niedziela, 9 października 2011

środa, 14 września 2011

ZNAK KRZYŻA


          ,,Chcę wskazać na kilka głębin, które nam znak Krzyża rozwiera…
Kładziemy rękę na czole, wyobrażając tym godność Ojca mieszkającego na Wysokościach: Gloria in altissimis (Łk 2, 14). Kładziemy rękę na czole, wskazując tym, że Ojciec Przedwieczny z wysokości Niebios zesłał nam Swego Syna, którego zrodził przed wiekami, i którego w łonie swym nosił. Kładąc rękę na czole, wyobrażamy też drogę zrodzonego Słowa, drogę myśli, bo Ojciec rozważając się sam w Sobie, wyraził sam Siebie i w sobie Samym żywy swój obraz stworzył: obrazem zaś tym jest Słowo, to jest wyraz głoszący to, co jest w Samym Bogu zakryte i schowane w głębinach Jego tajemnicy. (…)
To Słowo stało się ciałem, aby w swej ludzkiej naturze ukazać przyczyny Bożego majestatu i, poprzez zasłony ciała, dać poznać rąbek zakrytej piękności Ojca! To poniżenie Słowa wyrażamy, przenosząc rękę od czoła pod piersi i wymawiając jednocześnie Imię poniżonego, w swej własnej Osobie Syna...
Religia nasza polega na składaniu dzięków Bogu Ojcu za pośrednictwem Jego Syna, w Jego Duchu Świętym... I dlatego czyniąc znak Krzyża i wymawiając słowa i Ducha Świętego, wskazujemy ręką na dwie granice ciała, to jest na ramię lewe i prawe, przekreślając nią całą szerokość piersi, bo ten ruch mówi, że Duch Święty ogarnia wszystkie w Kościele serca, i że za nas w naszych sercach Ojca błaga i swoją mocą do Niego nas podnosi.
Istnienie świata, gdyby nawet człowiek czasu nie tracił, nie starczyłoby na odczytanie znaczenia tych słów i wytłumaczenia tych ruchów: 
W Imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego.
Wezwanie trzech osób: Trójca.
Zniżenie ręki przy wezwaniu Syna: Wcielenie.
Kształt Krzyża skreślony ręką ludzką: Odkupienie.
Wskazanie ręką na dwie granice ciała – ramię lewe i prawe: rozlewająca się po krańce świata działalność Ducha Świętego.
Po wezwaniu trzech Osób Trójcy, człowiek woła: Amen.”
(Ernest Hello)
Gdy się Krzyżem żegnać będziesz, zlęknie się ciebie szatan, widząc tę włócznię, którą został przebodzony.
Marta Czech

sobota, 10 września 2011

Mit Gierkowskich długów


          ,,To zadłużenie było śmieszne, bo to całe zadłużenie wyniosło 19,6 mld USD wg obliczeń Europejskiej Komisji Gospodarczej stanowiło to 9,8% PKB; dzisiaj zadłużenie wynosi 300 mld USD i stanowi 48% PKB. Poza tym Gierek nigdy nie ogłosił moratorium – dług był spłacany do samego końca. W roku 1980 akurat kraje Europy Zachodniej zlikwidowały większość ograniczeń wprowadzonych po kryzysie naftowym nie tylko na handel z Polską, ale na handel ze wszystkimi i Polska zaczęła szybciej zwiększać eksport. To był sygnał, że trzeba z tym skończyć, bo jeszcze się okaże, że można te długi spłacić!
Długi Polski były ŚMIESZNE wtedy, z punktu widzenia dzisiejszego – nic nie znaczące. Te długi zostały rozłożone na 30 lat i dlatego Polska ich jeszcze nie spłaciła (to rozłożenie jest bardzo korzystne dla nas – też bym nie spłacał tych długów, mając je rozłożone na 30 lat w takich ratach).
Dochody z prywatyzacji gierkowskich fabryk w 2003r. wyniosły 40 mld USD, a w roku 2010 następnych 60 mld USD – czyli wyniosły 100mld USD. Można było 5 razy spłacić te długi! Nie spłacono ich dlatego, że to nie miałoby sensu. Też bym nie spłacał tych długów, mając tak korzystnie rozłożone raty. …czyli to wszystko były preteksty po prostu, absolutne preteksty. To zadłużenie jak na tamte czasy – teraz akurat pisałem artykuł do pewnej książki – wynosiło 60% eksportu. To wszystko było śmieszne w porównaniu z tym, jak chociażby dzisiaj sytuacja wygląda.”
(prof. Paweł Bożyk - ekonomista, przez 8 lat był głównym doradcą ekonomicznym I sekretarza KC PZPR, Edwarda Gierka. Swoje wspomnienia zawarł w książce ,,Hanka, Miłość, Polityka": http://hankabozyk.nazwa.pl/fundacja/ksika-fragmenty/116-ksika-hanka-mio-polityka#comments.)

Poniżej spotkanie z prof. Pawłem Bożykiem, zarejestrowane w klubie Ronina w Warszawie 22 VIII 2011, którego zapis fragmentu powyżej:
Marta Czech

środa, 27 lipca 2011

Nekrofilia a’la Bartoszewski typu light


...czyli z cyklu: odsłony sporu ,,mesjanistycznego”.

