piątek, 22 października 2010

Liturgiczne Babel


…czyli o gorszącym i dzielącym języków pomieszaniu.

          Mnożyć można by na pęczki argumenty za łaciną jako jedynym oficjalnym językiem Kościoła Katolickiego. Rozdrabnianie się na języki narodowe wydaje się być kuriozum w dobie, aż nadto (bo w sposób kompromisowy i poniewierający rzymski katolicyzm) zaawansowanego, globalnego ekumenizmu. I pomyśleć, że w ślad za mrowiem modlitw o ustanie zgorszenia podziału wśród chrześcijan idą, jeszcze bardziej niezliczone, przypadki amnezji odnośnie elementarnego, zewnętrznego znaku jedności, o którą te bezmyślne modły. W zapomnienie odchodzi także fundamentalna wiedza o człowieku. To, co zewnętrzne pociąga za sobą ducha …i jedności w Kościele nie będzie dopóty, dopóki  nie zostaną powszechnie przywrócone jej zewnętrzne wyrazy – z uświęconym językiem łacińskim na czele; dopóki liturgiczna wieża Babel nie zostanie zburzona, a mieszkańcy całego Kościoła nie będą mieli jednej mowy, czyli jednakowych słów (por. Rdz 11, 1).
Gustave Dore, Pomieszanie języków (1865)
Dlaczego łacina?
Jako odpowiedź polecam m. in. książkę W poszukiwaniu św. Krzyża (autorzy: C. P. Thiede i M. D'Ancona, Warszawa 2006; http://wysylkowa.pl/ks1080293.html#wiecej), której fragment poniżej…

          O dziwo, wersje grecką i łacińską napisano od prawej do lewej. To, co jest prawidłowe w języku hebrajskim, wydaje się wyjątkowo dziwaczne w dwóch kolejnych napisach. Zachowały się, co prawda, starożytne teksty etruskie i greckie inskrypcje, gdzie słowa lub litery napisano od prawej do lewej, nie ma jednak żadnego ówczesnego lub przynajmniej zbliżonego wiekiem całego tekstu zapisanego w taki sposób. Uważamy, że jest to kolejny poważny argument przeciwko tezie, iż Titulus z Santa Croce jest fałszerstwem. Żaden rzemieślnik pracujący dla Heleny lub Makarego bądź dla jakiegoś średniowiecznego kardynała nie zaryzykowałby czegoś tak rzucającego się w oczy, jeżeli polecono mu, żeby nadał pozory autentyczności swemu dziełu. Gdyby ktokolwiek polecił wykonanie Titulusu, to po pierwsze, na pewno nie poprosiłby
o fragment takiej tablicy. Bez wątpienia zamawiający dostarczyłby rzemieślnikowi jakiś model i tekst do skopiowania. Nie do pomyślenia jest, żeby jakikolwiek późniejszy tekst lub jego kopię napisano z prawej do lewej. Znacznie bardziej prawdopodobna wydaje się hipoteza, że człowiek, który napisał oryginalny tekst na Titulusie - na rozkaz Piłata i może pod jego dyktando - zrobił to właśnie w taki sposób i że było już za późno, aby poprawić błąd, gdy go zauważono. I tutaj zbliżamy się do sedna sprawy: kto wówczas mógł zauważyć ten błąd, w 30 roku n.e.? Na pewno nie osoby czytające po hebrajsku, gdyż pierwszy wiersz zapisany w ich języku był prawidłowy - litery biegły z prawej do lewej. Po prostu nie zawracałyby sobie głowy dalszym czytaniem i nie zwróciłyby uwagi na błędy w obcojęzycznej wersji tekstu. Naturalnie ludzie czytający po grecku i po łacinie byliby skonsternowani, ale tekst pozostawałby dla nich czytelny i zrozumiały, chociaż wyjątkowo dziwaczny. Innymi słowy, przesłanie, które Piłat chciał przekazać, odstraszająca causapoenae, trafiło do gapiów. Możemy nawet zaproponować charakterystykę osoby, która wyryła litery w drewnie. Był to Żyd, od dziecka mówiący po hebrajsku lub aramejsku. Zapewne służył u Piłata jako niewolnik lub wolny urzędnik sądowy i znalazł się pod ręką akurat wtedy, gdy należało napisać Titulus w krótkim czasie między ostatecznym wyrokiem a ukrzyżowaniem. Piłat podyktował treść napisu po łacinie, w oficjalnym języku administracji rzymskiej. Ponieważ jednak podstawową grupę ludności, do której ten napis był skierowany, stanowili Żydzi, namiestnik polecił skrybie zacząć od wersji hebrajskiej. I pisarz tak zrobił. Później spisał pośpiesznie z prawej do lewej następne wiersze. Może próbował nieco zakpić z żydowskiego sposobu pisania? Niewykluczone też, że po prostu był zdezorientowany. Wydaje się w każdym razie bardziej prawdopodobne, że gorzej znał łacinę i grekę niż hebrajski i chociaż umiał pisać w obu językach i wykonał polecenie, zapisał litery w odwrotnym porządku. Zapewne zawahał się po napisaniu ostatniego wiersza. Mógł poczuć, i słusznie, że jeśli skończy tak, jak zaczął, tekst na Titulusie będzie przynajmniej wyglądał w miarę estetycznie i harmonijnie.
Tablica wystawiona w kościele Santa Croce in Gerusalemme z tradycyjną, lecz błędną rekonstrukcją napisu na Titulusie (C. P. Thiede)
…oraz słynne słowa ks. Piotra Skargi:
          Spytałby kto: dlaczego Msza Święta nie pospolitym się językiem sprawuje, ale niezrozumiałym łacińskim? Msza Święta i ofiara nie jest dla nauki i ćwiczenia rozumu, na które są kazania, czytania, upominania i katechizmy; ale jest dla pokłonu, który oddajem Panu Bogu, wdzięczni będąc dobrodziejstw Jego; jest dla ubłagania gniewu Jego i dla zjednania i uproszenia nowych dobrodziejstw i darów. Z Panem Bogiem samym jest zajęcie, a nie z ludźmi. To wszystko językiem niezrozumiałym odprawiać się może, bo lud patrząc, rozumie, iż kapłan i słudzy kościelni za niego i z nimi Pana Boga chwalą, i od nich Jemu ofiary oddają i Pana Boga przepraszają i błagają. (…)
Odmienia się też pospolity ludziom język: ledwie nie w każde sto lat, inaczej rzeczy zowią niektóre, a te trzy języki: łaciński, grecki, żydowski (hebrajski) iż na pismach są i swoje gramatyki i Kalepiny mają, nigdy się nie mienią. (…)
Na koniec nie byłaby taka do jedności z narody obcymi przyczyna, gdyby Włoch albo Niemiec, albo Francuz, w Polsce służyć Panu Bogu i ofiarować nie mógł. Teraz i z końca świata każdy kapłan po łacinie się nauczywszy, w Polsce i wszędzie Mszę Świętą mieć może.

