czwartek, 13 stycznia 2011

E(ga)LITARYZM

 
          Polecam artykuł o przywróceniu na ziemi Bożego – monarchicznego i hierarchicznego – porządku.
Masowa ,,produkcja elit” zawsze będzie nieudana, bo natura przecież wie swoje. Nie bez kozery Pan Bóg dał jednemu pięć talentów, a drugiemu jeden. Zastępowanie elitaryzmu komunistycznym i demokratycznym egalitaryzmem jest paralelne do zastępowania patriarchalnego porządku w społeczeństwach i rodzinach feminizmem czy parytetami. Wychodzi z tego, co wychodzi – homo ,,niewiadomo’’…

Adam Wielomski: ,,Katastrofa demokratycznej edukacji"

W związku ze zbliżającą się sesją dedykuję wszystkim moim studentom niniejszy tekst, pozostałym studentom zresztą także. Chciałbym abyście go przeczytali i wyciągnęli z niego wniosek jak będą u mnie wyglądały tegoroczne egzaminy i jaki będzie poziom wymagań...

Demokracja triumfuje jako ideologia. Na naszych oczach trwa deifikacja tego typu państwa, z którego uczyniono jedyne państwo prawowite, delegitymizując tym samym wszystkie inne. Pytanie tylko, czy jest to triumf demokratycznej propagandy czy demokratycznej mądrości?

Fundamentalna idea demokracji bankrutuje. Ten typ państwa opiera się na idei przyrodzonej równości ludzi, gdzie nierówność rzekomo utrzymuje się wyłącznie ze względu na zastane warunki materialne i społeczne. Wystarczy więc warunki te zmienić, aby ludzie mogli osiągnąć rzeczywistą równość. Jednym z najważniejszych elementów jest więc edukacja. Właśnie dlatego demokratyczne reżimy taki nacisk kładą na etatystyczną, laicką i obligatoryjną szkołę.

Teoria wygląda następująco: systemy niedemokratyczne mają swoje uzasadnienie w nierówności wiedzy, ponieważ większość ludzi nie ma dostępu do szkół. Ale gdyby dać na starcie równość szans, to doszłoby do intelektualnego zrównania obywateli. Oczywiście, będzie garść geniuszy i idiotów, ale ogół wyraźnie i mocno pójdzie w górę. Stary świat wyglądał następująco: na samej górze 2% elity, która czyta, rozumie co czyta, pisze i pogłębia ludzką mądrość. To arystokracja i mnisi. Wśród nich widzimy św. Tomasza z Akwinu, Monteskiusza czy Bossueta. Są też nieliczni intelektualiści z awansu społecznego: Erazm z Rotterdamu, Kartezjusz czy Spinoza. Podczas gdy te 2% tworzy, czyta i powiela kulturę, pozostałe 98% uprawia pola aby zapewnić dobrobyt tej kulturotwórczej elicie. Tłum jest ciemny, niewykształcony, zabobonny. Nikt nie troszczy się o jego rozwój intelektualny, gdyż zadaniem ludu jest być właśnie ludem, a nie nikim innym.

Naturalnym żądaniem egalitarnych wizji świata jest postulat powszechnego wykształcenia. Chodzi o to, aby unicestwiając te 2% elit nie zniszczyć ich wyrafinowanej kultury. Chodzi o to, aby kasując elitę, przejąć i umasowić jej mądrość, tak aby dawni chłopi pańszczyźniani zapoznali się z literaturą piękną, filozofią i sztuką. Chodzi więc o to, aby kultura dotychczas elitarna, stała się powszechną. W sumie istotą tego projektu nie jest unicestwienie elit, ale unicestwienie ludu tak, aby w całości doszlusował do poziomu, smaku i wyrafinowania, który do niedawna była udziałem garstki. Ma to zapewnić demokratyczna, egalitarna, państwowa i obligacyjna szkoła, oczywiście „darmowa”, dająca każdemu równe szanse na maturę, magistra, doktora i profesora.