          Formalny spór odnośnie ,,polskiego mesjanizmu”, racjonalnie i paroksystycznie zróżnicowany, trwa od międzypowstaniowego okresu XIX w. Bieżącą batalię z ,,wrogiem” polskości zainicjował podczas ostatniej kampanii prezydenckiej niejaki ,,profesor Bartoszewski”. Udało się!
W ostatnim czasie do boju wkroczyli Filip Memches i Wojciech Wencel, stając się mimochodem przedstawicielami ścierających się opinii (http://wpolityce.pl/view/1​5511/_Smolenscy_romantycy_​_kontra__neomesjanisci___F​ilipa_Memchesa_polemika_z_​Wojciec...hem_Wenclem.html). Do krytykujących zjawisko komentarzy dołączyli choćby Andrzej Kumor (http://wirtualnapolonia.co​m/2011/02/05/andrzej-kumor​-mesjanistyczne-mary-poszl​y-precz/) i Robert Winnicki (http://narodowcy.net/rober​t-winnicki-przeciwko-polit​ycznemu-mesjanizmowi/2011/​01/27/).
Wydawałoby się, że po wyjaśnieniu ,,na chłopski rozum” Wencla (http://wojciechwencel.blog​spot.com/2011/02/polityczn​e-konsekwencje-mesjanizmu.​html), cały spór weźmie w łeb, ale gdzie tam (swoją drogą – chyba nie doceniamy możliwości intelektualnych polskiego chłopa) ,,antymesjanisci” dalej o ,,złotym cielcu”. Choć, biorąc pod uwagę argumentację licznych prokuratorów, chodzi im raczej o ,,pogański prometeizm”. Tymczasem, zacietrzewieni w swoich ,,racjach”, nie są w stanie dostrzec, iż owy ,,mesjanizm” faktycznie nawiązuje raczej do winkelriedyzmu Słowackiego czy po prostu augustiańskiego prowidencjalizmu.

Oskarżanie o ,,mesjanizm”... Ot, taka zeufemizowana wersja inkryminowanej przez pana Bartoszewskiego nekrofilii (http://wyborcza.pl/Polityk​a/1,103835,7851338,Bartosz​ewski__Uzylem__nekrofilii_​_jako_metafory__a.html). ...bo i katolicy się na to łapią..., nawet tacy tradycyjni. Ohoho! Wyszło im lepiej, niż z ,,Obłudnikiem Powszechnym” i Religia TV. Nie ma co!

A Wencel ,,wałkuje i wałkuje”:

,,Oczywiście pisałem nie o politycznym, ale o duchowym wymiarze polskości, co - mam nadzieję - dla zdecydowanej większości czytelników jest jasne. Dla odbiorców NIEPOTRAFIĄCYCH MYŚLEĆ METAFIZYCZNIE formułuję jednak kilka prostych prawd, które wydawały mi się dotąd tak oczywiste, że nie poświęcałem im miejsca w swoich tekstach. Czynię to Z OPORAMI, bo nadal uważam, że poeci są od przedstawiania głębszej wizji, a nie od wyciągania z niej wniosków politycznych. Skoro jednak ci, których zadaniem jest układanie chodników, przerwali pracę, żeby walczyć z budowniczymi dachu, zmuszony jestem na chwilę zejść na parter i zająć się chodnikami.”

..i choć pan Bartoszewski, zdaje się, wie, co to metafora – jego, mniej lub bardziej świadomi epigoni, już nie ...albo nie chcą wiedzieć. Za fakt również nie są w stanie uznać choćby, naturalnie przedstawiającej się w społeczeństwie, hierarchii ludzi wg przyznawanych talentów... Bo jest zarówno i ,,układający chodnik”, jak i ,,budowniczy dachu”..., który widzi inaczej, szerzej, pełniej..., który uważa, ,,że musimy włożyć całą naszą ludzką energię w budowanie silnej Polski, ale każdy pracowity albo wypełniony walką dzień zaczynać od modlitwy: Bądź wola Twoja, jak w Niebie, tak i na ziemi. Co zyskamy dzięki temu zawierzeniu i akceptacji przyszłego losu? Niewyobrażalną, obcą imperialnym wrogom moc ducha. Objęta całościowym spojrzeniem historiozoficznym polska historia okazuje się idealnym przewodnikiem chrześcijaństwa. Mając świadomość jej wiecznego sensu (wiecznego sensu przeciwstawiania się imperiom; wynik zależy od Boga, ale zarówno zwycięstwa, jak i porażki mają sens), stajemy się wolni od lęku, więc także na poziomie polityki czy gospodarki będziemy bardziej ofensywni, racjonalni, skuteczni. To są prawdziwe skutki mesjanizmu: nie kapitulanctwo, ale czerpanie z wiecznego źródła, które pomnaża siły do naszych ludzkich zmagań.” (W. Wencel)
I z takim oto ,,mesjanizmem”, zwiedzieni podstępem oświeconej lewicy, walczy Memches (chociaż łatwiej wymówić mu się Rymkiewiczem), Kumor, Winnicki, jak też wielu innych porządnych i, wydawałoby się, wyczulonych na lewostronne fortele, prawomyślnych katolików. A przecież, jak rozumnie ujmuje Rafał Tichy, ,,aby, podejmując brzemię historii, widzieć w niej sens, Boski zamysł, potrzeba wizji eschatologicznej i mesjańskiej, wizji, która pod powierzchnią historii widzi jej apokalipsę." (http://wojciechwencel.blogspot.com/2010/12/rafa-tichy-puste-groby-historii.html)
,,...ci, których zadaniem jest układanie chodników, przerwali pracę, żeby walczyć z budowniczymi dachu..." (W. Wencel)
Marta Czech

piątek, 22 lipca 2011

Humanowizor


Włączony przez telewizor
jestem usiadany w fotelu
i zmuszany do patrzenia
w jego rozjarzone oblicze.

Telewizor niezadowolony z mojego myślenia
przełącza mnie na inny kanał.
Z przyjemnością ogląda jak zabijam,
bez mała tym żyje. Powoli uzależnia się ode mnie.
Wczoraj kupił nawet nowy model mnie,
trzydziestocalowy, z wielkimi kolumnami.

Tak, telewizor wyraźnie głupieje na moim punkcie.
Stale mnie sadza przed sobą i ekranizuje.
Beze mnie cholernie by się nudził.

Łukasz Stadnicki

Polecam także film ,,zaglądający”  w oczy dzieciom wpatrzonym w ekran ,,humanowizora”:
http://vimeo.com/17876859,
http://www.youtube.com/watch?v=lqG78jZk9Yg&feature=fvwrel.
 