Marta Czech 

środa, 20 października 2010

Analogia niekonsekwencji

 
Niedawno pan Tomasz Terlikowski napisał na facebooku:
- Co decyduje o tym, kto jest człowiekiem, a kto nie? - zapytałem wczoraj - odnośnie ludzi poczętych - Michała Sutowskiego z ,,Krytyki Politycznej".
- Wybór - odpowiedział.
Z jakiegoś dziwnego powodu nie chciał się jednak zgodzić na moją propozycję, by z kategorii człowiek wyłączyć na przykład niebieskookich blondynów.
Czyżby niekonsekwencja?

Powyższy tekst jest doskonałym exemplum, mnożących się na pęczki, logicznych niekonsekwencji euroentuzjastycznych liberałów-stultikratów.
Pewna grupa ludzi, a ich tropem władze miasta Wrocławia (tak, tak – niech to będzie, w perspektywie zbliżających się wyborów samorządowych, również i antyreklama obecnie rządzących na Dolnym Śląsku) - okazała się bardziej homo, aniżeli sapiens, czego rezultatem 25 września b.r. był huczący marsz postulujący zalegalizowanie jednej z moralnych dewiacji – homoseksualizmu. Kontrofensywa wrocławskiej Młodzieży Wszechpolskiej w formie, demaskującego rozpowszechniający się w mieście orgiazm, happeningu była niczym rozmowa p. Terlikowskiego z p. Sutowskim.

- Co decyduje o tym, kto jest dewiantem, a kto nie? – pytali Wszechpolacy – odnośnie relacji seksualnych – zwolenników marszu ,,Związki partnerskie”.
- Wybór – odpowiadali maszerujący.
Z jakiegoś dziwnego powodu nie chcieli się jednak zgodzić na propozycję MW, by z kategorii dewiacji wyłączyć na przykład zoofilię.
Czyżby niekonsekwencja?

Jak pisał Horacy - Sapientia prima stultitia caruisse… (Początkiem mądrości jest być wolnym od głupoty.). …i o taką wolność walczmy.

Polecam video:)
Koza Kazimiera na tęczowym powrozie...
Marta Czech

poniedziałek, 18 października 2010

Bojaźń i drżenie… - męstwo trwożenia się


          Słusznie to Stanisław Jerzy Lec rzecze o dzwonie na trwogę, który to serce odważne mieć musi. Z trwogi narodu bowiem rzadko rodzi się tchórz - dodaje. Z trwogi narodu przed Bogiem rzadko rodzi się nieprawość i zwątpienie. Z trwogi człowieka przed Bogiem rzadko rodzi się niewolnik i egoista. Bojaźń i drżenie wobec bezkresnej Wszechmocy to najbardziej bezpieczny i stabilny sposób na ludzkie istnienie od zarania dziejów.

Przypatrzmy się pod tym kątem przekrojowo Pismu Świętemu…

Wiodłeś Twą łaską lud oswobodzony, przeprowadziłeś [go] Twą mocą w święte Twe mieszkanie. Wieść tę narody przyjęły ze drżeniem, padł strach na mieszkańców filistyńskiej ziemi. Przerazili się wtedy książęta Edomu, wodzów Moabu ogarnęła bojaźń, truchleją z trwogi wszyscy mieszkańcy Kanaanu. Strach i przerażenie owładnęły nimi. Wobec siły ramienia Twego stali się jak kamień (…) (Wj 15, 13-16a)

Kapłani upadłszy w kapłańskich szatach przed ołtarzem wołali do Nieba, do Tego, który ustanowił prawo o depozycie, aby te skarby nienaruszone zachował dla tych, którzy je złożyli w depozyt. Temu, kto spojrzał na oblicze arcykapłana, krajało się serce. Wygląd bowiem i zmiana jego cery zdradzały duchowe męczarnie. Męża tego bowiem opanowały strach i drżenie ciała, przez co ból będący w sercu był widoczny dla patrzących. Ludzie gromadnie wychodzili z domów, by razem się modlić, gdyż miejsce [święte] miało być zhańbione. (2 Mch, 15-18)

Strach mnie ogarnął i drżenie, że wszystkie się kości zatrzęsły, tchnienie mi twarz owionęło, włosy się na mnie zjeżyły. Stał. Nie poznałem twarzy. Jakaś postać przed mymi oczami. Szelest. I głos dosłyszałem: ,,Czyż u Boga człowiek jest niewinny, czy u Stwórcy śmiertelnik jest czysty?" (Hi 4, 14-17)

