Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Filozofia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Filozofia. Pokaż wszystkie posty
poniedziałek, 29 lipca 2019
poniedziałek, 19 października 2015
W obronie romantyzmu
Są dwa rodzaje romantyzmu - ten,
który stawia romantyczne wyobrażenie w opozycji do rzeczywistości, która wobec
owego blednie, napawając człowieka dekadentyzmem oraz ten, który na trudną
rzeczywistość nakłada swego rodzaju ,,filtr" ją upiększający, pozwalając
dzięki temu dostrzec w otoczeniu - poprzez odpowiednio skonstruowaną analogię -
zacne przymioty. Vide: choćby
dostrzeganie rycerskości u dzisiejszych mężczyzn. Zawsze będę obrończynią tego
drugiego.
Marta Czech
poniedziałek, 5 maja 2014
niedziela, 20 kwietnia 2014
Ewolucjonizm, jako współczesna mitologia
Ewolucjonizm
nauczył ludzi myśleć, że jeśli oddalają się coraz bardziej od stadium małpy, to
coraz bardziej zbliżają się do stadium anioła. Można jednak przestać być małpą
i, zamiast stać się aniołem, całkiem zwyczajnie pójść do diabła. (Gilberth
Keith Chesterton)
Marta Czech
poniedziałek, 27 maja 2013
środa, 9 listopada 2011
poniedziałek, 16 maja 2011
(de)Koherencja Boga
Przykre to, że na Wydziale Chemii PWr Boga najchętniej poddano by rozpadowi radioaktywnemu z użyciem hiperakceleratora cząstek bombardujących. Na zajęciach z chemii kwantowej tyle ,,wałkuje się” Schrödingera, ale żeby wzbudzić jakąkolwiek falę dźwiękową nt. jego naukowych dociekań: jak to jest z tym Panem Bogiem – broń ,,nie Boże”! O interferencji takich tonów można już tylko pomarzyć. To samo z Pascalem…
Ale od czego ma się rześko myślącą babcię? Dwa dni przegadałam ze swoją m. in. o poniższych artykułach, które rekomenduję: konkretnie, celnie i stanowczo.
Kot Schrödingera. Prosty bożek czy Bóg paradoksu? |
źródło: http://znakiczasu.pl/miedzy-nauka-a-wiara/113-kot-schroedingera-prosty-bozek-czy-bog-paradoksu
Zakład Pascala
Argument dla sceptyków. Dla tych, którzy uważają, że nie ma dobrych argumentów na to, że Bóg istnieje. Argument raczej mało chwalebny, bo przemawiający tylko do naszego wyrachowania, rozsądku, a nie serca. Bóg nie chce, żebyśmy w Niego wierzyli ze strachu, czy z wyrachowania. Bóg jest Miłością i miłości od nas oczekuje. Ale gdzieś trzeba zacząć i jeżeli to wyrachowanie jest tym początkiem, miłość może przyjść później. Ktoś, kto z wyrachowania zacznie prowadzić życie chrześcijanina, może wtedy pokocha i zrozumie. Zobaczmy więc jak wygląda ta rzecz, zwana „zakładem Pascala”.
Załóżmy, że ktoś nam bliski jest ciężko chory. Lekarz, który się nim zajmuje, mówi nam, że jest tylko jeden eksperymentalny sposób leczenia i szanse powodzenia tego leczenia wynoszą zaledwie 50%. Jednak bez tego leczenia nasza bliska osoba na pewno umrze. Czy nie spróbowałby każdy z nas tego sposobu? Nawet, jak trzeba by zapłacić za tę kurację? A co by było, gdyby była ona darmowa? Nie byłoby zupełnie niezrozumiale, gdyby ktoś odrzucił ten sposób ratunku?
Albo taka sytuacja: Ktoś nas zawiadomił, że płonie nasz dom i nasze dzieci są w środku. Nie jesteśmy pewni, czy to prawda, czy głupi żart. Ale czy nie byłoby rzeczą racjonalną pobiec i sprawdzić? Albo przynajmniej zadzwonić? Albo na loterii pozostały tylko dwa losy. Jeden z nich jest wart milion złotych, drugi bezwartościowy. I my mamy możliwość kupienia jednego z tych losów. Czy nie byłoby logiczne wydanie w takiej sytuacji złotówki? Spróbowanie, skoro mamy 50% szans, a nagroda jest wielka?
Nikt rozsądny nie ma wątpliwości jak się zachować w podanych wyżej przykładach. Pascal argumentuje, że decyzja wyboru Boga jest dokładnie taką właśnie decyzją, jak te zilustrowane powyżej. Wynika z tego, że nawet jak nie mamy dowodów na istnienie Boga, ani gwarancji, że On istnieje, głupotą jest postawienie na drugą alternatywę.
Załóżmy, że gramy w jakąś grę. Gramy żetonami i przy pomocy żetonów niebieskich, wygrywamy niebieską nagrodę, a przy pomocy żetonów czerwonych- nagrodę czerwoną. Niebieskie żetony to nasz rozum. Niebieska nagroda to prawda o istnieniu Boga. Czerwone żetony to nasza wola, nasze pożądania. Czerwona nagroda to wieczne szczęście. Każdy chce obie nagrody: Poznać prawdę i osiągnąć szczęście. Załóżmy, że to prawda, co twierdzą sceptycy i że nie ma możliwości wymyślenia jak grać niebieskimi żetonami. Że logiczne rozumowanie nie może nam wykazać, czy Bóg istnieje. Ciągle jednak możemy wykombinować, jak grać czerwonymi żetonami. Pascal twierdzi, że warto uwierzyć w Boga nawet jak rozum nam nie podpowie o Jego istnieniu, bo nasza wola szuka zawsze szczęścia, a istnienie Boga jest naszą jedyną szansą osiągnięcia tego szczęścia.
Bóg albo jest, albo Go nie ma. Rozum nam nie daje odpowiedzi, a życie nasze zbliża się do końca. Co nas czeka po śmierci? Jak zdecydować? Rzucić monetę? Mamy po połowie szans i bardzo wiele do zyskania. Dokładnie tyle samo do stracenia. Tu przychodzi chyba najważniejsza prawda w zakładzie Pascala: Odrzucenie agnostyzmu. Nie ateizmu, tym się zajmiemy później, ale właśnie agnostyzmu. W momencie śmierci taki pogląd nagle okazuje się zupełnie bez sensu. Dlaczego? Bo w momencie śmierci albo stajemy przed obliczem Boga, albo nie ma nic. Albo okazuje się, że teiści mieli rację, albo ateiści. Agnostycy racji na pewno nie mają. Nie można dłużej siedzieć okrakiem na płocie i się wahać.
Agnostycy odpowiadają na zakład Pascala w ten sposób: Najrozsądniej nie zakładać się zupełnie. Ale w momencie śmierci nie mamy takiej możliwości. Nie da się uniknąć tego, co nas czeka. Musimy się opowiedzieć za którąś ze stron. Albo odchodzimy w nicość, przynajmniej tak się nam zdaje, albo, gdy wierzymy, zdaje nam się, że idziemy na spotkanie Boga. W momencie śmierci są tylko te dwa wybory. Nie ma miejsca na trzecią alternatywę.
Jesteśmy jak okręty, które muszą dostać się do domu. Przepływamy koło portu z napisem mówiącym, że to nasz dom i nasze szczęście. Statek to nasze życie, a port to Bóg. Agnostyk mówi: Ani tam nie wpłynę, ani nie odpłynę dalej. Zarzucę kotwicę i zaczekam w pewnej odległości, aż pogoda się wyklaruje, mgły się uniosą i będzie jasne, czy to prawdziwy port, czy podróbka. Bo jest wiele fałszywych portów w okolicy.
Czemu takie podejście nie jest rozsądne? Ono nie jest nierozsądne, ono jest niemożliwe do wykonania. Okręty naszego życia płyną po oceanie czasu i osiągają w końcu punkt, z którego już nie ma powrotu. Paliwo się kończy, zaczyna brakować czasu. Zakład Pascala jest prawdziwy i skuteczny dlatego, że wszyscy w końcu umrzemy. Nie można czekać w nieskończoność.
Gdyby Romeo oświadczył się Julii, a ona odpowiedziałaby „może” i powtarzałaby to każdego dnia, „może” stałoby się w pewnym momencie „nie”. Romeo w końcu by umarł, a umarli się nie żenią. Dochodzimy w końcu do momentu, gdy nie ma już „jutro” i „może”, a zostaje tylko „nie”. Chrześcijaństwo jest propozycją Boga do poślubienia naszej duszy. Mówienie „może” nie może trwać wiecznie. Pogoda nigdy się nie poprawi na tyle, żeby agnostyk przez lornetkę dojrzał, czy ten port jest prawdziwy. Albo musi wpłynąć i zacumować w porcie, albo go odrzucić i wybrać inny. Inaczej na pewno nie osiągnie swego domu i straci wszelkie szanse na osiągnięcie szczęścia.
Gdy odrzucimy agnostyzm, zostają nam tylko dwie możliwości: Teizm i ateizm. Ateizm jednak jest okropnym wyborem. Nie daje nam szans na wygranie czerwonej nagrody. Jakie zatem są możliwości? Tylko takie: Albo Bóg jest, albo Go nie ma. A nasz wybór sprowadza się do tego: Albo uznamy, że Bóg jest, albo nie. Czyli cała nasza ziemska Odyseja sprowadza się do jednego z czterech przypadków:
1. Bóg istnieje i my to uznajemy.
2. Bóg istnieje, ale my to odrzucamy.
3. Boga nie ma, ale my uznajemy, że jest.
4. Boga nie ma i my uznajemy, że Go nie ma.
Zastanówmy się więc, jakie są konsekwencje naszego wyboru. Gdy punkt 1. jest prawdziwy, zdobywamy nagrodę. Osiągamy wieczne szczęście u boku Boga. Gdy 2.- przegrywamy wszystko. Tracimy szczęście i przez wieczność jesteśmy nieszczęśliwi. Gdy punkt 3. jest prawdziwy, jesteśmy głupcami, którzy żyją dłużej, rzadziej chorują, są szczęśliwi i umierają w swym błędnym rozumieniu rzeczywistości bez strachu, a gdy punkt 4.- to co prawda wybraliśmy dobrze, ale niewiele nam to w życiu pomaga. Życie bowiem ludzi w Boga niewierzących nie jest godne pozazdroszczenia. Wynika z tego więc, że niezależnie od tego, czy Bóg rzeczywiście jest, czy Go nie ma, postawienie na Boga jest zawsze dobrym wyborem.
Zresztą gdyby Boga nie było, całe to nasze rozważanie nie miałoby zbyt wielkiego sensu. Albo raczej, powinienem powiedzieć, znaczenia. Jak to powiedział św. Paweł:„…jedzmy i pijmy, bo jutro pomrzemy”. Ale jak Bóg istnieje, to ryzyko odrzucenia Go jest niezwykłą głupotą. Jedyną szansą na szczęście, jedyną szansą na wygranie czerwonej nagrody, to uznanie, że Bóg istnieje.
W całym zakładzie wszystko sprowadza się do tego, że albo Bóg istnieje, albo nie. I jak postawimy na Boga i wygramy, to wygramy… wszystko. Ale jak Boga nie ma i ciągle postawimy na Boga, to nie przegramy nic. Tymczasem jak postawimy na to, że Boga nie ma i Go rzeczywiście nie ma, to nie wygramy nic. Natomiast jak jest, przegramy wszystko. Tylko zakładając, że Bóg istnieje można wygrać i tylko zakładając, że Go nie ma można przegrać. Innej możliwości po prostu nie ma.