Marta Czech

Zazdrość


Marta Czech

Pokolenie młodych monarchistów;)


Po wakacjach z KRÓLEM Arturem i zimowisku z KRÓLEM Lwem – czas na kolonie z Małym KSIĘCIEM.
 Marta Czech

niedziela, 29 maja 2011

Od wyklęcia do dialogu


W okresie poprzedzającym Sobór Watykański II (1962-1965), a zwłaszcza w czasie jego obrad, masoneria wciągnęła w swe szeregi najważniejszych biskupów i kardynałów pracujących w Watykanie. Wynika to z listy zawierającej 124 nazwiska masonów-purpuratów, a ogłoszonej wkrótce po Soborze Watykańskim II w prasie włoskiej na podstawie Masonie Register of Italy (Rejestr Masonów Włoskich). Rejestr ten nie był kwestionowany przez osoby wymienione na jego listach. Z nich wynika, że większość dygnitarzy Kościoła katolickiego wstąpiła do masonerii w latach 1956-1960, a więc w przededniu Soboru Watykańskiego II. Stąd pewna część ojców soborowych to masoni, działający niewątpliwie na soborze według konkretnych wskazówek lóż, do których przynależeli.
Oto tylko niektóre nazwiska spośród 124 wymienionych na liście: Ablondi Alberto, bp Livorno; Abrech Pio, bp, członek Świętej Kongregacji Biskupów; Bea Augustyn, kard., Sekretarz Stanu za Jana XXIII i Pawła VI; Baggio Sebastiano, kard., Prefekt Świętej Kongregacji Biskupów; Baldassarri S., bp Rawenny; Biffi F., Rektor Uniwersytetu Papieskiego; Bonicelli G., bp Albano; Bovone A., abp Świętego Officium; Bugnini A., abp, reformator liturgii; Casaroli A., kard., v-ce dziekan kolegium kardynalskiego; Dadagio L., abp Lero; D'Antonio E., abp Trivento; Del Monte A., bp Novary; llari A., opat; Lienart A., kard.; Mensa A., abp Vercelli; Pappalardo S., kard., abp Palermo; Pellegrino M., kard., abp Turynu; Poletti U.,  kard.; Schierano M., bp Włoskich Sił Zbrojnych; Sensi M., bp Sardi; Suenes L., kard.; Villot J., kard.; Zanini L., nuncjusz itd.
Wielki Mistrz Najwyższej Rady Lóż Masońskich w Meksyku, Carlos Vazquez Rangel, w wywiadzie prasowym zamieszczonym w czasopiśmie „Procesjo" oświadczył, że w Watykanie pracują aż trzy loże masońskie rytu szkockiego, co potwierdziło katolickie czasopismo „The Athanasian", numer z 1 czerwca 1993 r. Nadto przypomnijmy, że podana powyżej lista masonów w Watykanie odnosi się do okresu, w którym jeszcze obowiązywał poprzedni Kodeks Prawa Kanonicznego, kategorycznie zabraniający przynależności do masonerii wszystkim katolikom pod karą ekskomuniki.
W czasie obrad Soboru Watykańskiego II masoneria miała zatem możliwości wpływania na redakcję dokumentów soborowych, a także na reformę liturgii. Podczas soboru papież Jan XXIII bardzo serdecznie dialogował z anglikańskim Prymasem Geoffrey F. Fisherem, chociaż tenże był wybitnym masonem, a znaczna część duchowieństwa anglikańskiego przynależała i nadal przynależy do masonerii. Wyjątkowo serdeczna przyjaźń łączyła również papieża Jana XXIII z wybitnym masonem najwyższego stopnia, baronem Marsaudon, co niewątpliwie przyczyniło się do zbliżenia i współpracy Kościoła z masonerią.
Według ks. jezuity Michela Riquet'a po Soborze Watykańskim II nastąpiła nowa era stosunków między Kościołem i masonerią, którą nazwał „przejściem od wyklęcia do dialogu". Wielki Mistrz Masonerii Dupuy potwierdził, że Sobór Watykański II otworzył w sposób znaczący Kościół na świat. Wyjawił, iż odbył spotkanie sprawozdawcze, więcej niż serdeczne z Janem XXIII, i że Jan XXIII i Sobór Watykański II nadali niesłychany impuls do pracy nad poprawą i znacznym ociepleniem stosunków między Kościołem a masonerią. W latach 60. i 70. ten krąg „dialogujących" rozszerzył się i umożliwiał masonerii coraz większe przenikanie jej idei i osób do struktur katolickiego Kościoła.
Najbardziej spektakularny rezultat infiltracji „piątej kolumny" wnętrza Kościoła, miał miejsce 16 lipca 1974 r. Chodziło o skromny dokument, opublikowany przez kard. Jana Króla, arcybiskupa Filadelfii i przewodniczącego Konferencji Episkopatu Ameryki Północnej. Zawierał on m.in. takie punkty: 4. Zakaz przynależności do masonerii zostaje ograniczony do samych członków duchowieństwa i instytutów świeckich; 5. z tego wynika, że ekskomunika już więcej nie jest zalecana. Pociągnęło to za sobą groźne następstwa.
Wkrótce Konferencja Episkopatu Brazylii 12 marca 1975 r. oświadczyła: Wydaje się, iż można udzielić kredytu zaufania tym, którzy od dawna należeli do masonerii, a obecnie zaczęli spontanicznie ubiegać się o dopuszczenie do sakramentów. Jeszcze tego samego roku kard. Brandao Vilela przyjął zaproszenie odprawienia  Mszy Bożonarodzeniowej dla loży Liberdade z San Salvador de Bahia, a w tym samym miesiącu przyjął wysokie odznaczenie masońskie. Podobnie postąpił w 1976 r. kardynał Paulo Evaristo Arns, arcybiskup Rio de Janeiro. Natomiast Konferencja Episkopatu w Santo Domingo w swej nocie z dnia 29 stycznia 1976 r. skierowanej do duchowieństwa stwierdziła, że nie istnieje żadna sprzeczność, gdy ktoś jest katolikiem praktykującym (...) i jednocześnie członkiem stowarzyszenia masońskiego bądź innego tego rodzaju...
W 1969 r. kard. Johann Willebrand, Przewodniczący Sekretariatu ds. Jedności Chrześcijan, podczas audiencji udzielonej członkom masońskiej organizacji Zakonu de Molaya, wyraził wdzięczność i zadowolenie, iż członkostwo w Zakonie łączy katolików, protestantów i  żydów we współpracy dla dobra ludzkości.
Choć nowy Kodeks Prawa Kanonicznego z 1983 roku w kanonie 1374 stwierdza: Każdy kto jest członkiem stowarzyszenia spiskującego przeciw Kościołowi, słusznie podlega karze, to należy zaznaczyć, że powyższy tekst znacznie różni się od kanonu 2335 Kodeksu z 1917 r. W nowym surowość kary została wyraźnie złagodzona, wraz ze zniesieniem ekskomuniki, która wcześniej była nakładana ipso facto na każdego, ktokolwiek zapisywał się do masońskiej sekty. Ponadto słowo „masoneria" nie zostało nawet wspomniane! Wszystko to dowodzi, iż potępienia z lat 80. były czysto słowne i że żadne potępienie de facto nie miało miejsca. W rezultacie niemal wszyscy biskupi, którzy w latach 60. i 70. byli zaangażowani w dialog z masonerią, zostali w latach 80. nominowani na kardynałów, a ci z kolei, którzy już wtedy byli kardynałami, dalej nimi pozostali, sprawując bez przeszkód swoje funkcje; nie podlegając żadnym postępowaniom obciążającym!
Źródło: Praca zbiorowa pod redakcją ks. Tadeusza Kiersztyna, Zatrute źródło MASONERIA - http://intra-ak.pl/pdf/zatrute_zrodlo_masoneria-praca_zbiorowa.pdf (całość opracowania).
Albrecht Dürer, Nierządnica babilońska
Marta Czech