A teraz, królowie, zrozumcie, nauczcie się, sędziowie ziemi! Służcie Panu z bojaźnią i Jego nogi ze drżeniem całujcie, bo zapłonie gniewem i poginiecie w drodze, gdyż gniew Jego prędko wybucha. Szczęśliwi wszyscy, co w Nim szukają ucieczki. (Ps 2, 10-12)

Przychodzą na mnie strach i drżenie i przerażenie mną owłada. I mówię sobie: gdybym miał skrzydła jak gołąb, to bym uleciał i spoczął - oto bym uszedł daleko, zamieszkał na pustyni. Prędko bym wyszukał sobie schronienie od szalejącej wichury, od burzy. (Ps 55, 6-9)

Przecież Moja ręka to wszystko uczyniła i do Mnie należy to wszystko - wyrocznia Pana. Ale Ja patrzę na tego, który jest biedny i zgnębiony na duchu, i który z drżeniem czci Moje Słowo. (Iz 66, 2)

Rozdziera się serce we mnie, wszystkie moje członki ogarnia drżenie, jestem jak człowiek pijany, jak człowiek przesycony winem - z powodu Pana i Jego świętych słów. (Jr 23, 9)

Pan skierował do mnie te słowa: «Synu człowieczy, z drżeniem będziesz spożywał swój chleb, a w niepokoju i smutku będziesz pił wodę. Powiedz ludowi ziemi: Tak mówi Pan Bóg do mieszkańców Jerozolimy w ziemi izraelskiej: Chleb swój będą spożywali w smutku, a wodę będą pili w trwodze, ponieważ ziemia ich zamieni się w pustkowie i zostanie ogołocona ze swoich dostatków, z powodu bezprawia wszystkich jej mieszkańców. Ludne miasta zostaną opuszczone, ziemia zamieni się w pustkowie. Wówczas poznacie, że Ja jestem Pan». (Ez 12, 17-20)

Król Dariusz napisał do wszystkich narodów, ludów i języków, zamieszkałych po całej ziemi: «Wasz pokój niech będzie wielki! Wydaję niniejszym dekret, by na całym obszarze mojego królestwa odczuwano lęk i drżenie przed Bogiem Daniela. Bo On jest Bogiem żyjącym i trwa na wieki. On ratuje i uwalnia, dokonuje znaków i cudów na niebie i na ziemi. On uratował Daniela z mocy lwów». (Dn 6, 26-28)

Lecz potem się nawrócą synowie Izraela i będą szukać Pana Boga swego i króla swego, Dawida; z drżeniem pospieszą do Pana, do Jego dóbr u kresu dni. (Oz 3, 5)

Postanowiłem bowiem, będąc wśród was, nie znać niczego więcej, jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego. I stanąłem przed wami w słabości i w bojaźni, i z wielkim drżeniem. A mowa moja i moje głoszenie nauki nie miały nic z uwodzących przekonywaniem słów mądrości, lecz były ukazywaniem ducha i mocy, aby wiara wasza opierała się nie na mądrości ludzkiej, lecz na mocy Bożej. (1 Kor 2, 2-5)

A przeto, umiłowani moi, skoro zawsze byliście posłuszni, zabiegajcie o własne zbawienie z bojaźnią i drżeniem nie tylko w mojej obecności, lecz jeszcze bardziej teraz, gdy mnie nie ma. (1 Flp 2, 12)

Dlatego też otrzymując niewzruszone królestwo, trwajmy w łasce, a przez nią służmy Bogu ze czcią i bojaźnią! Bóg nasz bowiem jest ogniem pochłaniającym. (Hbr 12, 28-29)

Oddychając biblijną bojaźnią, przesiąknięty testamentowym drżeniem, natchniony Abrahamową trwogą wobec Absolutu, zawieszony pomiędzy etyką i moralnością a wolą Nieskończonego, tymczasowe ekspektoracje wysnuwał ongiś pewien nietuzinkowy kopenhaski melancholik…
 (…) myśl, że istnieć jako jednostka jest łatwo, zawiera bardzo znamienne pośrednie ustępstwo samemu sobie; gdyż ten, kto naprawdę szanuje siebie i troszczy się o swoją duszę, przekonany jest o tym, że żyjąc pod własną kontrolą, sam jeden na całym świecie, człowiek żyje w sposób bardziej surowy i odosobniony niż dziewczyna zamknięta w panieńskim pokoju. Oczywiście człowiek może to odczuwać jako przymus. Gdyby otrzymał wolność po temu, to jak dzikie zwierzę tarzałby się w egoistycznych rozkoszach, to prawda; ale chodzi przecież o to, aby pokazać, że do takich ludzi nie należy, że potrafi mówić z bojaźnią i drżeniem; a powinno się mówić z podziwu dla wielkości, żeby ta wielkość nie popadła w zapomnienie; ze strachu, który trzeba przemóc, kiedy się mówi, że się wie, czym jest wielkość, że się zna jej otchłanie; a nie wiedząc, czym są otchłanie przerażenia, nie wie się, czym jest wielkość. (S. Kierkegaard, ,,Bojaźń i drżenie”)
A. Dürer, Modlące się ręce (1508)
Marta Czech

czwartek, 14 października 2010

Ziemkiewiczowszczyzna


Chrześcijanin? Endek? Randysta? Ideologiczny eunuch? …a może to po prostu kompleks wieszcza…?