Pascal powiedział, że każdy powinien dużo bardziej się obawiać, że się pomyli, a później odkryje, że chrześcijaństwo jest prawdą, niż gdyby się pomylił i potem odkrył, że chrześcijaństwo nie było prawdziwą religią. W pierwszym przypadku bowiem spędziłby wieczność w mękach piekielnych drugim po prostu przestałby istnieć w momencie śmierci. Pomyłka nie miałaby więc większego znaczenia. Gdy się wierzy „za dużo”, nie ma to większego praktycznego znaczenia, gdy się wierzy „za mało” można utracić wieczne zbawienie.
Jaka w takim razie jest cena tego losu na loterii życia? Dlaczego nie każdy go nabywa? Ta „złotówka” za 50% szans na wygranie miliona to ciągle za dużo dla wielu. Ale czego oni obawiają się stracić? Ile by to nie było, jest to zawsze ograniczona suma. A nagroda na loterii życia jest nieskończenie wielka. Być może ktoś boi się utracić niezależności, przywiązania do swych grzeszków. Ale nagrodą jest wieczne szczęście, nieskończenie wiele razy większe od największych ziemskich przyjemności. Pascal zresztą słusznie zauważa, że i w tym życiu odbiera się już nagrodę: zna się cel życia, posiada się radość, wewnętrzny spokój.
Uśmiech na twarzach męczenników nie jest sztuczny i wymuszony. Matka Teresa z Kalkuty i Jan Paweł Wielki byli naprawdę szczęśliwymi ludźmi. Nie jest też przypadkiem, że to właśnie wśród ludzi odrzucających Boga i pokładających całą nadzieję w dobrach materialnych, ilość samobójstw jest wielokrotnie wyższa, niż wśród wierzących. Ostatnio także usłyszałem statystykę, że w Stanach Zjednoczonych osoby regularnie uczęszczające do kościoła żyją średnio siedem lat dłużej od tych, którzy nie praktykują. Wiara jest skuteczniejszym środkiem na przedłużenie nawet tego, ziemskiego życia, niż jogging, zdrowa dieta, spacery z psem, lampka czerwonego wina do obiadu, czy rzucenie palenia. Po prostu nie można przegrać wybierając Boga.
Dla tych, którzy odrzucają taki wybór dlatego, że jest on wyborem z bardzo niskich pobudek, mogę dodać, że argument działa równie dobrze, gdy się motyw zmieni. Wybierzmy Boga nie dlatego, żeby ratować swoją skórę, ale dlatego, że, jeżeli On istnieje, należy mu się honor i cześć. Motywem będzie wtedy sprawiedliwość, bo jeżeli Bóg jest, sprawiedliwie należy Mu się cała cześć, wiara, miłość, posłuszeństwo i nabożeństwo, jakie jesteśmy Mu w stanie okazać. Jeżeli On istnieje, a my odmówimy oddania Mu tych rzeczy, maksymalnie grzeszymy, bo Bóg jest Nieograniczonym Bytem i każde przewinienie przeciw Niemu jest nieskończenie wielkim grzechem.
Jednak tylko wtedy, gdy Bóg istnieje, a my tego nie uznamy, popełnimy grzech nieskończenie wielkiej niesprawiedliwości wobec Boga. Gdy Bóg istnieje i my Go uznamy, oddając mu cześć, spełniamy akt sprawiedliwego postępowania, za który nagrodą będzie wieczne szczęście. Gdy Boga nie ma, nie ma żadnego znaczenia, jak będziemy postępować. Poza tymi dodatkowymi siedmioma latami szczęśliwego życia na ziemi, które są statystycznym faktem. Niezależnie więc, czy postępujemy samolubnie, szukając tylko swego własnego szczęścia, czy motywem jest sprawiedliwość należna Bogu, zakład działa dokładnie tak samo. Sam Pascal użył tego samolubnego motywu, bo szukanie naszego własnego szczęścia jest czymś, co robimy bezustannie. Każdego dnia. Szukanie obiektywnej sprawiedliwości, to coś znacznie rzadsze w naszym życiu. U niektórych w ogóle nieobecne. Dlatego, z praktycznego punktu widzenia, motyw szukania szczęścia jest chyba bardziej przekonywujący.
Mówiąc o praktycznej stronie… Pascal zauważył, ze potencjalni kandydaci na nawrócenie mówią, że po prostu nie mogą się przekonać do uwierzenia, że Bóg istnieje. Rozum nawet im przyznaje, że to mogłoby się „opłacić”, ale ciągle nie mogą zrobić praktycznego kroku. Odpowiada on na to: „Jeżeli rozum ci mówi, ze to trzeba zrobić, a nie robisz tego, to znaczy, że przeszkadzają ci twoje pasje. Nie koncentruj się więc na mnożeniu argumentów za tym, że Bóg istnieje, ale na ograniczeniu swych pasji i pożądań. Bo ludzie, którzy zaczęli działać tak, jakby wierzyli, są niedaleko prawdziwej wiary.” Nie na darmo Św. Jakub pisze w swoim liście:„Ale może ktoś powiedzieć: Ty masz wiarę, a ja spełniam uczynki. Pokaż mi wiarę swoją bez uczynków, to ja ci pokażę wiarę ze swoich uczynków.”(Jk 2,18). To jest właśnie to, czego ateiści się najbardziej obawiają. Że staną się… no, jak chrześcijanie. Ale czego się obawiają? Że utracą potępienie i zyskają życie wieczne? Że przeżyją życie na ziemi jako szczęśliwi ludzie?
Pewien ateista odwiedził kiedyś żyjącego w Austrii rabina i filozofa Martina Bubera i zapytał go, czy może mu udowodnić, że Bóg istnieje. Buber odmówił. A gdy ateista odchodził, zły, że nie uzyskał odpowiedzi, Buber zapytał go, czy jest pewnym, że Boga nie ma. „Czterdzieści lat minęło od naszej rozmowy i dalej jestem ateistą, ale pytanie rabina prześladuje mnie każdego dnia” –powiedział wiele lat później ateista. Zakład Pascala ma taką samą siłę.
(Powyższy tekst jest oparty na wykładzie profesora Petera Kreefta, o którym pisałem przed paru dniami. Sam wykład jest dostępny w formie audio, jako plik mp3,w języku angielskim na stronie Petera Kreefta, www.peterkreeft.com.)
Blaise Pascal (1623-1662) |
Marta Czech
piątek, 6 maja 2011
Fenomenosofizmaty
…czyli o, skądinąd zasłużonym, despekcie prof. Krąpca wobec fenomenologicznego zurück zu den Sachen selbst.
Bo filozofia uczy rozumieć rzeczywistość i pozwala zrozumieć sens bycia człowiekiem. A tego się nie zrozumie, studiując współczesnych filozofów. Istnieje różnica pomiędzy poznaniem rzeczywistości a poznaniem myślenia o niej. Myślenie jest operacją na uzyskanych już uprzednio obrazach, pojęciach i operuje, jak chce. A tak uprawiana jest dzisiaj filozofia, gdzie nie szuka się racji rzeczowych, a jedynie racji myślowych - zborności myślenia, niesprzeczności. Sprowadza się rozumienie świata do logiki - bzdura skończona! Arystoteles zwracał uwagę na to, że logika jest racjonalnym, uporządkowanym poznawaniem rzeczywistości, a nie tylko myślenia o niej, i dlatego trzeba wracać do Arystotelesa, nie do platonizmu, nie do neoplatonizmu, który przeszedł później w całą filozofię europejską po Dunsie Szkocie, Suarezie, Kartezjuszu, Leibnizu, Kancie, Wolfie, Heglu, Heideggerze, Husserlu. To wszystko jest subiektywizm. Tam nie ma poznania rzeczywistości, tam jest operacja na myślach. Fenomenologia np. nie odróżnia bytów myślnych od rzeczywistości. Głosi hasło powrotu do rzeczy samej w sobie. A czym jest rzecz sama w sobie? To myśl o rzeczy, a nie rzeczywistość! U Husserla myśl była nawet nazwana ,,ding" - rzeczą. Ale to nie jest to. Owszem, myśl nasza może być przedmiotem i ona może być obiektywnie poznana, ale obiektywność to nie to samo, co rzeczywistość. Ja mogę mieć poznanie moich myśli, ale ja nie stwarzam świata - to są te bzdury!
(…) Filozofia realistyczna to taka, która uczy rozumieć rzeczywistość realnie istniejącą: byty samodzielnie istniejące, niesamodzielnie istniejące, to, o czym mówi Arystoteles w I księdze ,,Metafizyki". Można powiedzieć, że każdy człowiek jest w pewnym sensie filozofem. Budzi się chłop i patrzy obok: żona. Nie utożsamia się z nią, mało tego, odróżnia swoją żonę od innej kobity, czyli stoi na granicy pluralizmu bytowego, a nie monizmu. A więc już jest filozofem! Ale ciągle odnosi się do czynów realnych, a nie do swoich myśli. Chłop patrzy, że żona dobrze gotuje. To nie jest czynność tylko myślowa. Żona kładzie mu na talerz kotlet, a nie pojęcie kotleta, jak przedstawia to fenomenologia. Pojęciami jeszcze nikt się nie najadł. Metafizyka wychodzi ze zdrowego rozsądku i uściśla zdrowy rozsądek przez sprawdzanie i wynajdywanie ogólnych, koniecznych, ale analogicznych sformułowań. Filozof musi być normalnym człowiekiem. Po maturze tata mi powiedział, że mam zaprząc konie i dwa hektary ziemi zaorać! I przyszedł później patrzeć, czy dobrze zaorane. Trzeba było umieć z koniem gadać, odróżnić świnię od owcy... itd.
(…) W sądzie egzystencjalnym stwierdzam: to oto istnieje! Niech pani to coś zobaczy, dotknie, powącha. To nie jest myśl, to jest coś w sobie, co istnieje. Ta choinka inaczej istnieje, inaczej istnieje człowiek. Fakt istnienia decyduje o bycie. Młody chłopak w gimnazjum zakocha się w dziewczynie - w Barbarze, i poza Barbarą świata nie widzi. Barbara jest wszystkim, myśli o niej itd. Jak to jeden pisał: ,,Przesłoniłaś mi cały świat - cały świat w tobie widzę". Ale ta Barbara przyprowadziła koleżankę - jeszcze ładniejszą od siebie i milszą. Ten patrzy: Boże!, to istnieje nie tylko Barbara, ona nie jest jedyną rzeczywistością! Każda rzecz istniejąca jest niepowtarzalna. Proszę popatrzeć na liście na drzewie - nie ma dwóch identycznych, od początku świata nie było i nie będzie. Nie ma dwóch ludzi identycznych. Logicy posługują się abstraktami: ,,Człowiek to brzmi dumnie"! A ja odpowiadam: kiedy spocznie w trumnie! To, co decyduje, że coś jest bytem, to jest jego istnienie niepowtarzalne. W takich naukach mierzalnych jak matematyka mamy poznanie jednoznaczne, tam posługujemy się abstraktami, ale realia są analogiczne i obowiązuje tu poznanie analogiczne, a nie jednoznaczne. Jednoznacznie się myśli, a nie poznaje. W domu mama mówiła do siostry: ,,Idź i wydój krowę"! ,,Krowa" jest abstraktem, jednoznacznym. Nie doi się jednak pojęcia. Krowa jest analogiczna: jedna była łaciata, druga była czerwona, trzecia krasa. Chłopi bardzo dobrze rozumują analogicznie, chociaż posługują się pojęciami abstrakcyjnymi, jednoznacznymi. Nikt jednak nie doi krowy jako abstraktu, ale krowę konkretną, niepowtarzalną. Uprawia filozofię!