czwartek, 26 maja 2011

Serce Matki


Jeżeli Bóg posiada swój ołtarz w sercu matki, to ma swą świątynię w całym domu.
(Johann Michael Sailer)
Loren Entz, Sztuka i literatura
Marta Czech

poniedziałek, 16 maja 2011

(de)Koherencja Boga


          Przykre to, że na Wydziale Chemii PWr Boga najchętniej poddano by rozpadowi radioaktywnemu z użyciem hiperakceleratora cząstek bombardujących. Na zajęciach z chemii kwantowej tyle ,,wałkuje się” Schrödingera, ale żeby wzbudzić jakąkolwiek falę dźwiękową nt. jego naukowych dociekań: jak to jest z tym Panem Bogiem – broń ,,nie Boże”! O interferencji takich tonów można już tylko pomarzyć. To samo z Pascalem…
Ale od czego ma się rześko myślącą babcię? Dwa dni przegadałam ze swoją m. in. o poniższych artykułach, które rekomenduję: konkretnie, celnie i stanowczo.
 
Kot Schrödingera. Prosty bożek czy Bóg paradoksu?
M.B.   
Biblia może się wydawać trudna i pełna paradoksów. Nauka też nie jest od tego wolna, co jednak nie przeszkadza nam się na niej opierać.
Pismo Święte stwierdza, że nasze imiona zostały zapisane w księdze żywota od założenia świata, a imiona potępionych nie są tam zapisane1. Jednocześnie Pismo Święte naucza, że Bóg wyposażył nas w wolną wolę, dzięki której możemy przyjąć lub odrzucić dar zbawienia2. Skoro jednak wszystko znane jest już od założenia świata, to może nie ma żadnego wyboru? Jedzmy i pijmy, bo jutro pomrzemy?3.
W innym miejscu Biblii Jezus poucza Nikodema, że kto wierzy w Syna Bożego, nie będzie sądzony, a kto nie wierzy, już został osądzony4. Mamy tu wyraźne stwierdzenie, że aktualny akt niewiary skutkuje sądem, który się dawno odbył, a jednocześnie sąd ma się odbyć przy końcu świata.
Z kolei w innym miejscu Jezus nie określa siebie jako osoby, która była czy ma być — On po prostu Jest. Jest przed Abrahamem. Jest przy saduceuszach, których poucza. Jest Bogiem Izaaka, Bogiem Jakuba, Bogiem moim i waszym, Bogiem naszych dzieci5.
Jezus na krzyżu zgładził wszelki grzech świata z mocą wsteczną, z mocą przyszłą; po prostu zgładził.
Taki Bóg nie jest bożkiem, nie mieści się w pojęciach szkolnej logiki. Często słyszymy, jak wytyka się nam, chrześcijanom, sprzeczności, choćby między Bożą wszechmocną a ludzką wolną wolą; między dobrocią Boga a istnieniem zła na świecie; między wiarą modlącego się a mechanicznie ustalonym porządkiem świata biegnącego w liniowym czasie.
Paradoksy nauki chrześcijańskiej — w szczególności stosunek Boga do czasu, wyprzedzanie przyczyny przez skutek, napięcie między Bożą wszechmocą i wszechwiedzą a ludzką wolą, Bożą dobrocią a złem, Bożą miłością a ludzką zdradą — były nieodmiennie przedmiotem ataków od czasów oświecenia.
Tak. Boga Biblii rozumem ogarnąć się nie da.
Tak. Paradoksów wspomnianych wyżej i innych nie da się z Biblii usunąć, gdyż trzeba by było usunąć całą Biblię.
Ludziom dużo łatwiej byłoby ogarnąć rozumem, a przez to zaakceptować jakiegokolwiek bożka. Z Bogiem Biblii mają problem — nie mogą Go ogarnąć rozumem.
Problemy z paradoksami
W latach 30. XX wieku wobec podobnych paradoksów związanych z następstwem czasu, wyprzedzaniem przyczyny przez skutek, napięciem między wolną wolą a prawami fizyki stanął austriacki uczony, filozof i fizyk kwantowy — Erwin Schrödinger. Nie poszukiwał co prawda odpowiedzi na postawione wcześniej pytania nurtujące chrześcijan, ale na pytania bardzo podobne. Starał się zrozumieć i zobrazować rozbieżności między codziennym, tzw. naiwnie realistycznym postrzeganiem świata a tym, które odsłaniała przed nim burzliwie rozwijająca się fizyka kwantowa. Swoje przemyślenia zawarł w opublikowanym w roku 1935 cyklu artykułów, w których analizował paradoks nazywany do dziś „kotem Schrödingera”.
Pozornie prosty eksperyment
Podstawą paradoksu jest stworzenie sytuacji, w której żywy kot zostaje zamknięty w pudle, a my tracimy możliwość jego obserwacji. Jednocześnie w pudle znajduje się urządzenie wydzielające trujący gaz, źródło promieniowania emitujące co jakiś czas radioaktywną cząstką i licznik Geigera. Jeśli licznik zarejestruje promieniowanie, urządzenie wydzielające trujący gaz zabije kota. Jeśli licznik nie zarejestruje promieniowania, kot przeżyje. Warunki eksperymentu zostały ustawione mniej więcej tak, aby szansa przeżycia kota wynosiła 50%. I tyle.
Teraz wystarczyłoby otworzyć pudełko i zobaczyć, czy kot jest żywy, czy martwy. Tak właśnie mają się rzeczy w prostym postrzeganiu świata. Wystarczyłoby jakiś czas poczekać, otworzyć pudełko, zobaczyć, w jakim stanie jest kot, i zakończyć eksperyment. Tak zrobilibyśmy, kierując się logiką. Dopóki nie otworzymy pudełka, możemy przyjmować zakłady pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, gdyż zgodnie z naszym założeniem, kot miał równe szanse zginąć lub pozostać przy życiu i od jakiegoś czasu spoczywa w pudełku albo martwy, albo żywy.
Co na to Schrödinger?