(…) Wieszcz narodowy to proteza czasów zaborów, kiedy naród nie posiadał własnych elit, potrafiących formułować, mówiąc językiem Giedroycia, „cóż nam czynić wypada”. W tej chwili przynajmniej teoretycznie nie ma przeszkód by takie elity istniały. To, że takich ośrodków obecnie jest niewiele to inna sprawa, ale w każdym razie poeci i pisarze nie muszą ich zastępować. Zresztą, etat wieszcza jest mało atrakcyjny. Ostatnim, który tak funkcjonował, był Stefan Żeromski. I kto dziś o nim pamięta, oprócz uczniów, którzy do czytania jego książek są zmuszani?
- A Zbigniew Herbert?
- Raczej obsadzano go w roli autorytetu moralnego. Był bardziej refleksyjny, nie wytyczał celów. Potrzebujemy w tej chwili przede wszystkim normalnego życia literackiego, a nie nowych Mickiewiczów czy Żeromskich. To nie te czasy.

To fragment wywiadu sprzed niecałych 2 lat, którego Rafał Ziemkiewicz udzielił portalowi  Fronda.pl (http://fronda.pl/news/czytaj/dobra_literatura_nie_lubi_politycznej_poprawnosci).
Dziś już ,,nie potrzeba” wieszczów ani autorytetów moralnych, bo tacy są niewygodni i lepiej zepchnąć ich na margines. Poeci i pisarze niby to elit nie muszą, wg Ziemkiewicza, zastępować, tylko kimże oni powinni być, jak nie właśnie ściśle zintegrowaną częścią tychże elit? W końcu Herbert, którego Ziemkiewicz uznaje jednak za autorytet moralny, ale dalej twierdzi, że ten sam autorytet moralny ,,nie wytycza celów”. Tylko kto ma wyznaczać dziś jakiekolwiek cele, jeśli nie autorytety moralne, skoro u podstaw wszelkiej działalności ludzkiej powinna stać przede wszystkim niezłomna dbałość o esprit de corps? …i, jeśli Ziemkiewicz mówi, że ,,potrzebujemy normalnego życia literackiego, a nie nowych Mickiewiczów czy Żeromskich” – to niech mówi sam za siebie, a nie za całą Polskę. Skoro sam do pięt Mickiewicza czy Żeromskiego nie dorasta, niech poziomu dzisiejszych wymagań literackich nie zaniża i nie spłyca…
Panie Ziemkiewicz, niech nie degraduje Pan stanu polskiej literatury do prostacko i niesmacznie zepitetowanego losu swojego Kataryniarza
(http://cyberpunk.net.pl/literatura/ksiazki/pieprzony.html). Deklarowane przez Pana chrześcijaństwo i prawicowość (http://www.konserwatyzm.pl/publicystyka.php/Artykul/5514/)
mają swoją klasę. To zobowiązuje. Nie zastępujmy Homera trzęsieniem ziemi, a Horacego lawiną kamieni (jakby to powiedział Pan Cogito: http://www.eximus.14lo.lublin.pl/belfer/pan_cogito.htm#Pan%20Cogito%20a%20pop).
No, ale cóż…, to pod warunkiem, jeśli jest się człowiekiem o dwu nogach (http://www.eximus.14lo.lublin.pl/belfer/pan_cogito.htm#O%20dwu%20nogach%20Pana%20Cogito),
a nie eunuchoidalnym światopoglądowo tworem w myśl: ,, Staram się być zawsze w takim miejscu, by Żydzi uważali mnie za antysemitę, a antysemici za Żyda.”
Co do wspomnianego już deklarowanego przez Rafała Ziemkiewicza chrześcijaństwa – jeszcze jeden fragment wywiadu:

- Co to znaczy, że jest Pan chrześcijańskim randystą? Czy to nie jest herezja?
- Pewnie jest to herezja, ale mam nadzieję, że nie jest to nonsens. Zdaję sobie sprawę z paradoksalności stwierdzenia, w końcu Ayn Rand była ateistką pełną gębą, ja jednak staram się być chrześcijaninem, jakkolwiek zdającym sobie sprawę ze swej grzeszności.

Pozwolę sobie spuentować tę kwestię słowami jednego z forumowiczów: ,,Jeśli (Ziemkiewicz) jest chrześcijaninem i określił się mianem randysty, to albo nie czytał Rand (…), albo ma schizofrenię." (http://www.satan.pl/epika.php?id=206)
Prostujmy czym prędzej swoje postawy, nim ,,los popatrzy nam w oczy w miejsce, gdzie była głowa” (patrz: ,,Pan Cogito o postawie wyprostowanej”: http://www.eximus.14lo.lublin.pl/belfer/pan_cogito.htm#Pan%20Cogito%20o%20postawie%20wyprostowanej).
PS. A propos przeszkód na drodze ,,elitotwórczej”, których pan Ziemkiewicz nie zauważa, polecam:

Marta Czech

środa, 6 października 2010

Kto i jak może błogosławić?


          Toczę ostatnio zajadłe dyskusje na ten temat i za głowę się łapię, widząc tak wielką ignorancję i niewiedzę, również duchownych, w tym względzie. Rozgadują naokoło o tym, że świeccy mogą błogosławić, wprowadzając przy okazji różnorakie modernistyczne udziwnienia i wygibasy (np. z cyklu: ,,ubezpiecz koledze czaszkę”), a podstawowych pojęć nie rozróżniają: mianowicie błogosławieństwa powszechnego i błogosławieństwa prywatnego.
,,Kościół nigdy nie udzielał powszechnej mocy błogosławienia nikomu innemu, jak tylko kapłanowi." (ks. Karol Stehlin) Nikt nie ma mocy POWSZECHNIE błogosławić, jak tylko kapłani. Świeccy mogą TYLKO PRYWATNIE, np. matka dziecko na mocy władzy rodzicielskiej, danej jej w sakramencie małżeństwa.
Błogosławić może tylko ten, kto ma władzę - sam Bóg. Mocy swego błogosławieństwa użyczył On jednak tym, którzy Go na ziemi niejako zastępują. Otrzymali tę moc ojciec i matka dzięki mistycznej sile katolickiego małżeństwa. Kapłan tę moc posiada dzięki mistycznej sile swych święceń.
W Piśmie św. Bóg błogosławi jedynie przez kapłanów/proroków/patriarchów oraz przez rodziców.
Odmawiając brewiarz we wspólnocie świeckich, gdy nie ma kapłana – nie może być mowy o formule powszechnego kapłańskiego błogosławieństwa na zakończenie. Miejmy nadzieję, że chociaż ta zasada nie zostanie per analogiam tendencyjnie pogwałcona.

