piątek, 25 marca 2011

Czarny czwartek – czarna manipulacja


…czyli o hermeneutyce ciągłości w polskiej polityce.
Mimo, iż minął już miesiąc od premiery filmu Antoniego Krauzego ,,Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł.”, zbyt wiele niedyplomatycznych, rzetelnych recenzji filmu, zwłaszcza tych wyrosłych ze środowisk zawodowych historyków, w tym czasie nie powstało. Wielka szkoda…
Pierwsze, co w związku z filmem zdążyły skonfigurować moje mózgowe synapsy to – fakt, wydawałoby się, oczywistych, choć obficie podlanych manipulacyjnym sosem, wprawnie serwowanych na medialnej tacy - sprzeczności, których istnienie przywołuje na myśl postać z nieśmiertelnej serii kryminałów sir Artura Conan Doyle’a, nieznużenie recytującą: ,,Pamiętajmy o logice. Tam, gdzie jej brak, należy doszukiwać się podstępu.”
Ach, jakże, w dobie niepohamowanego wzrostu populacji ,,profesorów Moriartych”, brakuje nam dziś sensownie i uważnie myślących ,,Sherlocków Holmesów”…
Ale, wracając do logiki..., podstępów… i ,,Czarnego czwartku”…
Pierwszoplanowe zdziwienie pojawia się, nim jeszcze zdąży nam przemknąć przed oczyma pierwszy filmowy kadr, bo już tylko po samym zerknięciu na reklamowy afisz: Bronisław Komorowski piastujący patronat nad filmem osadzonym w piętnowanych realiach ciemiężącej, antypracowniczej polityki?! Ten sam Bronisław, który w bogatym przekroju swych partyjnych tożsamości - począwszy od Unii Demokratycznej, Unii Wolności, Stronnictwa Konserwatywno – Ludowego, przez Akcję Wyborczą Solidarność, a na Platformie Obywatelskiej skończywszy – zawsze wierny był posunięciom, które najbardziej dotkliwe okazywały się dla takich jak Bruno Drywa i jego koledzy? Rzec by się chciało, za Conan Doylem, że ,,w zbrodni popełnionej z premedytacją zaciera się ślady również z premedytacją”. Ot, i mamy - ,,patronat z premedytacją”.
Inna kwestia to, wpisująca się doskonale we wszechobowiązującą polityczną poprawność, prezentowana atrofia historycznego zmysłu dążącego do nazywania faktów po imieniu, której to tragiczną ofiarą padł film Krauzego.
Spostrzeżenie to adekwatnie ilustruje  wypowiedź dr. Janusza Marszalca, historyka związanego z IPN, odnośnie filmowego scenariusza:
 (…) kto wydał rozkaz strzelania i kto jest winny zbrodni w Gdyni. Autorzy scenariusza nie wyręczyli historyków i nie odpowiedzieli na te trudne pytania. Proces decyzyjny przedstawiają jako tajemnicę. Zlepek zaczerpniętych dokumentów wypowiedzi Zenona Kliszki, oficerów Marynarki Wojennej czy Gomułki buduje klimat napięcia i chaosu, w jakim ,,władza komunistyczna” podejmowała decyzje. Autorzy nie wyjaśniają nawet, kto jest tą władzą! Gomułka, choć pojawia się w kilku scenach i żąda bezwzględnego działania ze strony MSW i wojska, jest starcem, poza którym dzieje się coś, co trudno zidentyfikować. Scenariusz, nie kreując prostych (prymitywnych) odpowiedzi, pokazuje jednak bezwzględność I sekretarza i cynizm funkcjonariuszy partyjnych. Mechanizm zbrodni nie został jednak odkryty, bo nie mógł być odkryty w scenariuszu fabularnego filmu. (http://www.gdynia70.pl/dokumenty/marszalec.pdf)
Panie Januszu, nie trzeba być historykiem, by odpowiedzieć na te ,,trudne” pytania! Wiadomo wszak, kto w niezapomnianym grudniu 1970 pełnił funkcję Ministra Obrony Narodowej oraz zastępcy członka Biura Politycznego KC PZPR. Po cóż więc te wszystkie mistyfikacje, skoro wiemy, kto dowodził wojskiem, które strzelało do gdyńskich robotników ? Osobą, która musiała wydać bezpośrednią zgodę na użycie broni był nie kto inny, jak sam Towarzysz Generał – nomen omen ideowy kamrat samego ,,patrona z premedytacją”. Są nawet źródła potwierdzające obecność Wojciecha Jaruzelskiego na posiedzeniu Biura Politycznego, gdzie zapadł arbitralny wyrok o strzelaniu do ludzi. (Polecam w tej kwestii artykuł: http://niepoprawni.pl/blog/819/janek-wisniewski-padl-ale-gdzie-jest-general.)