I co z tego wyszło? Myślę, że jako wykładowca akademicki z piętnastoletnim stażem mogę wyrazić tu opinię własną, ale ugruntowaną i w opinii świata akademickiego w Polsce. Wyrazić to można tylko jednym słowem: katastrofa. Poziom intelektualny studentów spada systematycznie od lat. Jest on tym większy, im wyższe są wskaźniki skolaryzacji. Cywilizacja medialno-obrazkowa już prawie w całości wyparła książkę. A wraz z upadkiem książki nastąpił i upadek wiedzy, która poczyna się przekształcać w powtarzanie medialnych schematów, haseł i pojęć. System demokratycznego szkolnictwa oparty jest na absolutnym błędzie pierwotnym, a mianowicie na przekonaniu, że procentowe zwiększenie magistrów czy licencjatów w społeczeństwie oznacza automatyczne zwiększenie przeciętnej mądrości. Nic bardziej fałszywego, bowiem polskie szkolnictwo produkuje dziś tysiące „absolwentów”, którzy pokończyli politologię i nie wiedzą co to jest system polityczny czy co to jest Parlament Europejski; historyków, którzy nie słyszeli o Bitwie na Łuku Kurskim; ekonomistów, którzy nie wiedzą co to jest cykl koniunkturalny itd., itp.

Prawda jest brutalna: pomimo kilkakrotnego zwiększenia produkcji osób z wykształceniem wyższym, zupełnie nie wpłynęło to na zwiększenie przeciętnej wiedzy statystycznego Polaka. Pomimo gigantycznych wydanych kwot, budowy infrastruktury, wydawania kolejnych aktów prawnych skutki są praktycznie zerowe. Tak jak w roku 1610 2% ludzi było zdolnych przeczytać ze zrozumieniem trudny tekst, tak w 2010 roku nadal jest dokładnie 2% ludzi, którzy są to w stanie zrobić. Poziom pozostałych 98% w 1610 był na poziomie wysłuchania kazania co niedziela w Kościele, a w 2010 roku na odsłuchaniu wiadomości w TVN lub otwarciu internetowej wikipedii. Ogół jak był ciemny, tak jest nadal ciemny.

Jedynym realnym skutkiem masowej skolaryzacji jest spadek znaczenia tradycyjnych tytułów i stopni naukowych. Magister kilkadziesiąt lat temu jeszcze coś znaczył, choć już wtedy mówiono, że PRL-owski magister jest wart tyle co przedwojenna matura. Dziś, gdy licencjaty czy tytuły magisterskie rozdaje się na skalę przemysłową, słowa te przestają powoli znaczyć cokolwiek. Skoro każdy jest licencjatem czy magistrem, to jaką wartość ma ten tytuł, szczególnie, że osoby noszące te dumne nazwy intelektualnie są na poziomie ośmioklasisty z 1900 roku? Dewaluuje się też stopień doktora. Doktoraty zaczynają być pisywane hurtowo, a ich jakość poczyna spadać. Tak, bowiem doktor jest już dziś tym, czym był magister jeszcze 30 lat temu. Nie są przypadkowe głosy, które mówią, że to doktorat powinno być uwieńczeniem wykształcenia, a nie magister. Jak tak dalej pójdzie, to za 50 lat uwieńczeniem studiów będzie musiał być tytuł profesorski…

Rzeczywistość ma swoje prawa i nie jest w mocy człowieka je zmienić. Dawna przedrewolucyjna hierarchia społeczna i intelektualna nie była przypadkowa. Te 2% twórców i odbiorców kultury jak istniały w roku 1610, tak istnieje i w 2010 i – zapewne – będzie istniało w 2410 roku. Inżynieria społeczna, procesy emancypacji warunkowanej przez rewolucyjne ideologie, nie są zdolne zmienić rzeczywistości. Ta zaś jest dla człowieka brutalna: elita zawsze stanowiła, stanowi i stanowić będzie znikomą mniejszość. Większość jak się nadawała do brony i pługa, tak do tego tylko się nadaje i do tego nadawać się będzie. Porażka demokratycznego projektu edukacyjnego oznacza tylko, że rzeczywistość zwyciężyła z ideologią. Czas wyprowadzić z tego jakieś skutki dla systemów politycznych naszej części globu.