Marta Czech

wtorek, 5 października 2010

Na dzisiejsze czasy


Piękny wiersz... Aktualny niesamowicie. 

A jednak ja nie wątpię - bo się pora zbliża
A jednak ja nie wątpię – bo się pora zbliża,
Że się to wielkie światło na niebie zapali,
I Polski Ty, o Boże, nie odepniesz z krzyża,
Aż będziesz wiedział, że się jako trup nie zwali.
Dzięki Ci więc, o Boże – [że] już byłeś blisko,
A jeszcześ twojej złotej nie odsłonił twarzy,
Aleś nas, syny twoje, dał na pośmiewisko,
Byśmy rośli jak kłosy pod deszczem potwarzy.
Takiej chwały – od czasu, jak na wiatrach stoi
Glob ziemski – na żadnego nie włożyłeś ducha,
Że się cichości naszej cała ziemia boi
I sądzi się, że wolna jak dziecko – a słucha.
Zaprawdę w ciałach naszych światłość jakaś wielka
Balsamująca ciało – formy żywicielka,
Uwiecznica… promienie swe dawała złote
Przez alabastry ciała. 
Juliusz Słowacki

 Marta Czech

Dwie narodowe tragedie


Polecam i zapraszam:
10 X 2010 r. - uroczystości upamiętniające Ofiary katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem we Wrocławiu
Poseł Dawid Jackiewicz szef wrocławskiego PiS oraz Wrocławski Klub GAZETY POLSKIEJ zapraszają w dniu 10 października 2010 r. na uroczystości upamiętniające Ofiary katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem:

Kościół Najświętszej Marii Panny na Piasku - Ostrów Tumski-Wrocław:

- godz. 18:00 - Msza św. w języku łacińskim wg klasycznego rytu rzymskiego;
- godz. 19:00 - okolicznościowe wystąpienia;
- godz. 19:20 - koncert patriotyczny- ,,Requiem dla Prezydenta" w hołdzie prof. Lechowi Kaczyńskiemu Prezydentowi RP

Po koncercie ok. godz. 19:45 marsz milczenia ulicami Wrocławia. Spod Kościoła NMP na Piasku, pod tablicę śp. Władysława Stasiaka przy ul. Szewskiej, a następnie pod tablicę śp. Aleksandry Natalli-Świat przy pl. Solnym 14, gdzie nastąpi zakończenie uroczystości.

Nie zapominajmy jednak, iż 10 X – to nie tylko wspomnienie kwietniowej tragedii. To również okrągła rocznica utraty przez Polskę pełnej suwerenności – rok od ratyfikacji traktatu lizbońskiego
…i to nie niczyją inną ręką, jak tylko tą, którąśmy pogrzebali na Wawelu (nie wiem, czy dosłownie można by mieć taką pewność)
I Polsce, zwłaszcza w tym dniu, przysługuje żałobny płacz… - byleby łez powodzi nie było i, jak pisze Asnyk, nikt lamentem się nie poił, wał pozostał niezdobyty, a losy przeciwne stałością, z Bożą pomocą, zwyciężone. ,,(…) nie przestajmy czcić świętości swoje (…)” - prawdziwe Świętości. ...a tragedii narodowych nie konsekrujmy. W skupieniu - pamiętajmy, również w modlitwie.  

Marta Czech

poniedziałek, 4 października 2010

Król królów



Gorąco polecam film (ok. 16 min.) i zapraszam do włączenia się (choćby duchowo, modlitewnie) we wrocławski Marsz dla Jezusa Króla Polski. Jeszcze w tym roku akademickim! Dla zainteresowanych szczegóły już wkrótce.
http://www.dailymotion.pl/video/xdhv87_krol-krolow_news

Marta Czech

Panie Cnoty


Modlitwa  św. Franciszka z Asyżu:

Pozdrowienie cnót (w większości rękopisów kopiści zwą utwór ,,Pozdrowieniem cnót”, choć Tomasz z Celano, a za nim Boehmer, określił go jako ,,Pochwały cnót”)