(ks. prof. Albert Krąpiec, wywiad: ,,Człowiek żyje na wieczność” – fragmenty)
(…) Filozofia realistyczna to taka, która uczy rozumieć rzeczywistość realnie istniejącą: byty samodzielnie istniejące, niesamodzielnie istniejące, to, o czym mówi Arystoteles w I księdze ,,Metafizyki". Można powiedzieć, że każdy człowiek jest w pewnym sensie filozofem. Budzi się chłop i patrzy obok: żona. Nie utożsamia się z nią, mało tego, odróżnia swoją żonę od innej kobity, czyli stoi na granicy pluralizmu bytowego, a nie monizmu. A więc już jest filozofem! Ale ciągle odnosi się do czynów realnych, a nie do swoich myśli. Chłop patrzy, że żona dobrze gotuje. To nie jest czynność tylko myślowa. Żona kładzie mu na talerz kotlet, a nie pojęcie kotleta, jak przedstawia to fenomenologia. Pojęciami jeszcze nikt się nie najadł. Metafizyka wychodzi ze zdrowego rozsądku i uściśla zdrowy rozsądek przez sprawdzanie i wynajdywanie ogólnych, koniecznych, ale analogicznych sformułowań. Filozof musi być normalnym człowiekiem. Po maturze tata mi powiedział, że mam zaprząc konie i dwa hektary ziemi zaorać! I przyszedł później patrzeć, czy dobrze zaorane. Trzeba było umieć z koniem gadać, odróżnić świnię od owcy... itd.
(…) W sądzie egzystencjalnym stwierdzam: to oto istnieje! Niech pani to coś zobaczy, dotknie, powącha. To nie jest myśl, to jest coś w sobie, co istnieje. Ta choinka inaczej istnieje, inaczej istnieje człowiek. Fakt istnienia decyduje o bycie. Młody chłopak w gimnazjum zakocha się w dziewczynie - w Barbarze, i poza Barbarą świata nie widzi. Barbara jest wszystkim, myśli o niej itd. Jak to jeden pisał: ,,Przesłoniłaś mi cały świat - cały świat w tobie widzę". Ale ta Barbara przyprowadziła koleżankę - jeszcze ładniejszą od siebie i milszą. Ten patrzy: Boże!, to istnieje nie tylko Barbara, ona nie jest jedyną rzeczywistością! Każda rzecz istniejąca jest niepowtarzalna. Proszę popatrzeć na liście na drzewie - nie ma dwóch identycznych, od początku świata nie było i nie będzie. Nie ma dwóch ludzi identycznych. Logicy posługują się abstraktami: ,,Człowiek to brzmi dumnie"! A ja odpowiadam: kiedy spocznie w trumnie! To, co decyduje, że coś jest bytem, to jest jego istnienie niepowtarzalne. W takich naukach mierzalnych jak matematyka mamy poznanie jednoznaczne, tam posługujemy się abstraktami, ale realia są analogiczne i obowiązuje tu poznanie analogiczne, a nie jednoznaczne. Jednoznacznie się myśli, a nie poznaje. W domu mama mówiła do siostry: ,,Idź i wydój krowę"! ,,Krowa" jest abstraktem, jednoznacznym. Nie doi się jednak pojęcia. Krowa jest analogiczna: jedna była łaciata, druga była czerwona, trzecia krasa. Chłopi bardzo dobrze rozumują analogicznie, chociaż posługują się pojęciami abstrakcyjnymi, jednoznacznymi. Nikt jednak nie doi krowy jako abstraktu, ale krowę konkretną, niepowtarzalną. Uprawia filozofię!
(ks. prof. Albert Krąpiec, wywiad: ,,Człowiek żyje na wieczność” – fragmenty)
Felix Droese, Zurueck zur Sache selbst (1992) |
Marta Czech
Kupiecka angielszczyzna i język myślicieli
Nam ciągle mówiono, że Polacy mają swoją Ojczyznę i muszą dla niej pracować. To było coś tak naturalnego (…). A poza tym towarzyszyła nam świadomość, że byliśmy nosicielami kultury na Wschodzie. Nasze kobiety, proste wieśniaczki śpiewały w kościele po łacinie ,,Te Deum laudamus", ,,Gloria in exelsis Deo", ,,Credo". Dlatego też, kiedy wielu mieszkańców tych ziem wyjechało później do Ameryki za chlebem, to gdy poszli do kościoła i słyszeli, jak ksiądz mówił ,,Dominus vobiscum", to cieszyli się, że jest tak samo jak u nas i już czuli się w kościele jak u siebie w domu.
(…) Cała nasza kultura europejska trwająca nieprzerwanie przez dwa tysiące lat formułowana była w języku łacińskim. Cała nasza literatura pierwotnie pisana była po łacinie, a język narodowy występował jako wtórny. W szkole panował więc kult języka łacińskiego i greki jako podstawowych języków indoeuropejskich. Dwie moje prace doktorskie pisałem w języku łacińskim. Na lekcjach łaciny, w ostatniej klasie, nie wolno było mówić po polsku. Przychodził nauczyciel, świetny pedagog, dyrektor szkoły, i pierwsza rzecz to klasa wstawała i witała go: ,,Salve magister!” A np. dzisiejszy język angielski to jest język kupiecki. Język myślicieli jest językiem łacińskim, gdzie są deklinacje i podmioty brane są w różnych kontekstach. Mówimy: genetivus, dativus, a więc od razu określamy bliżej charakter podmiotu, a w języku angielskim: ,,with the man", ,,to the man", ,,of the man" i koniec - jeden ,,man". A tu jest: człowiek, człowieka itd. Pamiętam pierwsze lekcje w szkole: puella, puellae, puellae, puellam... ,,Minerva dea est, puellae Minervam adorant.” - pierwsza deklinacja, pierwsza koniugacja itd. (ks. prof. Albert Krąpiec)
Marta Czech
(…) Cała nasza kultura europejska trwająca nieprzerwanie przez dwa tysiące lat formułowana była w języku łacińskim. Cała nasza literatura pierwotnie pisana była po łacinie, a język narodowy występował jako wtórny. W szkole panował więc kult języka łacińskiego i greki jako podstawowych języków indoeuropejskich. Dwie moje prace doktorskie pisałem w języku łacińskim. Na lekcjach łaciny, w ostatniej klasie, nie wolno było mówić po polsku. Przychodził nauczyciel, świetny pedagog, dyrektor szkoły, i pierwsza rzecz to klasa wstawała i witała go: ,,Salve magister!” A np. dzisiejszy język angielski to jest język kupiecki. Język myślicieli jest językiem łacińskim, gdzie są deklinacje i podmioty brane są w różnych kontekstach. Mówimy: genetivus, dativus, a więc od razu określamy bliżej charakter podmiotu, a w języku angielskim: ,,with the man", ,,to the man", ,,of the man" i koniec - jeden ,,man". A tu jest: człowiek, człowieka itd. Pamiętam pierwsze lekcje w szkole: puella, puellae, puellae, puellam... ,,Minerva dea est, puellae Minervam adorant.” - pierwsza deklinacja, pierwsza koniugacja itd. (ks. prof. Albert Krąpiec)
Marta Czech
poniedziałek, 2 maja 2011
Indykatory piękna – vademecum
Piękno zawsze jest czymś, co dochodzi później, ale czym jest, nie wiemy. (…) I ciągle jeszcze warto powtarzać, iż piękna nie można ,,robić". Można jedynie stworzyć przychylne lub podniosłe sytuacje dla tego, co niekiedy pośród nas przebywa (…). (Rainer Maria Rilke)
Czy mówiąc o estetyce przywołujemy jedynie greckie kalos - piękno? Czy nie należałoby nadmienić tu i wiedzy, nauki albo, podążając za Platonem, idei? A może trzeba by nam mówić o ,,kształcie miłości”, jak chciałby Norwid [Cóż wiesz o pięknem? ... Kształtem jest Miłości. – (Promethidion)]? Co jest kryterium smaku, którego poszukiwał Hume? Co, po heglowsku rzecz ujmując, pozwala nam klasyfikować sztukę? Czym jest owa sztuka? Pojęciem w umyśle, wytworem, procesem? Czy estetyka winna parać się produktami tzw. ,,kultury wysokiej” czy wszelką twórczością? Jaka jest różnica pomiędzy sztuką autentyczną a kiczem?; sztuką wysoką a średnią? Jaka jest istota dzieła sztuki? Czym jest twórczość?
Wobec powyższych i podobnych im pytań, proponuję proste, zwięzłe, sprawdzone oraz łatwe do zapamiętania kryterium piękna niezsubiektywizowanego, rekomendowane m.in. przez prof. Władysława Stróżewskiego. Kryterium owo obejmuje trzy aspekty, z których brak odwołania się choćby do jednego, dyskwalifikuje każdy wytwór jako dzieło sztuki. Oto one:
- aspekt ONTOLOGICZNY – odnoszący się do struktury i sposobu istnienia piękna;
- aspekt SEMIOTYCZNY – wzmiankujący o sensie, znaczeniu przedstawionego piękna – komunikacie nadanym przez artystę;
- aspekt AKSJOLOGICZNY – odwołujący się do piękna jako podmiotu wartości estetycznych, etycznych, moralnych.
Polecam również artykuł z miesięcznika UJ ,,Alma Mater”: Władysław Stróżewski, Istnienie i piękno: http://www3.uj.edu.pl/alma/alma/42/01/11.html.
Marta Czech
wtorek, 26 kwietnia 2011
Człowiek …nieprzeciętny
Niejednokrotnie w ostatnich czasach spotykamy się w utworach ,,najmłodszych" literatów z uganianiem się za czymś na pozór nieuchwytnym i nieistniejącym, za duszą, której nie przyprószył żaden pył tego świata, na której żadne wspomnienie z ludzkiej przeszłości, żaden wytwór ludzkiego rozumu, żaden przesąd, żadne utarte mniemanie, nie zostawiły śladu; której umysł wśród obcych myśli rozwijał się nietknięty ich wpływem i dosięgnąwszy dojrzałości zupełnej, pozostał tak samoistnym, jakim był wyszedł z rąk Stwórcy… Marzenie to wydaje się być czczą mrzonką… Chociaż takim dziewiczym duchem, lub przynajmniej bardzo zbliżonym do żądanego ideału, był, zmarły przed ponad wiekiem, pisarz francuski, Ernest Hello. Autor ten, mało u nas znany, nie był też popularnym we Francji. Nie pisał on wiele pod względem ilościowym; księgarnie posiadają dwa tylko jego dzieła. Mnie się udało zdobyć jedno. Oto wart uwagi fragment. Polecam i konkretne dzieło, i samego autora w ogóle.
