, ale i wiele darów szczególnych, przez które osiągnął w tym kierownictwie wysoki stopień doskonałości. Dzięki temu prowadził niemałą liczbę niewiast do szczytów prawdziwej mistyki i świętości. Wszystkie oskarżenia okazały się zwykłym oszczerstwem; i co ciekawe: ich źródłem były listy histerycznych i zazdrosnych kobiet!
Jest szczególnie wzruszające, jak bardzo niektóre osoby, w tym nawet księża i biskupi, starały się, aby przez modlitwę albo w inny sposób doprowadzić do rehabilitacji ojca Pio. Członkowie Trzeciego Zakonu w San Giovanni nie tylko modlili się w tej intencji, ale ich prezes napisał nawet do Donata kard. Sbarettiego w Watykanie, błagając go usilnie, żeby przywrócić o. Pio wszystkie prawa potrzebne do wykonywaniu apostolstwa, które prowadził uprzednio. Jeden biskup z zakonu OO. Kapucynów specjalnie przyjechał do swojego współbrata, żeby go poznać i na własne oczy ocenić sytuację; o wizycie napisał raport do Rzymu. Ten raport zrobił swoje, ponieważ ów kapucyn, jako biskup, posiadał szczególny autorytet.
Nowy arcybiskup Manfredonii, Andrzej Cesarano, objął swoją funkcję 20 grudnia 1931 r. Półtora roku później, 24 czerwca 1933 r., odwiedził ojca Pio. Ta wizyta okazała się decydująca – w dniu 16 lipca 1933 r. o. Pio został w pełni zrehabilitowany. Znów mógł wśród wielkiej rzeszy odprawiać Mszę św., znów mógł spowiadać... 

ks. Anzelm Ettelt FSSPX

Marta Czech