,,patronat z premedytacją"
Milczeniem objęta jest również postać ,,krwawego kata Trójmiasta”, ówczesnego wicepremiera, Stanisława Kociołka.
Tymczasem najbardziej dobitnym czarnym charakterem twórcy filmu czynią, kreowanego przez Piotra Fronczewskiego, Zenona Kliszkę, którego postać widnieje na planie zaledwie przez kilka minut, by niezwykle wyrazistym tonem wyartykułować  wiekopomne leninowe ,,Z kontrrewolucją się nie rozmawia. Do kontrrewolucji się strzela.” Treść tak wykreowanych słów, połączona z, potrafiącym wprowadzić niemałą grozę, kunsztem aktorskim Fronczewskiego, czyni  spore zamieszanie, w obliczu którego wszystkich pozostałych członków posiedzenia Egzekutywy KW chciałoby się zdefiniować mianem ,,dobrych komunistów”. A przecież to nie Kliszko robił za ,,Atlasa” dźwigającego wszystek decyzyjny ciężar ówczesnych zbrodni.
Przyczynę owych faktograficznych zniekształceń i w tym przypadku doskonale ujmuje sprawdzony Doyle, którego słowa aż cisną mi się na klawiaturę: ,,Niepostrzeżenie zaczyna się dostosowywać fakty, by zgadzały się z teoriami, zamiast próbować stworzyć teorię, która byłaby zgodna z faktami.”
Sporą dywergencją pomiędzy prawdą a filmową rzeczywistością obarczona jest również osoba I sekretarza KC PZPR. Odbiorcy pozostaje tylko domyślać się, skąd u pomysłodawców scenariusza nieuzasadnione eksponowanie motywu obaw Gomułki przed zbrojną ingerencją sowietów, podczas gdy faktycznie Kreml biernie, acz wytrwale, upatrywał tragicznych skutków grudniowej rewolty, by użyć ich do swych konsekutywnych planów względem PRL. Kluczowym elementem ich realizacji okazał się list kierownictwa partii sowieckiej do członków Biura Politycznego KC PZPR (przekazany współpracownikom Gomułki przez ambasadora ZSRS, Aristowa) o pilnych i nieodzownych ,,politycznych rozwiązaniach”, które w praktyce służyć miały partyjnej anihilacji Gomułki na rzecz bardziej spolegliwego Gierka. A wspomnieć warto, iż był to czas, w którym Gomułka, zaraz po tym jak uzyskał od Brandta aprobatę granic na Odrze i Nysie Łużyckiej (7 XII 1970), żywił głębokie przekonanie o uznaniu dla swej osoby ze strony  Moskwy. Paradoksalnie największe geopolityczne osiągniecie władz PRL przynosi Gomułce, tragiczną w skutkach, śmierć polityczną. O tym w filmie nie usłyszymy. Sama zaś postać I sekretarza spłycona zostaje do roli stetryczałego dziadka o przytępionych zmysłach, z irytacją strofującego swych partyjnych towarzyszy, oderwanymi od reszty dyskusji, sloganami typu: ,,Ja już tego nie mogę słuchać!!”. Od fabularnego filmu historycznego wymagałoby się więcej.