,,Człowiek prawdziwie przeciętny wszystko podziwia po trosze, nic nie podziwia z zapałem... Wszelkie twierdzenie uważa za zuchwalstwo, gdyż wszelkie twierdzenie wyklucza zdanie z nim sprzeczne. Ale jeśli jesteś trochę przyjacielem, a trochę nieprzyjacielem wszystkiego, uzna cię on za człowieka mądrego i rozsądnego. Człowiek przeciętny twierdzi, że we wszystkim jest coś dobrego i coś złego, i że nie trzeba być absolutnym w sądach. Jeśli stwierdzasz prawdę z mocą, człowiek przeciętny powie, że masz za wiele pewności siebie. Człowiek przeciętny żałuje, że religia chrześcijańska ma dogmaty; wolałby aby głosiła tylko etykę; a jeśli mu powiesz, że jej etyka wypływa z dogmatów, tak jak wniosek wynika z przesłanek, odpowie ci, że przesadzasz... Gdyby wyraz ,,przesada" nie istniał wynalazłby go człowiek przeciętny. Człowiek przeciętny ma zwykle pozór człowieka skromnego; nie może być jednak pokornym, bo przestałby być przeciętnym. Człowiek prawdziwie pokorny gardzi wszystkimi kłamstwami, nawet gdyby były uznane przez świat cały, a klęka przed prawdą...Gdyby człowiek z natury przeciętny został prawdziwie chrześcijaninem, przestałby być przeciętny... Człowiek miłujący nigdy nie jest przeciętny". (Ernest Hello, Człowiek)
Inne teksty Ernesta Hello:
- ,,Oblicza świętych” – fragmenty:
Marta Czech
piątek, 22 kwietnia 2011
(Nie)zatrzymanie na śmierci
- A na ten obraz lubię popatrzeć - mruknął po chwili milczenia Rogożyn, jakby znów zapominając o swoim pytaniu.
- Na ten obraz! - zawołał nagle książę pod wpływem nowej myśli - na ten obraz! Ależ od tego obrazu niejeden może utracić wiarę!
- Tak, może - potwierdził niespodziewanie Rogożyn.
(Fiodor Dostojewski, ,,Idiota”)
Chodzi o obraz Hansa Holbeina Młodszego ,,Chrystus w grobie”, którego reprodukcja znajdowała się w domu Rogożyna – symbolicznym grobie. Martwy Chrystus i rzeczywistość Anastasis – to między nimi rozgrywają się losy bohaterów najbardziej kontrowersyjnej powieści Dostojewskiego. Jej konstrukcja wzniesiona jest na fundamencie ewangelicznej zasady ,,odwróconej perspektywy”. Zamieniają się tu miejscami aksjologiczne znaki siły i słabości, godności i poniżenia, bogactwa i ubóstwa, zwycięstwa i porażki… Chrystus w grobie to w sferze duchowej Anastasis - realność odwróconego obrazu, odwróconej perspektywy, wobec której euklidesowy umysł pozostaje bezsilny… Schodzenie w głąb ciemności jest w tej perspektywie Zmartwychwstaniem. Głupiec jest świętym, poniżony - wywyższonym, słabość - siłą, mysz – lwem (LEW MYSZkin), brzydota - pięknem, wina - niewinnością, utrata życia - zyskaniem życia. Rozpacz jest nadzieją, mistyczna noc ciemna - światłem, milczenie - słowem…
Na ciele Holbeinowskiego Chrystusa można odczytać znaki męki i rozpoczynającego się rozkładu. To doskonale wierny portret procesów zachodzących w naturze, wizja na wskroś realistyczna i racjonalna, pozbawiona po ludzku śladów zakorzenienia w sferze metafizycznej, podobnie jak ostatnie sceny powieści Dostojewskiego. I na obrazie, i w powieści następuje ,,zatrzymanie się na śmierci" – Wielki Piątek.
Hans Holbein, Chrystus w grobie (olej na desce: 30,5 × 200 cm; 1521-1522) – Muzeum Sztuki w Bazylei (Szwajcaria) |
I na tym niektórzy kończą interpretację ,,Idioty”, zatrzymując się na śmierci,
… podczas gdy Dostojewski w swoich literackich zamierzeniach zabrnął o wiele dalej. Wpisuje on Zmartwychwstanie w eschatologiczny wymiar opowieści o ,,księciu-Chrystusie"; Zmartwychwstanie staje się epilogiem jego ofiary. Klęska Myszkina przypada na dni świąt Chrystusowego Zmartwychwstania, Nastazja Filipowna Baraszkowa zaś w swe imię i nazwisko nosi wpisane Zmartwychwstanie - Anastasis - i symbol Baranka.
Dostojewski ,,klęski” reprezentowanego przez Myszkina ideału nie zamyka bynajmniej w ramach doczesności! Porażka księcia wydaje się być oczywista i namacalna, ale równie ,,oczywistą i namacalną” śmierć zwyciężył przecież w perspektywie eschatologicznej Chrystus!
Dla mnie osobiście – to niesamowite, co nakreślił Dostojewski. Czytać ,,Idiotę” – to jakby patrzeć na grób Chrystusa. Można, jak Rogożyn oglądając codziennie w swoim mieszkaniu ,,martwego Jezusa”, albo stracić wiarę, albo ujrzeć w tym grobie, w gnijącym ciele, w otchłani samego piekła – zapowiedź Anastasis. Dzieło Dostojewskiego jest wówczas jak ,,ikona” wschodniego chrześcijaństwa, gdzie zstąpienie do otchłani opowiada jednocześnie o Zmartwychwstaniu…
Anastasis - ikona prawosławna |
Marta Czech
piątek, 8 kwietnia 2011
Dylematy estetyki
Zapraszając na wtorkowy wykład prof. Stróżewskiego o estetycznych dylematach, rekomenduję przy sposobności fragmenty dzieł egzystencjalnego specjalisty od ekspektoracji w zakresie dialektyki estetyczno-etycznej (moralność w Kierkegaardiańskiej trychotomii człowieka zostawiam na inny raz).
(…) byłoby potężną głupotą zaprzeczać, że zarówno pogańskie narody ,,en masse”, jak i poszczególni poganie dokonali zadziwiających czynów, które były i są natchnieniem poetów, zaprzeczać, że pogaństwo daje nam przykłady, do których podziwiania nie wystarczy sama estetyka. Byłoby również głupotą zaprzeczać, że w pogaństwie prowadzono - a dzisiejszy dzikus może prowadzić - życie bogate w najwyższe przeżycia estetyczne, korzystając ze wszystkich najwykwintniejszych darów, jakie ono przynosi, że pogaństwo może sprawić, aby korzystanie z życia i nauki uwznioślić, upiększyć, uszlachetnić przy pomocy sztuki.
Nie, estetyczne określenie bezduszności nie wyjaśnia nam, co jest rozpaczą, a co nią nie jest, trzeba tu użyć określenia etyczno-religijnego: duch lub negatywny brak ducha, bezduszność.
Każda ludzka egzystencja, która nie uświadamia siebie jako ducha, nie uświadamia siebie osobowo, jako ducha wobec Boga, każda ludzka egzystencja, która w ten sposób przejrzyście nie wspiera się na Bogu, ale trwa w Nim po ciemku i przemienia się w jakąś abstrakcyjną ogólność (Państwo, Naród itp.) albo, nie wyjaśniając sobie swego ja, zużywa swoje siły jako napęd, bez głębszego wejrzenia i zrozumienia, skąd te siły pochodzą, traktuje swoje ja jak niepojęte coś, podczas gdy powinno być ono zrozumiane od wewnątrz - każda taka egzystencja, cokolwiek by tworzyła, nawet najbardziej zadziwiające rzeczy, cokolwiek by głosiła, gdyby to dotyczyło nawet całości bytu, jakkolwiek by używała życia w najbardziej estetyczny sposób - każda taka egzystencja jest tylko rozpaczą.
O tym właśnie myśleli starożytni Ojcowie Kościoła, kiedy mówili, że cnoty pogan są wspaniałymi grzechami; sądzili oni, że wnętrze pogan jest rozpaczą, bo poganie nie uświadamiają sobie, że są duchem wobec Boga.
(S. Kierkegaard, ,,Bojaźń i drżenie”)
Powróćmy obecnie do estetyki. Niechże stanie się naszą nicią przewodnią w labiryncie, gdzie tak łatwo ryzykujemy zagubienie drogi. Estetyczny punkt widzenia utrzymuje, że to, co zewnętrzne, odpowiada temu, co wewnętrzne, że jest zmysłowym odpowiednikiem tego ostatniego. Bez tego przekonania sztuka jest niemożliwa, a piękno staje się tylko wmówieniem. Wiele jest twarzy natury. Dlatego i rośliny, i zwierzęta mogą przybierać najdziwniejsze kształty. Inteligencja jest przecież jedna - stąd istoty inteligentne znają tylko jedną postać - inteligentny ideał piękna, najlepiej przedstawiony w malarstwie i rzeźbie.
Gdyby na innych planetach żyli ludzie o sześciu nogach, przypominający insekty, lub byli tacy, jak to zostało opisane w ,,Niebie Klimie”, czy po prostu tacy, jakich może sobie przedstawić najdziwniejsza wyobraźnia - wówczas ideał piękna zostałby unicestwiony. Sztuki piękne i nauka przestałyby istnieć. Lecz przecież sztuka, nauka i religia nie mogą być iluzją! Nie, tego nie możemy przyjąć! Już raczej zgódźmy się, że z wyjątkiem Ziemi kosmos jest niezamieszkany. Takie przypuszczenie jest bardziej ludzkie niż poprzednie. Nie potrzebujemy przecież żadnego z tych domniemań, gdy bronimy idei jedności ludzkiego losu. Musimy ją podkreślić, i to nie tylko w sensie abstrakcyjnym, ale i w najmniejszym szczególe - o ile szczegół nie kłóci się z ideałem. Każde odstępstwo prowadzi do deformacji, nawet nieznacznych, na przykład do wyobrażenia sobie ludzi posiadających cztery lub sześć palców u rąk. Podobnie jest z wymyślaniem nowych i nieznanych organów zmysłowych. Zdrowe rozumowanie powinno trzymać się od tego z dala. Jeżeli ktoś pragnie wyobrazić sobie istotę mającą szlachetniejsze i bardziej wysublimowane od nas zmysły, powinien zacząć od wzmocnienia znanych, już istniejących organów, od wysublimowania ich struktury wewnętrznej. W żadnym wypadku nie należy wyobrażać sobie nowych organów, gdyż zniszczyłoby to nasz ideał piękna.
Inaczej dzieje się z anatomią człowieka. W tej ciemnej, pozbawionej piękna strukturze znaleźć można niezliczone deformacje, spowodowane warunkami życia. Tutaj natura pracuje w swoim tajnym, pozbawionym inteligencji królestwie, podporządkowanym teleologii skończoności. Nie znajdziemy tu żadnego ideału. Ale nawet tutaj mamy do czynienia z jednością, ponieważ kształty zewnętrzne harmonijnie odpowiadają wewnętrznym, niewidocznym organom. Choćby nie wiem jak różne były warunki życia na planetach, muszą one, niezależnie od różnic anatomicznych, mieć jakiś wspólny mianownik. Wszędzie głowa musi zawierać mózg, piersi - narządy układu oddechowego, a brzuch - trawiennego.
Ktoś zapyta: czy na innych planetach nie mieszkają ludzie obdarzeni skrzydłami? Odpowiedź brzmi: nic nie stoi temu na przeszkodzie. Skrzydła są przecież zgodne z ludzkim ideałem piękna. Sztuka wiąże je z postaciami aniołów i geniuszy.
Skoro ideał ludzkiego piękna jest wszędzie taki sam, dotyczyć to musi także innych wyobrażeń idealnych. Dlatego jest czczą mrzonką przypuszczenie, że na innych planetach istnieje wiedza większa i głębsza od ziemskiej. Jeżeli sztuka, religia i filozofia są prawdziwe, to światło prawdy jest takie samo na naszej i na innych planetach. Przecież Bóg nie ukrywa się przed mieszkańcami Ziemi po to, by objawić się w innych miejscach kosmosu. Kiedy chwalimy Boga, uznajemy to, co najwyższe.