Schrödinger proponuje pudełka nie otwierać. Zamiast tego proponuje ustalić, czy kot jest żywy, czy martwy, przeprowadzając obserwację cząstki, która z jakimś prawdopodobieństwem mogła uderzyć w licznik Geigera. Proponuje dokonać tej obserwacji już po fakcie, tzn. w chwili gdy do uderzenia w licznik Geigera doszło albo nie. Taki pomiar jest możliwy.
Jak dotąd nadal nie wydaje się, żeby los nieszczęsnego kota Schrödingera miał jakikolwiek wpływ na naszą wizję świata. Po prostu w którymś momencie kot umarł albo nie i posiadaliśmy zamknięte pudełko, w którym w 50% znajdował się żywy kot, a w 50% martwy. A o tym, co mieliśmy w pudełku, dowiedzieliśmy się, nie otwierając go, lecz obliczając drogę cząsteczki, która mogła, bądź nie, uwolnić truciznę. Wtedy uzyskaliśmy wiedzę, czy do uwolnienia trucizny doszło, i bez otwierania pudełka wiedzieliśmy, czy w środku znajdował się żywy, czy martwy kot. Nic niezwykłego. W pewnym momencie dokonujemy pomiaru i dowiadujemy się o stanie świata, którego nie chcieliśmy poznać przez proste otworzenie pudełka.
Kot Schrödingera
Otwarcie pudełka a dokonanie pomiaru
Czy otwarcie pudełka jest tym samym co dokonanie pomiaru? Nie! Jeśli decydujemy się na dokonanie pomiaru, to w pudełku nigdy nie było kota albo żywego, albo martwego. Cały czas znajdował się tam kot jednocześnie martwy i żywy. W chwili, w której zatrzaskujemy drzwi pudełka, pozbawiamy się możliwości obserwowania kota; kot przestaje być już dla nas kotem, staje się czymś, co można by nazwać falą prawdopodobieństwa. Będzie tak długo żywy i martwy jednocześnie, póki nie dokonamy pomiaru, a kiedy już dokonamy pomiaru i dowiemy się, czy kot był żywy, czy martwy, to po otworzeniu pudełka znajdziemy tam albo od początku martwego, albo żywego kota. Fala prawdopodobieństwa zniknie, jakby jej nie było.
Elektron, foton czy jakakolwiek cząsteczka, która ma zadecydować o życiu kota, dopóki nie zostanie poddana obserwacji, porusza się wszystkimi możliwymi drogami jednocześnie. Cząstka feralna dla kota nie zachowuje się inaczej. Uderza w licznik Geigera, nie uderza, powstaje, nie powstaje. Zachowuje się anarchistycznie, jak każda cząstka świata kwantowego, której jeszcze nie zniewolono drogą obserwacji.
Co na to niekwantowy kot?
Kot nie należy do świata kwantów. Kot to obiekt makroskopowy. Zamykając go w pudełku i uzależniając jego los od rzeczywistości kwantowej, nie tylko zmieniamy go z normalnego kota w strukturę falową i dokonujemy jego dekoherencji, to jeszcze zmniejszamy mu prawdopodobieństwo istnienia znacznie poniżej jedności, wciąż jednak utrzymując je powyżej zera. Innymi słowy, mamy kota, o którym nie da się powiedzieć, że jest albo żywy, albo martwy, gdyż jest on nierozdzielnie żywy i martwy zarazem.
Mimo że krytyczna chwila uderzenia w licznik Geigera lub ominięcia go upłynęła, kot wciąż nie przestaje być jednocześnie żywy i martwy. Dzieje się tak aż do czasu, kiedy dokonamy pomiaru feralnej dla niego cząstki.
Dlaczego tak jest? Ta najważniejsza dla kota cząsteczka porusza się jednocześnie wszystkimi możliwymi drogami, tylko do chwili dokonania pomiaru. Przeprowadzenie jej obserwacji decyduje nieodwołalnie o drodze, którą poruszała się teraz, uderzając lub nie w licznik Geigera, a także milion lat temu. Przed obserwacją cząstki kot był jednocześnie żywy i martwy, a po obserwacji jest już kotem albo od dawna żywym, albo od dawna martwym. Tylko że przyczyna nastąpiła po skutku. Przy okazji rozstrzygnął się los kota.
A jeśli otworzymy pudełko?
Nasza obserwacja może zresztą wpłynąć na los kota nie tylko subtelnymi technikami współczesnej fizyki. Nerwowy laborant może otworzyć pudełko z kotem przed dokonaniem pomiaru przez fizyka. Wtedy równie skutecznie zadecyduje o losie kota, który z fali prawdopodobieństwa przekształci się w zwłoki lub wybiegające radośnie z pudełka żywe zwierzę.
Jednocześnie przedwczesne otworzenie pudełka spowoduje, że pomiar dokonany później przez fizyka nie będzie miał żadnego wpływu na drogę cząsteczki. Tę drogę już określił laborant. Obie metody równie skutecznie wpływają na przeszłość. Obie są działaniem człowieka....
Czy to powód, żeby wierzyć w Boga?
Trzymajmy się Pisma Świętego. Nie chcę nikogo namawiać, aby budował swoją wiarę na takim czy innym paradoksie, na którejkolwiek gałęzi fizyki. Chcę tylko pokazać, iż odrzucając wiarę tylko dlatego, że Bóg przekracza zdolności naszego rozumu, i domagając się w Jego miejsce bożka, nie tylko nie prezentujemy postawy naukowej, ale idziemy na duchową łatwiznę, akceptując to, co jesteśmy sami w stanie pojąć, lub mówiąc to, czego oczekują nasi słuchacze.
Erwin Schrödinger zmagał się z tematem kota zamkniętego w pudełku, ale potraktował to bardzo poważnie. My zmagamy się ze Słowem Boga, które może nam się wydawać trudne, wewnętrznie sprzeczne, pełne paradoksów. Ale nie zapominajmy, że wciąż jesteśmy martwi i żywi jednocześnie, a nasza decyzja podjęta dziś ma skutek od założenia świata.
Erwin Schrödinger (1887-1961)
1 Zob. Ap 13,8; 17,8.
2 Zob. I Kor 6,12; 10,23; Ga 5,13.
3 Zob. I Kor 15,32.
4 Zob. J 3,18.
5 Zob. J 8,58; Łk 20,37-38.