                        1Bądź pozdrowiona, Królowo Mądrości, Pan niech cię strzeże z twą siostrą, świętą, czystą Prostotą.
2Pani święte Ubóstwo, Pan niech cię strzeże z twą siostrą, świętą Pokorą.
3Pani święta Miłości, Pan niech cię strzeże z twą siostrą, świętym Posłuszeństwem.
4Wszystkie najświętsze cnoty, niech was strzeże Pan, od którego się wywodzicie i pochodzicie.
5Nie ma w ogóle na całym świecie żadnego człowieka, który mógłby jedną z was posiadać, jeśli wcześniej nie umarłby.
6Kto jedną posiada, a innym nie uchybia, posiada wszystkie.
7I kto jednej uchybia, żadnej nie posiada i wszystkim uchybia (por. Jk 2, 10).
8I każda zawstydza wady i grzechy.
9Święta Mądrość zawstydza szatana i całą jego przewrotność.
10Czysta i święta Prostota zawstydza całą mądrość tego świata (por. 1Kor 2, 6) i mądrość ciała.
11Święte Ubóstwo zawstydza pychę i skąpstwo, i troski tego świata.
12Święta Pokora zawstydza pychę i wszystkich ludzi, którzy są ze świata, podobnie i wszystko co jest ze świata.
13Święta Miłość zawstydza wszystkie pokusy diabelskie i cielesne, i wszelką bojaźń cielesną.
14Święte Posłuszeństwo zawstydza wszelkie ludzkie i cielesne pożądania, 15i utrzymuje ciało w umartwieniu, aby było posłuszne duchowi i aby słuchało swego brata, 16i czyni człowieka poddanym i uległym wszystkim ludziom, 17i nie tylko samym ludziom, lecz także dzikim i okrutnym zwierzętom, 18aby mogły z nim czynić, co zechcą, na ile im Pan z wysoka pozwoli (por. J 19, 11).
Caravaggio, Św. Franciszek (1606)
Wszystkie pisma św. Franciszka i Klary:

Marta Czech

sobota, 2 października 2010

Nie Anioł Stróż


Przypomniał mi się jeden wiersz – akurat na dzisiejsze wspomnienie świętych Aniołów Stróżów… 

Nie anioł stróż
mojego Anioła Stróża nie widać
choć nie zazdrości archaniołom
nie strzeże nikogo jak na obrazku
przewraca kładkę po której idę
rzuca w przepaść na zbitą głowę
wyciąga za nogawki
pyta - jak leci
mówię mu nieprzyzwoity po łacinie banał
- Aniele tobie łatwo bo nie masz ciała
ale mnie sempiterna zabolała
nie rozumie strzeżonego Pan Bóg nie strzeże
do Boga idzie się na całego
przez kładkę skopaną
przez miłość która wyszła bokiem
przez rozpacz ze szczegółami
przez korek uliczny w którym ugrzęzło pogotowie z syreną
czasem jak stonoga co pomyliła nogi i stanęła jak noga
tłumaczył i ja tłumaczę ale na obrazkach inaczej
Ks. Jan Twardowski

Marta Czech

czwartek, 23 września 2010

Męczeństwo bardziej bolesne od śmierci


Nie daję cukierków temu, komu potrzebny jest środek na przeczyszczenie. (o.Pio)

O bilokacji, leczeniu chorych, przenikaniu ludzkich serc, darze niezwykłego zapachu i światła ogarniającego jego postać… oraz innych cudownych przymiotach o. Pio - w 42. rocznicę śmierci kapucyna z Pietrelciny… 