(S. Kierkegaard, ,,Powtórzenie”)
Marta Czech
środa, 30 marca 2011
niedziela, 27 marca 2011
Wielkie kazanie o ,,prope nihil”
Za drugą częścią nie przepadam (możemy założyć, że jej nie ma), ale początek ,,Wielkiego kazania księdza Bernarda”, wyjęty z cyklu słynnych ,,Rozmów z diabłem” Leszka Kołakowskiego, zawsze robił na mnie duże wrażenie.
Mistrzostwo werbalne, fleksyjne i semantyczne. Ekspansywne metafory, żywiołowe komparacje, rzęsiste i gwałtowne parenezy, gromiąca trzeźwość umysłu, porażająca temperamentność charakteru - słowem: bitnie szarżująca elokwencja, przy której przejmująca troska o wiernych dosadnie prześciga się z niepohamowaną nienawiścią do szatana i grzechu, brutalnie obnażając układy człowieka z diabłem. Pośmiać się można, i nieźle przestraszyć zarazem. Oddaję więc czym prędzej głos naszemu nietuzinkowemu kaznodziei. Księże Bernardzie, zapraszamy na kazalnicę…
Najmilsi moi, och, najmilsi moi, o wielkiej rzeczy traktować dzisiaj będziemy - a może zresztą nie wielkiej wcale, co mówią, pewnie, że niewielkiej, małej, maleńkiej, najmniejszej na świecie, to jasne, bo jeśli Stwórca jest największy, to ten, co najbardziej mu się sprzeciwia, musi być najmniejszy, najmniejszy, dobrze mówię, a więc nie o żadnej wielkiej rzeczy mówimy, ale o zupełnie maleńkiej, o najmniejszej, o tym, co jest prawie nic, prope nihil, właśnie dlatego, że najbardziej Bogu przeciwny. A i któż to albo cóż to najbardziej jest Stwórcy przeciwne, zapytacie, najmilsi moi, a ja odpowiem: sami to wiecie, kochani, znacie imię tego, co najbardziej się Bogu i wielkości jego swoją maleńkością ohydną sprzeciwia, ho, ho, dobrze jego imię znacie, powiedziałbym nawet, że jeśli w ogóle coś znacie, to znacie to właśnie albo tego właśnie - tego małego, chytrusa, podleca, prześmiewcę, szydercę, okrutnika, znacie go, znacie, powtarzam, a jak znacie, to po cóż wam o nim opowiadać? Ale będę opowiadał, będę, kochani moi, bo wy go znacie, ale naprawdę nie znacie, bo kłaniacie mu się w pas i służbę mu odprawiacie, najmilsi, codziennie, co godzina — co mówię, co minuta, stale, bez przerwy odprawiacie mu służbę — więc niby go znacie, a jednak, bracia moi, siostry moje, nie wiecie naprawdę, kto on zacz i czemu on taką siłę ma, to znaczy właśnie siły żadnej nie ma, bo on nie siłą swoją, ale bezsiłą okropną, niemocą straszliwą sprzeciwia się Bogu i sile jego, a więc czemu właśnie w sidła jego bezsiły okrutnej wpadacie, czemu go na ramionach nosicie, piastujecie, hołubicie, najmilsi, pieścicie, czemu to, czemu...
Alem się zmęczył, kochani, zasapał, dech stracił, ale to nic, kochani, to nic, ja wam zaraz o tym wielkim, o tym maleńkim, chciałem powiedzieć, więc o tym maleńkim zaraz wam powiem wszystko, co trzeba, a to po to, najmilsi, żebyście odtąd wiedzieli, jak się ze sztuczkami jego rozprawiać, jak wykręty jego przenikać, jak sidła i wnyki obchodzić, chytrościom się nie dawać, ciosy parować, podstępy odpierać, kłamstwa jego na światło wywlekać, oszukaństwa wykrywać, złości wszystkie bez miłosierdzia tępić.
A i gdzież to wszystko się mieści, te podstępy czarcie, te oszukaństwa i złości, gdzież ich szukać, jak im radę dawać, najmilsi, gdzie siedlisko szatańskie wykryć i w samym gnieździe wroga na zawsze ugodzić — oto właśnie, co przedmiot stanowi kazania dzisiejszego, oto o czym, bracia moi i siostry, mówić wam będę albo raczej już mówię, już właśnie mówię, słuchajcie, słuchajcie tego, co i tak wiecie wszyscy, ale co nie wystarczy, żebyście wiedzieli, bo musicie jeszcze wiedzieć, że i ja to wiem, ja, pasterz wasz i opiekun, doradca i obrońca wasz przed diabelskim gniewem. Jakoż nie gdzie indziej piekielnik okrutny siedlisko obrał, jeno w was samych, tak jest, w duszy waszej i w trzewiach waszych, tam on, tam sobie pałace znalazł wygodne, tam schronisko bezpieczne, stamtąd ku zgubie waszej spiskuje, na niewinność waszą, kochani, czyha, stamtąd chytrości swoje wypuszcza i jady, w was samych, tak, tak, to wy go w sobie nosicie, w środku, jak Jonasz wieloryba w brzuchu nosił, to znaczy wieloryb Jonasza, chciałem powiedzieć, albo może nie chodzi tu w ogóle o Jonasza ani o wieloryba, bo to nieważne, to znaczy Jonasz ważny, bo był mąż Boży, ale wieloryb nieważny, bo nie był mąż Boży, więc nie chodzi tu o wieloryba, a jak nie ma wieloryba, to nie ma Jonasza, więc zostawmy w ogóle Jonasza z wielorybem, bo przecie o co innego chodzi, więc, wracając do rzeczy, co to ja chciałem, o, właśnie, więc, że wy tego zdrajcę w sobie w środku, w samym środeczku nosicie, i to nie w jednym kawałku ciała, nie w głowie tylko albo w nogach tylko, ale wszędzie, wszędzie, w każdej odrobinie tego waszego ciała plugawego i tej duszy plugawej, najmilsi moi, ukochani, nosicie czartowską zarazę, siłę diabelską albo raczej bezsiłę, jakem już powiedział, tak, tak, w głowie waszej on siedzi, kusiciel, mózg pęta, i w brzuchu siedzi, w żołądku, obżartuch, i w członkach wstydliwych do rodzenia zdatnych, bracia moi i siostry - tu dopiero, ho, ho, jak siedzi, rozpustnik nienasycony, i w wątrobie waszej, kochani, siedzi, gniewem i żółcią parskając, i w sercu waszym, gdzie myśli nieczyste się lęgną, i w krwi mieszka do okrutnych was podżegając niegodziwości, i w rękach niewstydliwych siedzi i bezeceństwa nimi wyprawia, i w kiszkach siedzi, a jakże, i w oczach, w oczach siedzi, pożądliwie na świat zerkając, i w uszach ciekawych nowinek, i na języku - ho, ho, jak on na języku siedzi mową oszczerczą zionąc i bluźnierstwem, i kłamstwem, i herezją, wszędzie, wszędzie, najmilsi, od stóp do głów, po całym ciele waszym snuje się złośliwiec nieczysty, wszystkie członki do grzechu podnieca, jak kukłą wodzi wami, do zła kusi, namawia, obiecuje, okropności robić każe, a wy, najmilsi moi, wy mu posłuch dajecie, w szpony okrutne wpadacie, rady mu dać nie możecie, wszyscy pod władzę jego bez nadziei wpadacie, kobiety i mężczyźni, dziewczątka i chłopcy, starcy i staruszki, dzieciny nawet ledwo od ziemi odrosłe, co mówię - niemowlęta, oseski, noworodki, ależ! — płody jeszcze z łona matczynego nie wyszłe, ledwo poczęte, wszyscy, wszyscy, och, jaka to rozpacz, najmilsi, jaki smutek, tak was oglądać, przez wroga zniewolonych, do służby haniebnej przymuszonych, na pośmiewisko wydanych, łupem Bożego gniewu paść mających, bo przecie, kochani, przyłożona jest już siekiera do korzenia, iam enim securis ad radicćm arborum estposita...
