niedziela, 25 kwietnia 2010

Zraniony Pasterz


Kocham Boga, ale po przeczytaniu tej książki płakałam, ponieważ uświadomiłam sobie, że nie kocham Go dość mocno.

,,Zraniony Pasterz” był dla mnie początkiem nawrócenia.

Ta książka stała się dla mnie towarzyszką, czytam ją... czytam ponownie... mały fragment wystarczy, by się nasycić. Należy ją czytać sercem, ale sercem zranionym.
To tylko niektóre ze zdań recenzji poruszającej, równie jak one, książki Daniela Ange ,,Zraniony Pasterz”.
Czytałam ją jeszcze w podstawówce, ale dzisiejsza Ewangelia, pewnie nie przypadkiem, mi ją przypomniała… Warto do niej od czasu do czasu powrócić…
…bo któż z nas nie został ani razu, chociaż w małym stopniu, zraniony? Któż z nas nie ranił?

Fragment ,,Zranionego Pasterza”:
,,Raz na zawsze dowiedzieć się, z kim mam do czynienia. rzucam wreszcie pytanie, które pali mi wargi:
-Kim ty właściwi jesteś?
-Och, to długa historia… Jestem pasterzem, to mój zawód, i lubię go.
-A twoje stado, gdzie ono jest?
-Na hali Wilczyparów. Któregoś dnia zerwała się tam straszna burza. Dziesiątki owiec zostało rażonych piorunem. Na domiar złego, psy wywołały popłoch. Niektóre owce wpadły do jaru, inne się poraniły. Prawdziwa klęska. Nie mówiąc już o złodziejach stad, którzy wykorzystują nawałnice. Trzeba było szybko działać. Tata powiedział mi: „Słuchaj, mój mały, jesteś jeszcze młody, ale nie mam nikogo oprócz ciebie. Rób, co chcesz, odszukaj je wszystkie. To będzie ciężkie. Będziesz potrzebował dużo czasu, ale to twoje zadanie. Niech owczarnia będzie zapełniona! Idź więc, mój mały, nie bierz nic ze sobą, żebyś mógł biegać”.
Powiedział mi jeszcze mnóstwo innych rzeczy, ale to pozostanie między nami (musisz wiedzieć, że jestem Jego jedynym synem). No i wyruszyłem w drogę, ot tak, bez niczego. I zacząłem szukać przez wszystkie czasy, we dnie i w nocy. Kiedy już nie mam siły, kiedy chciałbym się zatrzymać, myślę o Nim. Gdybyś wiedział, jakie to święto, ilekroć Mu przyprowadzę parę owiec! Zupełne szaleństwo! Jak na uczcie weselnej!
-Nieźle się poharatałeś!
-Bez ustanku szukałem jednej owcy, jednej jedynej. Miałem rażenie, że ucieka, gdy tylko mnie spostrzeże. Trzeba było się spieszyć. O tej porze roku noc zapada szybko. Tutaj z byle powodu można upaść i skręcić sobie kostkę. Jednak krwawiąc, uczę się leczyć innych.
-Jeśli dobrze zrozumiałem, to zostawiłeś resztę stada tak po prostu, bez pasterza?
-Co chcesz, na tej jednej owcy Ojcu zależy jak na źrenicy oka. Dla Niego liczy się tylko ona. Co za cios, gdybym jej nie odnalazł!
-I jeszcze jej nie odnalazłeś?
-Ona się boi, że ją odszukam.
-A ja, czy mógłbym pomóc ci ją odnaleźć?
-Jeszcze jak! Co więcej, tylko ty możesz mi pomóc. Bez ciebie nigdy jej nie odnajdę.
-Można by spróbować jutro.
-Ojcu się spieszy, wiesz? A poza tym do jutra mogłaby sobie zrobić coś złego.
-Wyglądasz na zmordowanego! Odpocznij tej nocy.
-Moim odpoczynkiem jest mieć ją tu, na ramieniu.
-Czy twoje zwierzęta mają imiona?
-Każdej nadałem imię.
-A ta, której dzisiaj szukasz, jak się nazywa?
                Odniosłem wrażenie, że się waha. Milczenie pogłębiało się. A potem jedno jedyne słowo:
-E–ma–nu–el !
                Elektrowstrząs! Grom z jasnego nieba! Moje własne imię! Skąd je znał? Nikt mi go jeszcze nie powiedział w ten sposób, tak jak się wyjawia sekret. Jakbym słyszał je po raz pierwszy! Jeszcze łagodniej powtórzył:
-E–ma–nu–el !
Tego było za wiele! Coś pękło w jakimś zakamarku serca. W jednej chwili został rozbity mój potężny system samoobrony!
Wyglądał na tak słabego, że ja również poczułem się słaby, zupełnie słaby. Jak mogłem dłużej osłaniać się przed dzieckiem, którego jedyną bronią, aby mnie zwyciężyć, było moje imię! Jak dalej odgrywać moje małe wewnętrzne kino? Jak jeszcze okłamywać samego siebie?
-Wiesz, znam cię już od dawna! Poznałem cię na długo przed tym dniem na rynku w Zawiejach… Na plaży w Sztormie-Świętego-Jana, pewnej nocy, pamiętasz? Słuchałem, jak śpiewałeś „Niewinności, zgubiłem ciebie”. Księżyc znaczył fale srebrną smugą. Siedziałem pod figowcem i myślałem: „To do mnie się zwraca. Ale o tym nie wie”. Od tamtej nocy ciągle nękało mnie twoje spojrzenie. Ilekroć zamykałem oczy, widziałem twoje.
                Tak więc czekał na tę chwilę od lat! Od lat myślał o mnie! Stojąc za ciernistymi zaroślami, wypatrywał mnie dniem i nocą, mówiąc sobie za każdym odgłosem kroków: „To on!” Jak się jeszcze upierać, że niczego i nikogo nie potrzebuję, kiedy on nie mógł się beze mnie obejść?
                Jak dzieciak wybuchnąłem płaczem. Gdzieś puściła jakaś tama: łzy, zbyt długo stłumione, płynęły, płynęły… łzy inne niż zwykle! Od tylu lat na nie czekałem…
                Podniósł się teraz. Nic nie mówiąc, z jakimś niewzruszonym majestatem, pokazał mi swoje ręce. Spostrzegłem na nich rozległe rany. Musiały bardzo krwawić. Na stopach, między rzemieniami sandałów, te same dziwne okaleczenia. Spoza rozdartego poncha widać było rozorane ramię. Pokazywał mi te rany, jakby nie mógł znaleźć nic innego, by mnie uspokoić. Nic innego, by mi powiedzieć, kim jest. Tak jak się pokazuje dowód osobisty.
                Czy to szukając mnie tak się pokaleczył? Czy rany rozszerzały się za każdym razem, kiedy przed nim uciekałem? Na czole zauważyłem ślady uderzenia o flipper. To ja go przewróciłem! A jeżeli go tak zraniłem, to czy sam nie byłem poraniony? W moim sercu, tak jak on w swoim ciele? Wszystkie te pytania oraz wiele innych uderzało o siebie z ogromną prędkością jak kamyki w rwącym potoku.
-Tak, owcą, bez której Ojciec nie może spać spokojnie, jesteś ty!”

To dopiero początek niesamowitego spotkania głównego bohatera i Jezusa… Rozpoczyna się leczenie ran. Czyich ran? Skąd te rany? Kto tu jest lekarzem? Kto najbardziej cierpi? Skąd cierpienie przychodzi? Kto jest jego pierwszą ofiarą? Na wszystkie pytania odpowie …Zraniony Pasterz.
Marta Czech