O. Pio — niestrudzony łowca dusz
Nadzwyczajne dary
Ojciec Pio przez całe życie wiele wycierpiał w intencji nawrócenia dusz; w nadzwyczajny sposób kochał Pana Boga i postępował w tej miłości aż do tego stopnia, że nie stawiał Bogu najmniejszego oporu. Pan Bóg uświęcił swojego sługę i dał mu (podobnie jak niektórym innym Świętym) dary, które przekraczają możliwości natury. Nazywają się te dary charyzmatyczne po łacinie gratiae gratis datae (dosł. ‘łaski darmo dane’); są one jednak łaskami danymi nie dla samej duszy (w tym przypadku dla ojca Pio), ale w tym celu, aby Bóg przez Świętego pokazywał swoją moc innym. Bóg daje dar sprawiania różnych cudów tylko Świętym, ponieważ inni ludzie przypisaliby sami sobie te nadzwyczajne rzeczy i wzbiliby się w pychę, podczas gdy Święci zawsze są pełni pokory. Znawcy życia ojca Pio twierdzą, że niełatwo znaleźć drugiego Świętego w historii, który dostałby od Boga taką liczbę nadzwyczajnych darów jak on.
Pierwszym darem o. Pio były najróżniejsze objawy towarzyszące jego życiu mistycznemu, takie jak ekstazy oraz osobiste przesłania od Pana Jezusa. Nie są to jednak w ścisłym sensie dary dane dla innych dusz, ale raczej dla niego samego, gdyż przez każdy z nich mógł jeszcze bardziej kochać Pana Jezusa. Oprócz tego posiadał dary bilokacji, leczenia chorych, cudownego zapachu, który był wyczuwany również przez innych ludzi, dar poznania serc (tj. sumień), jak również dar widocznego dla innych światła, które ogarniało nieraz jego postać. O tym, do jakiego stopnia o. Pio poznawał dusze, świadczyć może następująca historia: pewnego razu w klasztorze pewien współbrat chciał złapać w ogrodzie małego ptaszka, który wyglądał, jakby był chory; ów brat chciał go pielęgnować. Goniąc za ptaszkiem, zakonnik nie był jednak w stanie go złapać. Kiedy nadszedł czas wspólnej modlitwy, nie rozmyślał o niczym innym, jak tylko o tym, aby po modlitwie i po jedzeniu jeszcze raz wybrać się do ogrodu, złapać ptaka, a następnie go pielęgnować. Po modlitwie i posiłku ojciec Pio zawołał go: „Muszę z tobą porozmawiać!”. Zakonnik przyszedł i o. Pio powiedział mu: „Przez tego ptaka zupełnie straciłeś rozum. Wcale się nie modliłeś!” – i wyliczył mu szczegółowo wszystkie rozproszenia, których dopuścił się ten mnich podczas wspólnej modlitwy. Współbrat odszedł zawstydzony i żałował, że przez stworzenie zaniedbał obowiązek i służbę Bożą. – Podobne zdarzenia miały miejsce bardzo często. Pewnego razu do klasztoru przyjechała grupa pielgrzymów. Każdy całował rękę o. Pio; kiedy podszedł do niego pewien komunista, o. Pio cofnął rękę; przybysz zmieszał się i z przestrachem patrzył na zakonnika. O. Pio powiedział: „Jeżeli chcesz ucałować moją rękę, musisz najpierw spalić obrazki, które masz w kieszeni kurtki”. Okazało się, że ten komunista rzeczywiście miał przy sobie pornograficzne pocztówki. Upokorzony oddalił się na chwilę, spalił je i powrócił. O. Pio powiedział: „No, teraz możesz pocałować moją rękę, ale jak będziesz w domu, to proszę spal jeszcze pozostałe, które leżą w szufladzie szafki nocnej koło twojego łóżka”. Tego już było za wiele! Za pół godziny Szaweł stał się Pawłem: komunista poszedł do spowiedzi do o. Pio i wyrzekł się z swoich błędów.
O bilokacji o. Pio istnieje bardzo dużo raportów. Pan Bóg zesłał mu ten dar, którym wcześniej cieszyli się święci tacy jak Józef z Kupertynu, Alfons z Liguori i wielu innych. Doktor Anielski znał to zjawisko i przeprowadził teologiczną analizę sposobu, w jaki Bóg umożliwia realizację daru bilokacji. Uznał, że prawdziwe (tzn. fizyczne) ciało w danym momencie może znajdować się tylko w jednym miejscu; drugie ciało nie jest więc prawdziwym ciałem, a tylko pozornym. Współbracia pytali ojca Pio, czy Święci w takim razie mają świadomość pobytu w dwóch miejscach na raz; o. Pio wyjaśnił: „Oczywiście to zauważają; mogą nie mieć pewności, czy wybiera się gdzieś ciało, czy dusza, ale są w pełni świadomi tego, co się dzieje”.
Don Orione, słynny włoski kapłan, widział ojca Pio na grobie św. Piusa X; w tym samym czasie zakonnik przebywał w klasztorze. Inny kapłan widział go na uroczystości kanonizowania św. Tereski. Kiedy ojciec Pio rzeczywiście wyjechał kiedyś do Rzymu, już dobrze znał Wieczne Miasto.
(...) bo jesteśmy miłą Bogu wonią Chrystusową” (2 Kor 2, 15). Woń świętości, o której wspomina Nowy Testament, była innym darem, który się objawiał u niego w sposób dosłowny: częstokroć całe grupy pielgrzymów czuły w obecności ojca Pio cudowny zapach, przy czym zazwyczaj każdy w innej mierze. Ten zapach wyczuwali również często ci, którzy w potrzebie zwracali się w swoim sercu do świętego zakonnika – była to jak gdyby odpowiedź, że ich prośba została wysłuchana; zdarzało się to zarówno za życia, jak i po śmierci o. Pio.
Bardzo często wspierał umierających dzięki bilokacji. W takich przypadkach nieraz widział go tylko sam umierający, a nie pozostali, zgromadzeni wokół jego łoża. Pomagał nie tylko umierającym, ale często również osobom znajdującym się w wielkim niebezpieczeństwie, np. żołnierzom na wojnie. Pewnego razu cała zakrystia pełna była żołnierzy, którzy wracali z Rosji. Ojciec Pio zwrócił się do jednego z nich po imieniu: „Józefie!”. „Czy ojciec mnie zna?” – „Jakże mógłbym Cię nie znać? Słuchaj, nie zapomnij nigdy o 14, 15 i 16 sierpnia!”. Żołnierz opowiadał później o tym swojej rodzinie i powiedział, że właśnie te trzy dni były najbardziej niebezpieczne w całym jego życiu; musiał przedzierać się przez pola minowe, a wszędzie wokół niego wybuchały szrapnele; w pewnej chwili ktoś uchwycił go silnie za ramię i pewnie wyprowadził z niebezpiecznego terenu, dzięki czemu jeszcze żyje.