Och, przyjaciele moi kochani, gdybyście tak uważnie na swoje dusze popatrzyli, przyjrzeli się, poskrobali igiełką sumienie wasze, nie daj Boże, co byście tam odkryli, co by się pokazało waszym oczom, nie daj Boże, powtarzam, i to nie tym najgorszym z was, nie tym, co to bez wstydu wdowy i sieroty płaczące uciskają, mężów zabijają, sodomią sprośną — Boże uchowaj — ciało i duszę kalają, nie tym, powiadam, ale tym najlepszym, tym najczystszym, tym, co sami myślą, że w bieli nieskalanej przed obliczem Pańskim chodzą, i co innym tacy się zdają, tym właśnie, powiadam, tym dopiero groza cała piekielna i ohyda duszy własnej odsłoniłaby się niczym otchłań straszliwa, pełna wężów, ci dopiero, Boże nie dopuść, zobaczyliby, jak to w niby-czystości swojej co godzina Zbawiciela naszego w duszy swojej krzyżują, męki mu zadając najstraszliwsze, bok włócznią przebijając i żółcią pojąc, ci by dopiero, przeraźliwe ciemności swoje dojrzawszy, od własnej duszy uciekać precz musieli, jakby szczura dotknąwszy albo padalca tam, gdzie się aksamitu albo jedwabiu spodziewali, och, jakaż to groza, najmilsi, jaka zdrada okrutna, jaki podstęp szatana, biada, biada... Pomyśl, pomyśl, bracie mój i siostro, ile to chytrości diabelskiej się kryje — nie mówię w nieczystości, ale czystości twojej, w dobroci twojej, w miłości i poczciwości, pomyśl, jak to piekielnik zuchwały na zgubę twoją wieczną czyhając najsubtelniejsze sidła zastawia i wszędzie się wciska, wszędzie wślizguje, w najpoczciwsze twoje myśli i słowa, i uczynki jad zabójczy sączy, sączy, pomyśl, jak to delikatnie, aby tym łacniej cię uwieść, nie do złego cię pcha, ale do dobrego, a to dobro całe taką swoją złością przyprawi, tak nieczystością swoją splugawi, tak pohańbi, jakby nie przymierzając do wina przedniego naszczał, i cieszy się potem, i raduje, i z wesołości chichocze, że tak cię, bracie mój miły i siostro, oszukał nędznie, iż sam nie widzisz, jak to cała twoja wiara jednym wielkim bluźnierstwem górze, jak to trzeźwość twoja pijaństwem jest najobrzydliwszym przed Bogiem, czystość twoja - rozpustą wyuzdaną, pokora twoja - pychą najniegodziwszą, męstwo twoje - tchórzostwem śmierdzącym, hojność twoja - chciwością bezwstydną, a prawdomówność twoja — kłamstwem pomsty do nieba wołającym, pomyśl tylko, najmilszy, wniknij w siebie, a obaczysz w nagości ohydę własną i zbrodnie okrutne, i zgniłość ostateczną. Bo choćbyś i męczeństwo najsroższe dla wiary poniósł, to po cóż ty je, dlaczegóż ty je znosisz, czegóż ty się w głębi duszy spodziewasz, jak nie tego, że korona świętości w niebiańskim przybytku będzie ci dana, że u podnóżka boskiego tronu pysznie zasiędziesz i chełpić się będziesz świętością swoją, a więc powiedz, powiedz naprawdę, o co ci chodzi? O siebie samego, o tego jednego ci chodzi, którego miłujesz prawdziwie, za nic mając cześć boską i chwałę Zbawiciela, i mękę Jego przenajświętszą; a kiedy hojnie jałmużnę rozdajesz, po co to czynisz, bracie mój i siostro, jak nie po to, żeby przed ludźmi i przed Bogiem próżną zasługą zabłysnąć, komu ty, najmilszy, grosz tu dajesz, jak nie sobie samemu, w nadziei, że za każdy miedziak złoty talar ci zwrócą? A kiedy w czystości żyjesz niepokalanej, a kiedy ciało dręczysz postem i biczem, po co to wszystko, robaczku ty umiłowany, po co to, jeśli nie po to właśnie, żeby tym cielskiem swoim do woli się cieszyć i napawać po ciał zmartwychwstaniu, żeby mu, nie daj Boże, co się złego nie przydarzyło w czyśćcowej pokucie albo w piekielnych mękach? Ale marne twoje rachuby, bracie mój, liche twoje kalkulacje, bo pozna się Bóg na szatańskich podstępach i ani się obejrzysz, jak w siarce gorejącej płonący albo w lodowisku zatopiony po wiek wieków za tę czystość twoją i umartwienia twoje, i sprawiedliwość, i wiarę okrutnie wypłacać się będziesz, kochany mój, bo nic takiego zrobić nie potrafisz ani takiej czcigodności nie wymyślisz, żeby za nią diabelskie podszepty nie stały, to ja ci powiadam, gołąbku, że choćbyś w proch się roztarł z pokory twojej, to z tego prochu wąż pychy po wiek wieków lęgnąć się będzie, i choćbyś góry podnosił męstwem swoim, to spod tych gór tchórzliwe zające skakać będą, i choćbyś świat zadziwił sprawiedliwością swoją, to na wylot przejrzy ją Ten, co nerki i serca bada, i niesprawiedliwość najstraszliwszą w niej wytropi - niesprawiedliwość, powiadam, bo nie ma większej niesprawiedliwości i większej krzywdy Stwórcy wyrządzonej aniżeli siebie samego nad jego wielkość przekładać, a to ty właśnie robisz, bo dla ciebie samego ta sprawiedliwość twoja ma być opoką, bo tobie tylko służyć ma, bo o sobie i o sobie tylko, a o nikim innym nie myślisz; boś jest odważny z tchórzostwa - iż pomsty Bożej się boisz, bo pościsz z obżarstwa - iż nie chcesz, by wyrok Boży jadła twemu kałdunowi odmówił w dzień Sądu Ostatecznego, bo z lenistwa pracujesz - iż sobie myślisz, że cię w godzinę pomsty Bożej od pracy na wieki uwolnią, bo z nienawiści okrutnej miłujesz bliźniego - iż nie chcesz, żeby kto inny przed tobą zasiadał w chwale niebieskiej, bo z zawiści twoja wielkoduszność płynie, a z obłudy szczerość twoja. Rozejrzyj się tylko, bracie, zapuść wzrok w siebie, a taka cię zgroza przejmie, że na wieki ten obraz w duszy ci się odciśnie. A czy to twój obraz? Twój i nie twój, twój niechybnie, boć to ty sam jesteś, a nie twój, iż szatan to, w duszy twojej rząd sprawujący, ukaże ci się w całej obrzydliwości swojej, i wtedy to poznasz, poznasz, rybeńko, jak to jedno jesteś z kusicielem twoim, jak to już was odróżnić się nie da, jak to zza twoich świętości zęby szczerzy demon złośliwy, jak to ani takiego ułamka, ani włosa nie ma na twoim ciele, co by jadem szatańskim nie przesiąkł, jak to choćbyś na nie wiedzieć ile cząstek ciało i duszę swoją podzielił, a potem każdą z tych cząstek na milion cząsteczek najdrobniejszych jeszcze pokrajał, a z tych cząsteczek znowu każdą jeszcze na milion mniejszych - to w każdej tej najmniejszej cząsteczce jeszcze trujący wyziew piekieł na tysiąc mil nawet i kura beznosa zwęszy, nawet ślepy nietoperz zobaczy, nawet niema ryba krzykiem grozy powita. Tak to jest, bracia moi najmilsi i siostry, tak to jest i rady na to nie ma, boście do szpiku kości diabelstwem przeżarci, bo subtelnymi sztuczkami już was bez reszty nienawistnik do siebie przykuł, przywiązał, spętał, w niewolę zabrał, i choćbyście nie wiem jak się szarpali i ze skóry wyskakiwali, tak będziecie tańczyć, jak on zagra, tak mówić będziecie, jak on przykaże, tak robić, jak on podpowie, i zguba, ach, zguba okrutna nad każdym wisi, bo sąd Boży sprawiedliwy, bo grzech nie pomszczony nie będzie, a w was już nic krom grzechu nie zostało, a modlitwa wasza bluźnierstwem jest okropnym, a dziękczynienie wasze - zelżywością niewstydliwą, a cześć wasza - szyderstwem jest bolesnym z męki Zbawiciela naszego, i każda myśl wasza, i słowo wasze zbożne, i uczynek miłosierny - wszystko to razy krwawe bicza, co na ciało Jego umęczone spadają spokoju mu nie dając, o kaci wy okrutni, oprawcy niegodziwi, oto, oto, najmilsi moi, obraz wasz, oto konterfekt wierny, wy pieńki spróchniałe, płótno zetlałe, ścierw na drodze leżący, łajno baranie, tak to, bracia moi, bracia kochani... I tak się frasuję serdecznie, bracia moi, tak się trapię i zamartwiam, po nocach nie sypiam, łzy gorzkie wylewam, jęczę, jęczę i oświecenia błagam, tak mi to serce frasunkiem bolesnym zarosło, chleb mój z płaczem mieszam, a kości moje na skwarki wyschły, bo tak myślę i myślę, i deliberuję, kochani, jak też wy sobie z onym nieczystym radę dacie, jak też się wyrwiecie ze szponów zakrzywionych, kiedy on was dusi i dusi, i pierś kolanem włochatym dławi, i kły szczerzy, i krąży, i szuka, kogo by pożarł, więc ja od tego zmartwienia jako grób pobielany, co z wierzchu piękny się wyda, a w środku pełen jest kości umarłych - nie, nie o to mi chodzi, to nie ja grób pobielany, to wy, bracia moi, wyście groby pobielane, duchem zatruci, do cna jadem czartowskim przeżarci, na wskroś zbrodniarza złością przeniknięci — więc jakże wy sobie radę dacie, kto was podeprze, kto rękę poda, kto szczudła miłości kalekim członkom waszym podstawi, kto, pytam, bo przecie ślepy chromego prowadzić nie może, a i wy sami dłoń pomocną odtrącacie, boście do rozkoszy diabelskiej przywykli, dobrze się w niej macie, w tym gnoju, alians okropny z szatanem sobie chwalicie, bagno wasze błogosławicie, a w ślepocie waszej nie widzicie, jako szykuje on wam zgubę wieczną, i nie słyszycie w głuchocie waszej głosu Bożego, a w niemocie waszej usta wasze chwalić Boga już nie umieją, jeno zioną plugastwem i kłamstwem i nic, nic, kochani, nic, nic was uratować nie może.
Nie może? A jednak, bracia moi, szukajmy ratunku, szukajmy gorączkowo, spiesznie, bez wytchnienia, bo chwila bliska, bo czasu nie ma, bo dzień Pański jako złodziej, bo chwili nie ma do stracenia, szukajmy prędko, natychmiast, lekarstwa, medycyny, pomocy, laski dla chromych, światła dla ślepców, szukajmy nie zwlekając, może się znajdzie, może coś, może jakoś, bracia, od zguby ratujmy się wzajem, bo tam będzie za późno, tylko żal okrutny i rozpacz kąsać będzie, tam robak nie umiera, a więc, kochani, drodzy moi, ratunku, ratunku szukajmy, pomocy wołajmy co prędzej, dróżki w ciemnym lesie, biegajmy, gdzie można, po wodę, bo pożar całe miasto ogarnął, całe państwo, świat cały, wody, wody...
Tak to, tak, najmilsi, królestwo demonów w duszy nosicie, każdy z osobna i wszyscy razem, królestwo ciemności, i jakże nam walczyć z królestwem całym, słabym ludziom, jakże przemóc siłę wrażą piekielnych złości, demona do posłuchu przymusić? Ale jest rada, jest na to rada, kochani, tylko uważać trzeba pilnie, słowa Ewangelii gorliwie czytać, ratunku tam szukać, otuchy i pocieszenia, i przeciw rozpaczy lekarstwa, i przeciw chytrości diabelskiej, a wszystkie balsamy tam pomieszczone znajdziecie, wszystkie, byleście pilnie zważali, ale po co ja to mówię, wy przecie zważać nie będziecie, bo nie takie rzeczy wam w głowie, gdzie wam do Ewangelii, gdzie wam do proroków, gdzie do czytania, kiedy wam do złodziejstwa pilno, do cudzołóstwa, do jedzenia i picia, chciwcy przeklęci, rozpustnicy i ladacznice, żarłoki i zabójcy, zawistne potwory, nic wam po Ewangelii, och, łotry, łotry jesteście, najmilsi, gdzież ja dla was ratunek znajdę, a przecież musi być ratunek jakiś, a pomyślcie, co to za radość w niebiosach, kiedy choć jeden się nawróci, wieprze nieczyste, cudzołożnicy, och, bracia moi kochani, nie odtrącajcie ręki pomocnej, bo to już ostatnia chwila, ostatnia, słuchajcie, słuchajcie...
(…)
Wielkie tu rzeczy wam powiedziałem, dobrze pamiętajcie, kochani, boć przecie braćmi jesteśmy wszyscy, wspólnym zbratani losem, na wieki, na wieki. Amen.
(Leszek Kołakowski, Rozmowy z diabłem. Wielkie kazanie księdza Bernarda. - fragment)
Marta Czech
środa, 23 marca 2011
Konferencja o legitymizmie
Kiedyś umiano podporządkować sprawy doczesne sprawom duchowym; rozprawiano o sprawach mieszanych, w których Kościół występował jako pan wszechwładny; mniemano bowiem, że Kościół został ustanowiony bezpośrednio przez Boga, twórcę porządku nadprzyrodzonego. Ale teorię taką odrzuca zarówno dzisiejsza filozofia, jak i wiedza historyczna. (…) duch nowatorski czepia się wszystkiego, co jest katolickim. (Pius X, Encyklika Pascendi Dominici Gregris - ,,O zasadach modernistów" - 8 IX 1907)
,,Państwo KATOLICKIE i jego wrogowie” – to temat drugiej już we Wrocławiu konferencji o legitymizmie. Polecam!
(…) zalecając filozofię scholastyczną, mamy na myśli nie kogo innego tylko św. Tomasza z Akwinu i przez niego zostawioną nam filozofię. Oświadczamy zatem, że wszystko, co zostało w tym względzie postanowione przez Naszego poprzednika, pozostaje w całej swej mocy, a nadto, gdyby tego było potrzeba, postanawiamy na nowo, potwierdzamy i rozkazujemy, by to stało się dla wszystkich powszechnie obowiązującym. (…) A profesorów szczególniej upominamy, aby pamiętali, że wszelkie pomijanie św. Tomasza przy studiach, zwłaszcza w kwestiach metafizycznych, przynosi poważny uszczerbek. (Pius X, Encyklika Pascendi Dominici Gregris - ,,O zasadach modernistów" - 8 IX 1907)
...zatem, w ramach preludium, zwłaszcza do pierwszego referatu, zachęcam do ,,powszechnie obowiązującej" lektury niedokończonego nigdy dzieła św. doktora z Akwinu - ,,O rządzie książęcym” (poniżej fragmenty). Są tacy, którzy twierdzą, że tekst jest raczej ,,dziełkiem pedagogicznym i moralnym" na użytek księcia Cypru, aniżeli rzeczywistym traktatem teorii politycznej. Spierać się nie zamierzam. Przeczytać na pewno warto.