Izolowanie wydarzeń w Gdyni od tych w Gdańsku i Szczecinie, jak słusznie zauważa Konrad Rękas (http://www.konserwatyzm.pl/publicystyka.php/Artykul/7955/), również nie wydaje się do końca słuszne. Podkreśla bowiem, że ,,nie mieliśmy do czynienia z żadnym powstaniem antykomunistycznym, a jedynie z wystąpieniem na tle socjalnym zdezorientowanych robotników, którzy słysząc stale, że są wiodącą klasą społeczną – chcieli waloryzacji pensji powyżej poziomu podwyżek żywności.”
Co do samych robotników, film słówkiem nie wspomina o ich losie w ,,wolnej”, ,,pluralistycznej” , ,,tolerancyjnej” i ,,kapitalistycznej” demokracji. Nie usłyszymy o złodziejskiej prywatyzacji, godzącej w prężnie prosperujące, polskie zakłady pracy, która z Polski uczyniła nędznego parobka na usługach zagranicy. Film bowiem ma na celu niejako złożenie hołdu dzisiejszym władzom przy pomocy zawoalowanych półprawd, których koronny wydźwięk można by sprowadzić do transparentnego komunału: ,,Zobaczcie, jak kiedyś było koszmarnie! Bądźcie wdzięczni za to, że żyjecie w kraju wolnym od wszelkiego ciemięstwa!”.
operacje cenowe
a propos jeszcze samego ciemięstwa, nie sposób, choćby przez wzgląd na dosłowność nomenklaturową, ,,Czarnego czwartku” nie skojarzyć z tym nowojorskim, z października 1929 r. Jarzmo tzw. baniek spekulacyjnych, bankructwa kredytobiorców, niewypłacalność banków – słowem: wszystko, co nakręca gigantyczną spiralę zadłużenia – to nie tylko przeszłość z czasów wielkiego krachu na Wall Street, nie tylko lata kryzysu gospodarczego w PRL (III 1968 - XII 1970), to przede wszystkim nasza teraźniejszość, którą film Krauzego między wierszami próbuje koloryzować.
dług zagraniczny
Jednocześnie należałoby podziwiać tych wszystkich zwyczajnych, prostych robotników w stoczniowych kufajkach – ludzi, którzy, wobec zastanego kryzysu, wiedzą, czego chcą, potrafią się zorganizować, wybrać komitet kierujący ich działaniami… Czy my jesteśmy dziś zdolni do podobnej, antysocjalistycznej kontrrewolucji?
Jeśli chodzi o wydarzenia grudniowe, warto byłoby również zaznaczyć  tu niebagatelny udział Kościoła Katolickiego, zwłaszcza w osobie samego prymasa Stefana Wyszyńskiego. Wkład ten poprawny politycznie film pomija zupełnie. W wiarygodnych źródłach możemy zaś przeczytać:
Reżim komunistyczny nie mógł liczyć na prowadzenie z prymasem swoistego handlu wymiennego. Na coś pozwolimy, a wy zrezygnujecie z czegoś… Najlepszym tego dowodem była korespondencja w grudniu 1970 r. między prymasem a arcybiskupem, w istocie adresowana do władz reżimowych. (…)
Prymas przekazywał nam też niektóre dokumenty. Pamiętam, że po tzw. wydarzeniach grudniowych roku 1970 przekazał nam pewien szczególny dokument, świadczący o ciekawym sposobie porozumiewania się z władzami. Otóż prymas wyjeżdżał do Gniezna i wysyłał list ze swoimi opiniami do sekretarza episkopatu, którym był wówczas bp Bronisław Dąbrowski. Co się później działo? List przesłany pocztą był z całą pewnością przeczytany. Metoda prymasa polegała na tym, że nie pisał bezpośrednio do władz, ale do arcybiskupa. Podobnie było z listem napisanym po wydarzeniach grudniowych, w którym bardzo wyraźnie napisał o warunku, który musi zrealizować, aby uzyskać chociażby pozwolenia na budowę świątyń. To akceptacja poczynań władzy jeśli chodzi o krwawe stłumienie wydarzeń grudniowych (…) (http://akl.waw.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=19%3Amoj-udzia-w-spotkaniach-zespou-informacyjnego&catid=6&Itemid=9)