Zakład Pascala
          Argument dla sceptyków. Dla tych, którzy uważają, że nie ma dobrych argumentów na to, że Bóg istnieje. Argument raczej mało chwalebny, bo przemawiający tylko do naszego wyrachowania, rozsądku, a nie serca. Bóg nie chce, żebyśmy w Niego wierzyli ze strachu, czy z wyrachowania. Bóg jest Miłością i miłości od nas oczekuje. Ale gdzieś trzeba zacząć i jeżeli to wyrachowanie jest tym początkiem, miłość może przyjść później. Ktoś, kto z wyrachowania zacznie prowadzić życie chrześcijanina, może wtedy pokocha i zrozumie. Zobaczmy więc jak wygląda ta rzecz, zwana „zakładem Pascala”.
Załóżmy, że ktoś nam bliski jest ciężko chory. Lekarz, który się nim zajmuje, mówi nam, że jest tylko jeden eksperymentalny sposób leczenia i szanse powodzenia tego leczenia wynoszą zaledwie 50%. Jednak bez tego leczenia nasza bliska osoba na pewno umrze. Czy nie spróbowałby każdy z nas tego sposobu? Nawet, jak trzeba by zapłacić za tę kurację? A co by było, gdyby była ona darmowa? Nie byłoby zupełnie niezrozumiale, gdyby ktoś odrzucił ten sposób ratunku?
Albo taka sytuacja: Ktoś nas zawiadomił, że płonie nasz dom i nasze dzieci są w środku. Nie jesteśmy pewni, czy to prawda, czy głupi żart. Ale czy nie byłoby rzeczą racjonalną pobiec i sprawdzić? Albo przynajmniej zadzwonić? Albo na loterii pozostały tylko dwa losy. Jeden z nich jest wart milion złotych, drugi bezwartościowy. I my mamy możliwość kupienia jednego z tych losów. Czy nie byłoby logiczne wydanie w takiej sytuacji złotówki? Spróbowanie, skoro mamy 50% szans, a nagroda jest wielka?
Nikt rozsądny nie ma wątpliwości jak się zachować w podanych wyżej przykładach. Pascal argumentuje, że decyzja wyboru Boga jest dokładnie taką właśnie decyzją, jak te zilustrowane powyżej. Wynika z tego, że nawet jak nie mamy dowodów na istnienie Boga, ani gwarancji, że On istnieje, głupotą jest postawienie na drugą alternatywę.
Załóżmy, że gramy w jakąś grę. Gramy żetonami i przy pomocy żetonów niebieskich, wygrywamy niebieską nagrodę, a przy pomocy żetonów czerwonych- nagrodę czerwoną. Niebieskie żetony to nasz rozum. Niebieska nagroda to prawda o istnieniu Boga. Czerwone żetony to nasza wola, nasze pożądania. Czerwona nagroda to wieczne szczęście. Każdy chce obie nagrody: Poznać prawdę i osiągnąć szczęście. Załóżmy, że to prawda, co twierdzą sceptycy i że nie ma możliwości wymyślenia jak grać niebieskimi żetonami. Że logiczne rozumowanie nie może nam wykazać, czy Bóg istnieje. Ciągle jednak możemy wykombinować, jak grać czerwonymi żetonami. Pascal twierdzi, że warto uwierzyć w Boga nawet jak rozum nam nie podpowie o Jego istnieniu, bo nasza wola szuka zawsze szczęścia, a istnienie Boga jest naszą jedyną szansą osiągnięcia tego szczęścia.
Bóg albo jest, albo Go nie ma. Rozum nam nie daje odpowiedzi, a życie nasze zbliża się do końca. Co nas czeka po śmierci? Jak zdecydować? Rzucić monetę? Mamy po połowie szans i bardzo wiele do zyskania. Dokładnie tyle samo do stracenia. Tu przychodzi chyba najważniejsza prawda w zakładzie Pascala: Odrzucenie agnostyzmu. Nie ateizmu, tym się zajmiemy później, ale właśnie agnostyzmu. W momencie śmierci taki pogląd nagle okazuje się zupełnie bez sensu. Dlaczego? Bo w momencie śmierci albo stajemy przed obliczem Boga, albo nie ma nic. Albo okazuje się, że teiści mieli rację, albo ateiści. Agnostycy racji na pewno nie mają. Nie można dłużej siedzieć okrakiem na płocie i się wahać.
Agnostycy odpowiadają na zakład Pascala w ten sposób: Najrozsądniej nie zakładać się zupełnie. Ale w momencie śmierci nie mamy takiej możliwości. Nie da się uniknąć tego, co nas czeka. Musimy się opowiedzieć za którąś ze stron. Albo odchodzimy w nicość, przynajmniej tak się nam zdaje, albo, gdy wierzymy, zdaje nam się, że idziemy na spotkanie Boga. W momencie śmierci są tylko te dwa wybory. Nie ma miejsca na trzecią alternatywę.
Jesteśmy jak okręty, które muszą dostać się do domu. Przepływamy koło portu z napisem mówiącym, że to nasz dom i nasze szczęście. Statek to nasze życie, a port to Bóg. Agnostyk mówi: Ani tam nie wpłynę, ani nie odpłynę dalej. Zarzucę kotwicę i zaczekam w pewnej odległości, aż pogoda się wyklaruje, mgły się uniosą i będzie jasne, czy to prawdziwy port, czy podróbka. Bo jest wiele fałszywych portów w okolicy.