O zasadzie monarchii
Zastanawiam się nad tym, co mógłbym ofiarować, aby to było godne królewskiego majestatu i odpowiadało mojemu stanowi. Doszedłem do wniosku, że szczególnie cennym darem dla króla będzie napisanie książki o królowaniu. Starannie przedstawię w niej, stosownie do swych możliwości, podstawy królowania oraz zadania króla w świetle Pisma świętego, nauki filozofów oraz wzorów wybitnych władców. Liczę na to, iż Ten który jest Królem królów i Panem panujących, Bogiem, wielkim Panem i Królem wielkim nad wszystkimi bogami pomoże mi zacząć to dzieło, pracować nad nim i je zakończyć.
Co oznacza nazwa "król"
Zacznijmy od wyjaśnienia, jakie treści zawierają siew nazwie "król". Otóż wszędzie tam gdzie jest jakieś ukierunkowanie na cel i gdzie można postępować tak albo inaczej, potrzebny jest jakiś kierownik, dzięki któremu dochodzi się prosto do właściwego celu. Nie dopłynąłby okręt, pchany w różne strony przez zmieniające się wiatry, do portu przeznaczenia, gdyby nie zabiegał o to kierujący nim sternik. Otóż człowiek ma pewien cel, ku któremu zwrócone jest całe jego życie i działanie, działa bowiem przez umysł, a ten - rzecz jasna - zawsze działa dla celu. Ludzie zaś w różny sposób dążą do tego co zamierzyli. świadczy o tym sama różnorodność ich wysiłków i działań. Potrzebuje więc człowiek jakiegoś kierowania ku celowi.
Otóż każdy człowiek ma wszczepione z natury światło rozumu, którym kieruje swoje czyny ku celowi. I gdyby człowiek, tak jak liczne zwierzęta, żył w pojedynkę, nie potrzebowałby żadnego innego kierowania, lecz każdy sam dla siebie byłby królem, poddanym najwyższemu królowi - Bogu, jako że sam kierowałby sobą w swoich czynach, dzięki światłu rozumu danemu mu przez Boga. Otóż człowiek jest z natury stworzeniem społecznym i politycznym, żyjącym w gromadzie, bardziej nawet niż wszystkie zwierzęta. Wynika to z naturalnej konieczności. Zwierzętom bowiem natura przygotowuje pokarm, przyodziewa futrami, daje broń w postaci zębów, rogów, pazurów, a przynajmniej szybkość w uciekaniu. Człowiek zaś nie otrzymał od natury żadnej z tych rzeczy, lecz zamiast tego został obdarzony rozumem, aby mógł zapewnić sobie to wszystko pracą rąk. Ale jeden człowiek do tego nie wystarczy, gdyż nie zdoła on samodzielnie przejść przez życie. Jest więc dla niego czymś naturalnym, że żyje w licznej wspólnocie.
Ponadto, zwierzęta wrodzonym instynktem rozpoznają, co przynosi im korzyść lub szkodę, na przykład jest w naturze owcy lęk przed wilkiem jako wrogiem; niektóre znów zwierzęta naturalnym instynktem wyszukują sobie lecznicze trawy lub coś innego, co jest niezbędne do życia. Natomiast człowiek ma tylko ogólną naturalną znajomość, tego co jest mu niezbędne do życia; potrafi bowiem na podstawie zasad naturalnych dochodzić rozumem, co mu szczegółowo jest konieczne do ludzkiego życia. Otóż nie jest możliwe, aby jeden człowiek mógł to wszystko ogarnąć swoim rozumem; musi więc żyć w gromadzie, aby jeden wspierał drugiego, aby różni zajmowali się różnymi wynalazkami rozumu, na przykład jeden sztuką leczenia, drugi tym, trzeci innym.
Najpełniej się to ujawnia w tym, że sam tylko człowiek posługuje się mową, dzięki której jeden może swój pomysł w całości przekazać innym. Zwierzęta tylko ogólnie przekazują sobie wzajemnie swoje przeżycia, na przykład pies wyraża gniew szczekaniem, i na różne sposoby je wyrażają. Otóż człowiek potrafi się porozumieć z drugim bardziej niż jakiekolwiek zwierzę stadne, takie jak żuraw czy mrówka, albo pszczoła. Mając to na uwadze, Salomon powiedział: "Lepiej jest dwóm niż jednemu, mają bowiem korzyść wzajemnej wspólnoty".
Jeśli więc jest naturalne dla człowieka żyć w licznej gromadzie, wobec tego wszyscy potrzebują jakiegoś kierowania całością. Każdy bowiem z licznych ludzi zabiega o to, co jemu odpowiada; całość rozproszyłaby się - więc na cząstki, gdyby zabrakło tego, do kogo należy troska o dobro całości. Podobnie jak ciało człowieka lub jakiegoś zwierzęcia uległoby rozpadowi, gdyby nie było w nim ogólnej siły przewodniej, zmierzającej ku dobru "wspólnemu wszystkich członków. Mówi o tym Salomon: "Gdzie nie ma rządcy, naród się rozprasza".
Zgadza się to z rozumem. To bowiem co własne, nie utożsamia się, z tym co wspólne; to co "własne, różnicuje, natomiast to co "wspólne, jednoczy. Otóż różne [rzeczy] mają różne przyczyny. Tak więc prócz tego co pobudza do własnego dobra każdej [jednostki] powinno być coś pobudzającego do 'wspólnego dobra wszystkich. Toteż wszędzie tam gdzie wiele [członków] zwraca się ku jednemu, jest coś kierującego. W świecie ciał, pierwsze z nich, mianowicie niebieskie, kierują według porządku Bożej opatrzności innymi ciałami, natomiast wszystkimi kieruje stworzenie rozumne. Również w człowieku dusza kieruje ciałem, zaś w duszy rozum kieruje sferą popędu i pożądania. Także wśród członków ciała, jeden z nich - serce lub głowa - jest główny i porusza pozostałe. Zatem wszędzie tam gdzie jest "wielość, musi być czynnik rządzący.
Otóż tam gdzie jest przyporządkowanie do celu, zdarza się dążenie zarówno słuszne jak niesłuszne. Dlatego też i rządy nad wieloma mogą być słuszne lub niesłuszne. Ktoś jest kierowany słusznie, jeśli prowadzi się go do odpowiedniego celu, niesłusznie zaś - jeśli do celu nieodpowiedniego. Otóż inny jest odpowiedni cel dla społeczności wolnych niż dla pozbawionych wolności. Wolnym jest bowiem ten, kto stanowi przyczynę dla samego siebie, niewolnikiem - kto należy do drugiego. Jeśli więc rządzący porządkuje społeczność wolnych ku dobru wspólnemu społeczności, będą to rządy słuszne i sprawiedliwe, jakie przystoją wolnym. Jeśli jednak rządy kierują nie ku dobru wspólnemu społeczności, ale ku prywatnemu dobru rządzącego, będą to rządy niesprawiedliwe i przewrotne. Toteż przez Ezechiela grozi Pan takim rządcom: "Biada pasterzom, którzy pasą samych siebie", troszcząc się o własne korzyści, "czyż pasterze nie powinni paść trzody?" 5 Tak więc pasterze winni zabiegać o dobro stada, zaś rządzący o dobro poddanej sobie społeczności.
Jeśli więc niesprawiedliwe rządy są sprawowane przez jednego tylko, który w nich szuka swojej korzyści, a nie dobra poddanej sobie społeczności, taki władca nazywa się tyranem. Nazwa pochodzi od przemocy, gdyż zamiast rządzić sprawiedliwością, uciska on siłą; dlatego też starożytni potężnych nazywali tyranami. Jeżeli natomiast niesprawiedliwe rządy sprawowane są nie przez jednego, ale przez kilku, nazywa się to oligarchią, to znaczy władzą nielicznych: kiedy bowiem nieliczni, aby sit; wzbogacić, uciskają lud, różnią się od tyrana tylko liczbą. Jeśli z kolei niegodziwe rządy sprawowane są przez licznych, nazywa się to demokracją, czyli władzą ludu: kiedy mianowicie lud plebejuszy dzięki potędze tłumu uciska bogatych, cały lud jest jakby jednym tyranem.
Podobnie należy rozróżnić rządy sprawiedliwe. Kiedy rządy sprawuje jakaś społeczność, nazywa się to republiką 7, na przykład jeśli miastem albo krajem włada społeczność wojowników. Jeśli zaś rządy sprawowane są przez nielicznych, ale cnotliwych, nazywa się je arystokracją, czyli władzą najlepszą albo najlepszych, ich samych zaś nazywa się elitą. Jeśli natomiast sprawiedliwe rządy należą tylko do jednego, nazywa sic on królem. Jak powiedział Pan do Ezechiela: "Sługa Mój, Dawid, będzie królem nad nimi i jednym pasterzem nad nimi wszystkimi" 9. Jasno stąd wynika, że o pojęciu króla stanowi, to iż jeden jest panujący, który jest pasterzem szukającym wspólnego dobra społeczności, a nie własnego.
Skoro człowiek musi żyć w społeczności, jako że w pojedynkę nie potrafi zaradzić życiowym potrzebom, zatem tym doskonalsza jest społeczność, im bardziej samowystarczalna w zakresie potrzeb życiowych. Wprawdzie pojedyncza rodzina jest już jakoś życiowo samowystarczalna: w zakresie przygotowywania pokarmów, wychowania potomstwa itp.; pojedyncza wieś w zakresie jakiegoś działu gospodarki; miasto natomiast, jako społeczność doskonała w zakresie wszystkich potrzeb życiowych. Jeszcze bardziej cały kraj ze względu na konieczność zwalczania nieprzyjaciół i wzajemnej przeciwko nim pomocy. Kto więc rządzi społecznością doskonałą, czyli miastem lub krajem, nazywa się królem; kto zaś rządzi domem, nie nazywa się królem, ale gospodarzem, nosi jednak jakieś podobieństwo króla, toteż niekiedy królów nazywa się ojcami ludu.
Zatem królem jest ten, kto jako jeden rządzi społecznością miasta lub kraju, dla jej dobra wspólnego. Jak powiada Salomon: "Król rozkazuje całej ziemi, która mu służy".
Co lepiej dla miasta lub kraju: mieć wielu rządców czy jednego?
Następnie trzeba postawić pytanie, co lepiej dla kraju lub miasta: być rządzonym przez wielu czy przez jednego.