Koniecznie przywołać by trzeba i apel Prymasa ze stolicy ,,do wszystkich dzieci wspólnej ojczyzny”, wystosowany po tragedii na Wybrzeżu:
(…) Niewątpliwie, że doświadczenie, które nas spotkało na progu Bożego Narodzenia, było dla naszego narodu wyjątkowe, a w swym tragizmie - niemalże jedyne i niepowtarzalne w naszych dziejach. Słusznie napełniło nas ono wszystkich niepokojem, głębokim bólem i nie dającą się wypowiedzieć męką. Ale jest to męka całego narodu! Nie masz bodaj w tej chwili ani jednego człowieka w Polsce, który by tego nie rozumiał.
Nasze braterskie współczucie kierujemy z tej katedry, która spłynęła krwią najlepszych synów Warszawy w obronie wolności narodu i w imię Matki Chrystusowej - do wszystkich rodzin na Wybrzeżu w miastach portowych Rzeczypospolitej, których święta są dzisiaj tak niesłychanie bolesne. Przesyłamy błogosławieństwo Ojca świętego, wam - osierocone dzieci i owdowiałe matki. Przesyłam je i wam, współbracia trudnej i ciężkiej pracy, którzy straciliście swoich towarzyszy trudu, męki i wysiłku twórczego dla wspólnego dobra naszej ojczyzny. Wasz ból jest wspólnym bólem! Wasza krew - jest nam braterską, drogą i cenną, jak cenną jest każda kropla, która ma spłynąć dla chwały Bożej i dla dobra Rzeczypospolitej.
Ale gdy wam przesyłamy stąd - z tych prawdziwych okopów walki najlepszej młodzieży stolicy o wolność - nasze wyrazy współczucia, na Wybrzeże, jednocześnie z pokorą was, najmilsi, przepraszamy... Może i my nie wypełniliśmy wszystkich naszych obowiązków - obowiązków biskupów i kapłanów, a zwłaszcza obowiązków prymasa. Bo oto zabrakło dla wielu ust dziecięcych pożywienia, które przede wszystkim im należy się we własnej ojczyźnie, i o które my wszyscy dłonią, pługiem, młotem, myślą i słowem wiążącym, walczyć i zabiegać powinniśmy.
Gdybym mógł, w poczuciu sprawiedliwości i ładu, wziąć na siebie całą odpowiedzialność za to co się ostatnio w Polsce stało, wziąłbym jak najchętniej...! Bo w narodzie musi być ofiara, okupująca winy narodu. I jeśli za ludzkość - ciężary jej win wziął na swoje ramiona Jezus Chrystus, Wieczny Kapłan, to w Polsce tę odpowiedzialność, gdyby zbawczą była, miałby obowiązek wziąć na swoje ramiona - prymas Polski! Jakże bym chciał w tej chwili - gdyby ta ofiara przyjęta była - osłonić wszystkich przed odpowiedzialnością, przed bólem i męką! Bo może nie dość wołałem, nie dość upominałem, nie dość ostrzegałem i prosiłem! Chociaż wiadomo, że głos mój nie zawsze był wysłuchany, nie każde poruszył sumienie i wolę, nie każdą ożywił myśl. Ale tak widocznie być musi. (…)
Warto też pamiętać o liście duszpasterskim, podpisanym przez kard. Wyszyńskiego i bp. Wojtyłę, będącym komentarzem do wydarzeń grudnia’70, a odczytanym w kościołach w czasie przedpołudniowych nabożeństw 14 lutego następnego roku.
