piątek, 16 kwietnia 2010

Zwycięzca dla ludu


          Jeśli mowa o Ewangelii na każdy dzień, przez ostatni tydzień sporo było o pewnym dostojniku żydowskim. Samo jego imię jest bardzo wymowne, od gr. nike – zwycięstwo oraz demos – lud, oznacza osobę, która zwycięża dla ludu.
Powtórne narodzenie; wiatr, który nie wiadomo, skąd przychodzi i dokąd podąża; wąż wywyższony na pustyni… - to chyba najbardziej znane treści kojarzone z biblijnymi rozmowami Jezusa i Nikodema (bo o nim rzecz).
Myślę, że warto przypomnieć również mniej znany tekst o Jezusie i nietuzinkowym faryzeuszu, autorstwa Jana Dobraczyńskiego. Poniżej niesamowite, plastycznie i namacalnie wręcz opisujące twarz Jezusa, fragmenty ,,Listu III" z ,,Listów Nikodema". Polecam całość.

          Przed świętami przybył do miasta. Postanowiłem Go zobaczyć. Dowiedziawszy się, że siaduje pod portykiem Salomona z uczniami i słuchaczami, wybrałem się w tamtą stronę. Był tam rzeczywiście, otoczony tłumem. Ciżba pachnie czosnkiem, cebulą i starą oliwą. Sami amhaarece: chłopi, drobni kupcy, rzemieślnicy. Krzyczy to wszystko po prostacku, przeważnie nieczystym językiem używanym w Galilei. Mijałem ich powoli, niby pogrążony w myślach, lecz patrzyłem ciekawie spod nasuniętego na oczy turbanu. I - na czoło Mojżesza!
- teraz ci powiem, kim jest Galilejczyk. To ten wysoki Człowiek, którego z takim zapałem witał Jan, a potem Go chrzcił w Jordanie! Nie mylę się, jestem tego pewien. Ma zresztą twarz, jakiej się nie zapomina. Pisałem Ci wtedy: twarz człowieczą... Próżno szukam nowego określenia. Tamto - wiem - nic nie mówi. Lecz jak ci Go opisać? Wysoki, doskonale zbudowany, o obliczu, które wyraża nieskończoną harmonię... Znowu utknąłem! Ale to prawda, że ta twarz pasuje do Jego postaci, do głosu, do słów... Jest spokojna - jednak nie martwa. Przeciwnie - powiedziałbym, że jest w niej za dużo życia. Tylko że znowu słowa "za dużo" nie odpowiadają rzeczywistości. W tej twarzy niczego nie jest za dużo, niczego za mało. Jest niby wzór twarzy ludzkiej. Twarz taka, jakimi twarze ludzkie powinny być. Ci ohydni rzeźbiarze greccy, których nasprowadzał Antypas, mogliby się cieszyć, gdyby zechciał im służyć na wzór: na pewno zrobiliby według niego posągi do cyrku w Cezarei. Tylko czy który z nich, najbardziej nawet w swym bezwstydzie utalentowany, potrafiłby taką twarz przenieść w kamień? Jest do tego stopnia pełna wyrazu, że nie sposób jej sprowadzić do czegoś prostego, uchwytnego jednym spojrzeniem. Każda inna ma jakiś szczegół, który nad wszystkim góruje. Gdybym chciał na przykład wyobrazić ciebie (wybacz myśl bezbożną!) - pokazałbym myślące czoło nad ściągniętymi uwagą brwiami. Reszta byłaby już nieważna. Ale twarz Galilejczyka jest ważna w każdym rysie. Jego czoło myśli, Jego usta... Jego usta kochają. Inaczej nie potrafię o nich powiedzieć. Wąskie wargi wśród zarostu, czy mówią, czy pozostają bez ruchu, zawsze zdają się wyrażać krzyk miłości. Tak samo oczy. Są czarne niby
studnia bez dna, która swą głębokością przywołuje i kusi. Nie będę się już więcej silił na opisywanie. Z moich słów i tak żadnego wyobrażenia mieć nie będziesz... Mój rylec ślizga się bezradnie po tabliczce. Mógłbym ci dawać tysiące Jego opisów, gdy chcę je jednak wszystkie związać w jeden obraz - nic z tego nie wychodzi. (…)
Widziałem Go teraz z boku. Na tle oświetlonej ściany rysował się wyraźnie Jego profil: ostry, twardy, nieomal kanciasty, a jednocześnie dziwnie miękki i w swych liniach łagodny. Długi, wygięty w łuk nos o wyraźnych nozdrzach, wąskie, delikatne usta, stanowczy podbródek... A obok tego oczy mieniące się wszystkimi tonami łagodności i współczucia. Znowu ta niepokojąca sprzeczność. Można by powiedzieć o Nim, że jest człowiekiem pięknym. Lecz Jego uroda nie ma w sobie nic ze zniewieściałości. Gdy oczy zdają się tylko czarować - usta, można by sądzić, nakazują wszystko. Mówią o sile i nieustępliwej woli. Może to pragnienie władzy? Chyba nie... Namiętności są jak gorączka: płoną, ale pod żarem czai się słabość. Ambicja potrafi być długotrwała. Ale i ona, w miarę jak się zbliża do celu, pozbawia spokoju i równowagi. Ten człowiek może natomiast pragnąć czegoś do szaleństwa, a przecież nie sięgnie po przedmiot swoich pragnień rozgorączkowaną ręką. Najbardziej niezwalczona pokusa nie uczyni Go tyranem. Zatrzymałem się w progu, mrugając oczami. Ogarnęło mnie onieśmielenie. Nie dziw się temu. To może jest zwykły amhaarec - ale umie patrzeć jak władca. Podniósł na mnie wzrok. Spokojny zresztą, niegroźny; raczej łagodny i dziwnie przenikliwy. Kiedy na mnie patrzy, mam uczucie, że wszystko we mnie widzi, wszystko wie i żadne słowa nie są Mu potrzebne. Judasz zniknął, byliśmy tylko dwaj w pustej izbie. Nagle uśmiechnął się. Ten uśmiech jest jak blask słońca, który od razu rozpogadza niebo i usuwa z nas zniechęcenie. Odpowiedziałem Mu uśmiechem. Postąpiłem krok, chciałem być uprzejmy. Powiedziałem: - Witaj, dobry Rabbi...

Marta Czech