Czemu takie podejście nie jest rozsądne? Ono nie jest nierozsądne, ono jest niemożliwe do wykonania. Okręty naszego życia płyną po oceanie czasu i osiągają w końcu punkt, z którego już nie ma powrotu. Paliwo się kończy, zaczyna brakować czasu. Zakład Pascala jest prawdziwy i skuteczny dlatego, że wszyscy w końcu umrzemy. Nie można czekać w nieskończoność.
Gdyby Romeo oświadczył się Julii, a ona odpowiedziałaby „może” i powtarzałaby to każdego dnia, „może” stałoby się w pewnym momencie „nie”. Romeo w końcu by umarł, a umarli się nie żenią. Dochodzimy w końcu do momentu, gdy nie ma już „jutro” i „może”, a zostaje tylko „nie”. Chrześcijaństwo jest propozycją Boga do poślubienia naszej duszy. Mówienie „może” nie może trwać wiecznie. Pogoda nigdy się nie poprawi na tyle, żeby agnostyk przez lornetkę dojrzał, czy ten port jest prawdziwy. Albo musi wpłynąć i zacumować w porcie, albo go odrzucić i wybrać inny. Inaczej na pewno nie osiągnie swego domu i straci wszelkie szanse na osiągnięcie szczęścia.
Gdy odrzucimy agnostyzm, zostają nam tylko dwie możliwości: Teizm i ateizm. Ateizm jednak jest okropnym wyborem. Nie daje nam szans na wygranie czerwonej nagrody. Jakie zatem są możliwości? Tylko takie: Albo Bóg jest, albo Go nie ma. A nasz wybór sprowadza się do tego: Albo uznamy, że Bóg jest, albo nie. Czyli cała nasza ziemska Odyseja sprowadza się do jednego z czterech przypadków:
1. Bóg istnieje i my to uznajemy.
2. Bóg istnieje, ale my to odrzucamy.
3. Boga nie ma, ale my uznajemy, że jest.
4. Boga nie ma i my uznajemy, że Go nie ma.
Zastanówmy się więc, jakie są konsekwencje naszego wyboru. Gdy punkt 1. jest prawdziwy, zdobywamy nagrodę. Osiągamy wieczne szczęście u boku Boga. Gdy 2.- przegrywamy wszystko. Tracimy szczęście i przez wieczność jesteśmy nieszczęśliwi. Gdy punkt 3. jest prawdziwy, jesteśmy głupcami, którzy żyją dłużej, rzadziej chorują, są szczęśliwi i umierają w swym błędnym rozumieniu rzeczywistości bez strachu, a gdy punkt 4.- to co prawda wybraliśmy dobrze, ale niewiele nam to w życiu pomaga. Życie bowiem ludzi w Boga niewierzących nie jest godne pozazdroszczenia. Wynika z tego więc, że niezależnie od tego, czy Bóg rzeczywiście jest, czy Go nie ma, postawienie na Boga jest zawsze dobrym wyborem.
Zresztą gdyby Boga nie było, całe to nasze rozważanie nie miałoby zbyt wielkiego sensu. Albo raczej, powinienem powiedzieć, znaczenia. Jak to powiedział św. Paweł:„…jedzmy i pijmy, bo jutro pomrzemy”. Ale jak Bóg istnieje, to ryzyko odrzucenia Go jest niezwykłą głupotą. Jedyną szansą na szczęście, jedyną szansą na wygranie czerwonej nagrody, to uznanie, że Bóg istnieje.
W całym zakładzie wszystko sprowadza się do tego, że albo Bóg istnieje, albo nie. I jak postawimy na Boga i wygramy, to wygramy… wszystko. Ale jak Boga nie ma i ciągle postawimy na Boga, to nie przegramy nic. Tymczasem jak postawimy na to, że Boga nie ma i Go rzeczywiście nie ma, to nie wygramy nic. Natomiast jak jest, przegramy wszystko. Tylko zakładając, że Bóg istnieje można wygrać i tylko zakładając, że Go nie ma można przegrać. Innej możliwości po prostu nie ma.
Pascal powiedział, że każdy powinien dużo bardziej się obawiać, że się pomyli, a później odkryje, że chrześcijaństwo jest prawdą, niż gdyby się pomylił i potem odkrył, że chrześcijaństwo nie było prawdziwą religią. W pierwszym przypadku bowiem spędziłby wieczność w mękach piekielnych drugim po prostu przestałby istnieć w momencie śmierci. Pomyłka nie miałaby więc większego znaczenia. Gdy się wierzy „za dużo”, nie ma to większego praktycznego znaczenia, gdy się wierzy „za mało” można utracić wieczne zbawienie.
Jaka w takim razie jest cena tego losu na loterii życia? Dlaczego nie każdy go nabywa? Ta „złotówka” za 50% szans na wygranie miliona to ciągle za dużo dla wielu. Ale czego oni obawiają się stracić? Ile by to nie było, jest to zawsze ograniczona suma. A nagroda na loterii życia jest nieskończenie wielka. Być może ktoś boi się utracić niezależności, przywiązania do swych grzeszków. Ale nagrodą jest wieczne szczęście, nieskończenie wiele razy większe od największych ziemskich przyjemności. Pascal zresztą słusznie zauważa, że i w tym życiu odbiera się już nagrodę: zna się cel życia, posiada się radość, wewnętrzny spokój.