                Jak napisał trafnie jeden z recenzentów: ,,na żadne poważniejsze pytanie o Grudzień film nie odpowiada – ani też go nie zadaje”. Mimo nienagannej gry aktorów, scenografii z rozmachem, przejmującej charakteryzacji i, doskonale wplatającej się w zmieniające kadry, muzyki Michała Lorenca, trudno nazwać dzieło Antoniego Krauzego dobrym.
Świetnym paszportem dla filmu, wpisującego się (o zgrozo!) bezbłędnie w lewicową politykę, okazują się słowa Witolda Mrozka z łamów Krytyki Politycznej:
Jeśli lewica ma w Polsce stworzyć jakąś własną politykę historyczną – a stworzyć taką musi, jeśli myśli o zdobyciu kiedykolwiek władzy w sposób demokratyczny – to ,,Czarny czwartek” jest według mnie świetnym takiej polityki historycznej zaczątkiem.
Wobec tak wielu realizatorskich uchybień, dalece bardziej od prezentowanej przez Kazika wersji ,,Ballady o Janku Wiśniewskim”, pasowałaby ta z filmu ,,Człowiek z żelaza”, którą śpiewała Krystyna Janda (http://www.youtube.com/watch?v=3Rb3XKj2ARU). CZERWONA (nie CZARNA) kokarda bowiem słuszniej i celniej oddaje komunistyczną mentalność tego, co było, a wcale nie minęło.
Ale wystarczy już tego złego… Stary dobry Sherlock powiedziałby, że: ,,człowiek powinien meblować tę maleńką przestrzeń swojej mózgownicy tylko tym, co może mu się naprawdę przydać.”
Podsumowując już zatem, posłużę się słowami nie swoimi, ale jakże przystającymi do tego, co odnośnie filmu ,,Czarny czwartek” uważam osobiście:
To paradoks, że legitymacją dla obecnych stosunków władzy stają się tragiczne w skutkach protesty przeciwko niesprawiedliwościom PRL-u. W ,,nowej Polsce” nad śmiercią Janka Wiśniewskiego pochyla się z troską kapitał i jego polityczne zaplecze. Władza nie strzela już do robotników, ale ma inne, równie skuteczne sposoby na pacyfikację ich żądań.
Od kina oczekiwałbym właśnie tego, że – także sięgając w przeszłość – skłoni nas do refleksji nad tymi mechanizmami i mniej spektakularnymi, ukrytymi formami przemocy. Film Krauzego miał taki potencjał, ale ostatecznie sięga po historyczne wydarzenia tylko po to, by zalegitymizować teraźniejszość. ,,Czarny czwartek” jest makabryczną laurką dla obecnej władzy, idealną na uroczyste premiery; doskonałą ilustracją dla pełnych patosu przemówień oficjeli zachwalających ,,wolność”, o którą niegdyś – jak bohaterowie filmu – walczyli. Jest w tym wszystkim coś głęboko obscenicznego, jakaś podstawowa zdrada kina, które ma inne obowiązki wobec społeczeństwa niż dostarczanie użytecznej mitologii rządzącym. (J. Majmurek)

----------

Polecam dokumentalną wersję ,,Czarnego Czwartku” (jako suplement do filmu fabularnego), gdzie po raz pierwszy upubliczniono deskrypcje medyków, którzy 17 grudnia 1970 roku, ścigając każdą sekundę, w dwóch gdyńskich szpitalach toczyli bój na śmierć i życie o ciężko rannych pracowników Stoczni Komuny Paryskiej:
… jak również prasę komunistyczną z grudnia 1970 r. - lutego 1971 r.:
----------
W ilustracjach wykorzystano:


Marta Czech