Adam Wielomski
Tekst ukazał się w tygodniku "Najwyższy Czas!"



Poniżej adekwatny do tematu przykład  św. Teresy z Avili.  …bo nie każdy wszystko pojąć i zrozumieć może.

 (…) Kilka lat temu udzielił mi Pan łaski niewypowiedzianej pociechy wewnętrznej, jakiej doznaję, ile razy słyszę lub czytam niektóre słowa Pieśni Salomonowej. Łaska ta tym dziwniejsza, że choć nie rozumiałam tych słów, z łacińskiego na język rodzinny przełożonych, to jednak sprawiały we mnie głębsze skupienie i wzruszenie, niż wszelkie inne najpobożniejsze książki, które rozumiem. Stan ten trwa dotąd. I choć mi objaśniono te słowa w języku ojczystym, niewiele więcej pojmowałam. Jednak, choć ich nie rozumiem... (taką mi sprawiają rozkosz) ... że dusza nie może się od nich oderwać. (…)
Co to znaczy, tego nie rozumiem i niewymownie cieszę się z tego, że nie rozumiem. Bo w istocie, córki, dusza ma nie tyle upatrywać i nie tyle ją do podziwiania pobudzają i czcią dla Boga ją przenikają te rzeczy, które tu sami możemy objąć samym rozumem, ile raczej te, których żadną miarą pojąć nie zdołamy. Z tego też powodu usilnie wam zalecam, byście się zbytnio nie wysilały w dociekaniach, gdy czytając jaką książkę albo słuchając kazania, albo rozmyślając o tajemnicach wiary świętej, natraficie na jaki ustęp, którego nie możecie zrozumieć. Nie jest to rzecz niewieścia zgłębiać tajemnice Boże i mężczyzna nie każdy do tego jest powołany.
Jeśli Bóg zechce, da nam zrozumienie bez żadnego trudu. Mówię to zarówno do niewiast jak i do wszystkich mężczyzn, którzy nie mają obowiązku nauką swoją bronić prawdy Bożej. Co innego bowiem, gdy kogo Pan na to wybiera i ustanawia, aby te prawdy objaśniał drugim; ten, rzecz oczywista że powinien je badać i zgłębiać i każdy to widzi, jaki z tej pracy jego jest pożytek dla nas i dla niego samego. Lecz my z prostotą bierzemy, co Pan da; a czego nie da, o to się nie troszczmy, ale raczej weselmy się na myśl, że tak wielkiego mamy Boga i Pana, iż jedno słowo Jego zawiera w sobie tysiące tajemnic, których my i początku dojść nie zdołamy. Że nie rozumiemy tego, co napisano po łacinie, po hebrajsku albo po grecku, to nie dziw; ale i w przekładzie na nasz język rodzimy, ileż jest na przykład w psalmach chwalebnego króla Dawida fragmentów, które, choć mamy w mowie ojczystej, tak przecie dla nas są ciemne, jak gdyby były pisane po łacinie! Postanówcież sobie raz na zawsze, wystrzegać się tych próżnych dociekań i daremnego trudzenia głowy; niewieście dość jest tyle rozumieć, ile umysł obejmie; z tym znajdzie łaskę u Boga. Jeśli spodoba się Boskiemu Majestatowi dać nam światło, to łatwo zrozumiemy, a jeśli czego nie rozumiemy, upokarzajmy się i — jak mówiłam — radujmy się, że mamy takiego Pana, którego słowa, nawet w naszym języku, są dla nas tajemnicą. (…)
(św. Teresa z Avili, ,,Podniety Bożej Miłości”)
Przypowieść o talentach
Marta Czech