Można to rozważyć na podstawie celu rządzenia. Zamysł każdego rządzącego winien zmierzać ku temu, aby troszczyć się o ocalenie tego, czym podjął się kierować: na przykład zadaniem sternika jest aby pomimo morskich niebezpieczeństw zachować okręt w całości i doprowadzić go do portu ocalenia. Otóż dobro i ocalenie społeczności polega na tym, aby zachować jej jedność, którą nazywamy pokojem. Jeśli zabraknie pokoju, przepadają korzyści życia społecznego, owszem, społeczność skłócona - sama dla siebie staje się ciężarem. Zatem do tego najwięcej powinien zmierzać rządca społeczności, żeby zapewnić jedność pokoju. I niesłusznie się zastanawia, czy zapewnić pokój poddanej sobie społeczności; podobnie jak lekarz, [który by się zastanawiał], czy leczyć powierzonego sobie chorego. Nikt bowiem nie powinien się zastanawiać nad celem, do którego dążyć jest jego obowiązkiem, lecz nad tym co do celu prowadzi. Toteż Apostoł, wezwawszy wierny lud do jedności, powiada: "Starajcie się zachować jedność ducha, związani pokojem" . Zatem im skuteczniej rządy przyczyniają się do jedności pokoju, tym bardziej są pożyteczne; to bowiem nazywamy bardziej pożytecznym, co skuteczniej prowadzi do celu. Nie ma zaś wątpliwości, że jedność lepiej jest sprawiana, przez to co jest z istoty swej jedno, aniżeli przez licznych; podobnie jak najbardziej skutecznie ogrzewa to, co jest z istoty swej gorące. Zatem bardziej pożyteczne są rządy jednego niż wielu.
Dalej, wielu nie mogłoby - rzecz jasna - w żaden sposób rządzić społecznością, gdyby byli zupełnie skłóceni. Muszą więc być jakoś zjednoczeni, aby mogli rządzić, podobnie jak wielu nie mogłoby skierować w jedną stronę okrętu, gdyby się w jakiś sposób nie zjednoczyli. Otóż zjednoczenie oznacza zbliżanie się wielu do jedności. Lepiej więc, aby rządził jeden, aniżeli wielu, którzy się zbliżają do jedności.
Ponadto, to co zgodne z naturą, jest najlepsze, albowiem w poszczególnych [bytach] natura sprawia, to co najlepsze. Otóż wszelkie rządy naturalne sprawuje jeden. Jeden członek, mianowicie serce, porusza zasadniczo całą resztę; również częściami duszy kieruje jedna władza podstawowa, mianowicie rozum; pszczoły mają jedną matkę, zaś stwórcą i rządcą całego wszechświata jest jeden Bóg. To się zgadza z rozumem: każda bowiem wielość pochodzi od jednego. Otóż to co jest tworzone sztucznie, naśladuje to, co naturalne, i tym lepsze jest dzieło sztuki, im bardziej podobne do tego co w naturze. Wynika stąd, że najlepiej dla ludzkiej społeczności, jeśli jest rządzona przez jednego.
Również doświadczenie na to wskazuje. Albowiem kraje i miasta, którymi nie rządzi jeden, męczą się w niezgodach i kipią niepokojem, jakby dla wypełnienia skargi Pana: "Liczni pasterze spustoszyli winnicę". I przeciwnie, kraje i miasta rządzone przez jednego króla, zażywają pokoju, kwitną sprawiedliwością i radują się w zamożności. Toteż obiecuje Pan przez proroków swojemu ludowi jako wielki dar, że ustanowi dla niego jedną głowę i że "będzie jeden przywódca pośród nich".
Rządy tyrana są najgorsze
Otóż jak rządy króla są najlepsze, tak rządy tyrana są najgorsze. Albowiem republice przeciwstawia się demokracja, gdyż w obu wypadkach, jak mówiliśmy rządy są sprawowane przez wielu; z kolei, arystokracji przeciwstawia się oligarchia, obie bowiem są sprawowane przez nielicznych; królowaniu zaś - tyrania, gdyż w jednym i drugim wypadku są to rządy jednego. Wykazaliśmy już, że królestwo jest najlepszym [systemem] rządów. Ponieważ zaś najlepszemu przeciwstawia się najgorsze, wynika stąd, że rządy tyrana są najgorsze.
Dalej, siła zjednoczona skuteczniej osiąga cel, niż kiedy jest rozproszona lub podzielona: kiedy wielu złączy się razem, pociągną to, czego nie potrafią ruszyć z miejsca podzieleni na poszczególne partie. Zatem podobnie jak korzystniej, aby moc, która działa ku dobru, bardziej się zjednoczyła, żeby z tym większą siłą czynić dobro, tak samo jest bardziej szkodliwe kiedy moc czyniąca zło jest jedna, aniżeli kiedy podzielona. Otóż moc niesprawiedliwego władcy działa na zło społeczności, gdyż dobro wspólne społeczności odwraca on wyłącznie dla swojego własnego dobra. W rządach sprawiedliwych, im bardziej władca jest jeden, tym bardziej korzystne rządy, tak że monarchia jest korzystniejsza od arystokracji, arystokracja zaś od republiki. Przeciwnie jest w rządach niesprawiedliwych: im bardziej władca jest jeden, tym więcej przynoszą one szkody. Zatem tyrania jest bardziej szkodliwa niż oligarchia, oligarchia zaś niż demokracja.
Następnie, rządy w ten sposób stają się niesprawiedliwe, że wzgardziwszy dobrem wspólnym społeczności, władca szuka dobra prywatnego. Im bardziej zaś odchodzi od dobra wspólnego, tym bardziej niesprawiedliwe są rządy. Otóż więcej odchodzi się od dobra wspólnego \v oligarchii, gdzie szuka się dobra nielicznych, aniżeli w demokracji, gdzie szuka się dobra wielu. A jeszcze bardziej odchodzi się od dobra wspólnego w tyranii, gdzie szuka się dobra tylko dla jednego. Dla każdej bowiem całości bliższe jest liczne niż nieliczne oraz nieliczne raczej niż pojedyncze. Zatem rządy tyrana są najbardziej niesprawiedliwe.
Stanie się to również jasne, jeśli rozważyć porządek Bożej opatrzności, która najlepiej wszystkim kieruje. Albowiem dobro przychodzi do rzeczy z jakiejś przyczyny doskonałej, gdyż wszystko co może przyczynić się do dobra, jakby się jednoczy; natomiast zło [przychodzi] oddzielnie z poszczególnych braków. Nie będzie bowiem ciało piękne, jeżeli wszystkie członki nie będą stosownie ułożone; brzydotę zaś sprawia niestosowne ułożenie jakiegokolwiek członka. Tak więc brzydota pochodzi w różny sposób od różnych przyczyn, uroda zaś w jeden sposób od jednej przyczyny doskonałej. I tak jest we wszystkim, co dobre i złe, jakby Bóg o to się troszczył, żeby dobro pochodzące od jednej przyczyny było mocniejsze, zaś zło pochodzące z wielu przyczyn było słabsze. Lepiej więc, żeby rządy sprawiedliwe należały tylko do jednego: są wówczas mocniejsze. Jeśli zaś rządy odbiegają od sprawiedliwości, lepiej żeby sprawowali je liczni: są wówczas słabsze, a [rządzący| przeszkadzają sobie wzajemnie. Zatem wśród rządów niesprawiedliwych bardziej znośna jest demokracja, najgorsza zaś - tyrania.
Wynika to również z obserwacji zła, jakie czynią tyrani. Ponieważ tyran szuka dobra prywatnego z pogardą dla wspólnego, w rezultacie w różnoraki sposób uciska poddanych, gdyż sam podlega różnorodnym namiętnościom, które pchają go ku jakimś dobrom. Jeśli dał się uwięzić chciwości, rabuje dobra poddanych; jak mówi Salomon: "Król sprawiedliwy podnosi ziemię, chciwy ją niszczy". Jeśli dał się zwyciężyć gniewowi, z byle powodu rozlewa krew; jak powiada [Pan] przez Ezechiela: "Książęta jej rozlewają krew jak wilki porywające zdobycz" . Toteż Mędrzec upomina, żeby takiej władzy unikać: "Daleko bądź od człowieka, który ma władzę zabijania", gdyż nie używa jej sprawiedliwie, ale zabija według zachcianki. W ogóle nie można wówczas być bezpiecznym, lecz - wobec odejścia od prawa - wszystko jest niepewne. I nic nie może się wówczas utrwalić, gdyż zależy od czyjejś woli, żeby nie powiedzieć - zachcianki.
[Tyran] obciąża poddanych nie tylko [w zakresie dóbr] cielesnych, ale przeszkadza im w dobrach duchowych. Ponieważ bardziej pożąda władzy niż bycia pożytecznym, utrudnia wszelki postęp poddanych, podejrzewa bowiem, że jakakolwiek wyższość poddanych szkodzi jego niegodziwemu panowaniu. Bardziej podejrzani dla tyranów są dobrzy niż źli i zawsze straszliwie boją się cudzej cnoty. Zatem tyrani starają się nie dopuścić do tego, aby ich poddani stali się cnotliwi i nabrali ducha wielkoduszności, bo wówczas nie znieśliby ich niegodziwego panowania. Zabiegają również, o to aby pomiędzy poddanymi nie utrwalały się związki przyjaźni i aby nie radowali się oni wzajemnym zyskiem pokoju: kiedy bowiem jeden drugiemu nie ufa, nie mogą niczego podejmować przeciw ich panowaniu. Toteż sieją niezgody wśród poddanych, a istniejące podtrzymują, oraz zakazują tego, co łączy ludzi, na przykład małżeństw i zebrań oraz tym podobnych rzeczy, dzięki którym rodzi się wśród ludzi zażyłość i zaufanie. Wysilają się ponadto, aby poddani nie stali się silni ani bogaci - podejrzewają ich bowiem według przewrotności swego sumienia, a ponieważ sami używają potęgi i bogactw do szkodzenia, obawiają się, żeby siła i bogactwo poddanych im nie zaszkodziły. Toteż czytamy u Hioba na temat tyrana: "Ciągle słyszy zgiełk niebezpieczeństwa, i chociaż pokój jest" - to znaczy choć nic mu nie grozi - "on wszędzie podejrzewa zasadzki.
Stąd zdarza się, że pod rządami tyranów niewielu jest cnotliwych: skoro władcy, którzy powinni poddanych prowadzić do cnoty, niegodziwie im cnoty zazdroszczą i jak mogą stawiają jej przeszkody. Albowiem, jak powiedział Arystoteles, tam nie brak dzielnych mężów, gdzie czci się najdzielniejszych. Zaś Tuliusz powiada: "Leży w zastoju i mało się rozwija to, co nie znajduje poszanowania" . To zresztą naturalne, że ludzie żyjący w strachu, wyradzają się w służalców i stają się małoduszni w dziele [wymagającym] odwagi i wytrwałości. Widać to naocznie w krajach, które długo były pod rządami tyranów. Toteż Apostoł w Liście do Kolosan powiada: "Ojcowie, nie rozdrażniajcie waszych synów, aby nie stali się małoduszni".
Dostrzegając szkody tyranii, król Salomon powiada: "Upadek ludzi z królowania bezbożnych": bo przez niegodziwość tyranów poddani słabną w doskonałości cnót. A dalej mówi: "Kiedy bezbożnicy przejmą władzę, jęczy lud", bo został wzięty w niewolę. I jeszcze: "Gdy niegodziwcy wywyższeni, ludzie się ukrywają": aby uniknąć okrucieństwa tyranów. I nic w tym dziwnego, bo człowiek, który rządzi bez rozumu i według zachcianki, niczym się nie różni od dzikiego zwierza. Toteż powiada Salomon: "Lew ryczący i zgłodniały niedźwiedź - oto władca niegodziwy nad biednym ludem". Dlatego ludzie kryją się przed tyranami jak przed bestiami krwiożerczymi, a poddać się tyranowi to tak samo jakby padać na twarz przed szalejącą bestią.
(św. Tomasz z Akwinu, De regimine principium – fragmenty)
Marta Czech
Subskrybuj:
Posty (Atom)