Uśmiech na twarzach męczenników nie jest sztuczny i wymuszony. Matka Teresa z Kalkuty i Jan Paweł Wielki byli naprawdę szczęśliwymi ludźmi. Nie jest też przypadkiem, że to właśnie wśród ludzi odrzucających Boga i pokładających całą nadzieję w dobrach materialnych, ilość samobójstw jest wielokrotnie wyższa, niż wśród wierzących. Ostatnio także usłyszałem statystykę, że w Stanach Zjednoczonych osoby regularnie uczęszczające do kościoła żyją średnio siedem lat dłużej od tych, którzy nie praktykują. Wiara jest skuteczniejszym środkiem na przedłużenie nawet tego, ziemskiego życia, niż jogging, zdrowa dieta, spacery z psem, lampka czerwonego wina do obiadu, czy rzucenie palenia. Po prostu nie można przegrać wybierając Boga.
Dla tych, którzy odrzucają taki wybór dlatego, że jest on wyborem z bardzo niskich pobudek, mogę dodać, że argument działa równie dobrze, gdy się motyw zmieni. Wybierzmy Boga nie dlatego, żeby ratować swoją skórę, ale dlatego, że, jeżeli On istnieje, należy mu się honor i cześć. Motywem będzie wtedy sprawiedliwość, bo jeżeli Bóg jest, sprawiedliwie należy Mu się cała cześć, wiara, miłość, posłuszeństwo i nabożeństwo, jakie jesteśmy Mu w stanie okazać. Jeżeli On istnieje, a my odmówimy oddania Mu tych rzeczy, maksymalnie grzeszymy, bo Bóg jest Nieograniczonym Bytem i każde przewinienie przeciw Niemu jest nieskończenie wielkim grzechem.
Jednak tylko wtedy, gdy Bóg istnieje, a my tego nie uznamy, popełnimy grzech nieskończenie wielkiej niesprawiedliwości wobec Boga. Gdy Bóg istnieje i my Go uznamy, oddając mu cześć, spełniamy akt sprawiedliwego postępowania, za który nagrodą będzie wieczne szczęście. Gdy Boga nie ma, nie ma żadnego znaczenia, jak będziemy postępować. Poza tymi dodatkowymi siedmioma latami szczęśliwego życia na ziemi, które są statystycznym faktem. Niezależnie więc, czy postępujemy samolubnie, szukając tylko swego własnego szczęścia, czy motywem jest sprawiedliwość należna Bogu, zakład działa dokładnie tak samo. Sam Pascal użył tego samolubnego motywu, bo szukanie naszego własnego szczęścia jest czymś, co robimy bezustannie. Każdego dnia. Szukanie obiektywnej sprawiedliwości, to coś znacznie rzadsze w naszym życiu. U niektórych w ogóle nieobecne. Dlatego, z praktycznego punktu widzenia, motyw szukania szczęścia jest chyba bardziej przekonywujący.
Mówiąc o praktycznej stronie… Pascal zauważył, ze potencjalni kandydaci na nawrócenie mówią, że po prostu nie mogą się przekonać do uwierzenia, że Bóg istnieje. Rozum nawet im przyznaje, że to mogłoby się „opłacić”, ale ciągle nie mogą zrobić praktycznego kroku. Odpowiada on na to: „Jeżeli rozum ci mówi, ze to trzeba zrobić, a nie robisz tego, to znaczy, że przeszkadzają ci twoje pasje. Nie koncentruj się więc na mnożeniu argumentów za tym, że Bóg istnieje, ale na ograniczeniu swych pasji i pożądań. Bo ludzie, którzy zaczęli działać tak, jakby wierzyli, są niedaleko prawdziwej wiary.” Nie na darmo Św. Jakub pisze w swoim liście:„Ale może ktoś powiedzieć: Ty masz wiarę, a ja spełniam uczynki. Pokaż mi wiarę swoją bez uczynków, to ja ci pokażę wiarę ze swoich uczynków.”(Jk 2,18). To jest właśnie to, czego ateiści się najbardziej obawiają. Że staną się… no, jak chrześcijanie. Ale czego się obawiają? Że utracą potępienie i zyskają życie wieczne? Że przeżyją życie na ziemi jako szczęśliwi ludzie?
Pewien ateista odwiedził kiedyś żyjącego w Austrii rabina i filozofa Martina Bubera i zapytał go, czy może mu udowodnić, że Bóg istnieje. Buber odmówił. A gdy ateista odchodził, zły, że nie uzyskał odpowiedzi, Buber zapytał go, czy jest pewnym, że Boga nie ma. „Czterdzieści lat minęło od naszej rozmowy i dalej jestem ateistą, ale pytanie rabina prześladuje mnie każdego dnia” –powiedział wiele lat później ateista. Zakład Pascala ma taką samą siłę.
Blaise Pascal (1623-1662)
(Powyższy tekst jest oparty na wykładzie profesora Petera Kreefta, o którym pisałem przed paru dniami. Sam wykład jest dostępny w formie audio, jako plik mp3,w języku angielskim na stronie Petera Kreefta, www.peterkreeft.com.)

Marta Czech

Nasze miejsce...

 Marta Czech

środa, 11 maja 2011

Masoneria i scjentologia

Odnośnie tematu i prelegenta polecam:
- wykład dr. Stanisława Krajskiego w Krakowie z lutego b.r., ,,Masoneria i scjentologia” (nagranie video):
- audycję w Radiu Maryja z tego roku z udziałem dr. Stanisława Krajskiego, ,,Nowa inwazja scjentologów na Polskę”:
Ponadto:
- opracowanie ,,Szkice o masonerii i pogaństwie. Pogaństwo, neopogaństwo i masoneria”:
- fragment cyklu Rozmowy niedokończone - ,,Walka masonerii z Kościołem”:

Marta Czech