Wiele osób było świadkami daru proroctwa ojca Pio. „Nazwij twojego syna Pio” – powiedział kiedyś pewnemu policjantowi. „Ale jeżeli to będzie dziewczynka?” – „Powiedziałem ci, nazwij go Pio!”. I... urodził się chłopak. Przy następnym dziecku powtórzyła się podobna sytuacja. O. Pio o wielu rzeczach wiedział już wtedy, kiedy w naturalny sposób były jeszcze nie do przewidzenia, np. że w jego rodzinnej wiosce Pietrelcinie zostanie założony klasztor kapucyński; o tym fakcie prorokował wiele lat wcześniej i rzeczywiście – taki klasztor został wybudowany i poświęcony w roku 1947.
Spowiednik
Długa jest historia udzielenia ojcu Pio pozwolenia spowiadania; brak tu miejsca, aby o tym pisać, niemniej pozostaje faktem, że jego święcenia kapłańskie miały miejsce w 1910 r., zaczął zaś spowiadać dopiero w 1915. W jego mistycznym pragnieniu Boga i nawracania dusz pozbawienie tej możliwości stanowiło dlań ogromne cierpienie, jednak jak najchętniej poddawał się zakazowi i był posłuszny przełożonym, żeby w ten sposób wielbić Boga. Ojciec Pio powiedział kiedyś w tym kontekście, że może służyć Bogu bardziej przez posłuszeństwo niż przez nawet najbardziej święte czynności kapłańskie. – W ciągu tych pięciu lat doszedł, jak już wcześniej pisałem, do wielkiego stopnia pokory i świętości. Z tego okresu zachował się cały szereg jego listów do ojca duchowego, świadczących o wewnętrznym wzroście o. Pio ku doskonałości, ale również i o ciężkich walkach, które musiał toczyć. „Moje grzechy leżą zawsze przede mną”. „Jak ciężko jest wierzyć”. „Jakim męczeństwem jest nie wiedzieć, czy działam na chwałę Bożą, czy Go obrażam”. „To męczeństwo jest bardziej bolesne od śmierci”.
Rafaela Cerase była przekonana, że o. Pio musi stać się spowiednikiem i że przez tę posługę będzie wielkim błogosławieństwem dla ludzkości, ofiarowała zatem samą siebie Panu Bogu jako żertwę w tym celu. Bóg przyjął ofiarę: Rafaela zachorowała na raka i zmarła (wcześniej pisałem o duchowym kontakcie między tymi dwoma świętymi duszami), a wskutek tego o. Pio uzyskał pozwolenie do spowiadania i stał się wielkim spowiednikiem, którym był aż do końca życia.
O. Pio był nadzwyczajnym spowiednikiem z dwóch powodów. Po pierwsze, ponieważ bardzo głęboko tkwiła w nim nienawiść do grzechu – tak jak nienawidził go u siebie, tak i u innych; kochał bardzo Pana Boga i dlatego nawet myśl o grzechu przejmowała go niewypowiedzianym bólem. Po drugie, ponieważ Bóg udzielał mu wiedzy o grzechach poszczególnych ludzi; jeżeli podczas spowiedzi ktoś coś zataił, nie dostawał rozgrzeszenia. Ojciec Pio był surowym spowiednikiem; wiedział dokładnie, kiedy i wobec kogo należało użyć ostrych słów. Tymi ostrymi słowami wypędzał nieraz penitentów z konfesjonału, oczywiście tylko wtedy, kiedy było to potrzebne. Adwokat Franciszek Fonti np. opowiadał nieraz ze wdzięcznością, że tak stało się właśnie w jego przypadku. „Idź precz stąd” – krzyczał o. Pio – „czy chcesz, żebym cię sam stąd wypędził?”. „Ale ojcze, przecież zachowałem wiarę...”. „Uważaj, żebyś nie postępował nadal w ten sposób, bo ją stracisz! Wystarczy ci teraz! Idź już, szybko!”. Rok później adwokat powrócił, wyspowiadał się i jeszcze wiele lat później chwalił cudowne nawrócenie, którego dostąpił w San Giovanni Rotondo.
Mistycy nie mają określonej metody. „Kocham dusze tak, jak Pan Bóg je kocha”. Ich postępowanie nie ogranicza się do tego, co jest napisane w podręcznikach duszpasterskich, posiadają bowiem cenniejsze wskazówki, otrzymywane bezpośrednio od Pana Boga. Ojciec Pio był podobieństwem Chrystusa bardziej niż inni kapłani; przede wszystkim był bowiem żyjącą ofiarą dla Pana Boga: razem z Chrystusem był zatem kapłanem i ofiarą. Dlatego oddał się Bogu dla ratowania dusz, które miłował w najbardziej właściwy sposób. Pisał do swego ojca duchowego: „Od pewnego czasu czuję wielką pobudkę, aby oddać się Panu Bogu jako ofiara za dusze. Owszem, składałem ten akt ofiarowania się już parę razy. Ale tym razem to pragnienie stało się tak wielkie, że jest już pasją; błagałem Boga, żeby kary i chłosty, które przygotowane są dla grzeszników, zsyłał na mnie i chciałbym, żeby pomnożył je o stokroć”. Za swoją gotowość do złożenia samego siebie w ofierze otrzymał od Pana Boga – poza charyzmatycznym darem widzenia sumienia grzesznika – również dar mądrości, a także i inne dary Ducha Świętego. W ten sposób mógł widzieć duszę penitenta prawie tak samo, jak widział ją Bóg. Wyjaśnia to całą „pedagogikę” o. Pio, którą można najtrafniej nazwać boską. Nigdy nie był obłudnym; czasem okazywał słodycz i udzielał pocieszenia, a czasem używał bardzo ostrych słów, widział bowiem nie tylko ukryte grzechy, ale również słabości oraz cnoty, które specjalnie uwzględniał w nauce, dawanej penitentom. Pytano go, jak do zrobi, że nawraca tyle dusz do Boga. „To nie ja nawracam, tylko Ten, który jest we mnie i nade mną” – odpowiedział.
Ojciec Pio powiedział kiedyś: „Nie daję cukierków temu, komu potrzebny jest środek na przeczyszczenie. O! gdybyście wiedzieli, jak strasznie jest siedzieć na «trybunale pokuty» (chodzi o konfesjonał – przyp. A. E.). Zarządzamy Najświętszą Krwią Chrystusową; nie wolno nam wylewać jej z lekceważeniem!”. Z tego powodu nie dawał rozgrzeszenia każdemu, kto o nie prosił. „Gdybyście tylko wiedzieli, jak bardzo cierpię, jeżeli nie daję rozgrzeszenia! Ale musicie też wiedzieć, że lepiej jest być strofowanym przez ludzi za tego życia, niż przez Boga w przyszłym”. Pewnego razu jakiś człowiek był u niego u spowiedzi i zataił grzeszny stosunek z kobietą; zamiast się przyznać, powiedział, że przeżywa w tej chwili kryzys duchowny. O. Pio krzyknął nań: „Co to znaczy kryzys?! Jesteś brudną świnią! Idź stąd, ale już!”. Często ojciec Pio w ogóle nie przyjmował niegodnej osoby, ponieważ już z góry wiedział, kto przyjdzie – i w jakim stanie. Nawet pewna dziewczynka, mająca dopiero dwanaście lat, została w ten sposób wyrzucona. „Idź stąd! Nie mogę cię spowiadać!”. Przerażeni rodzice prosili o wyjaśnienie – i dostali je: „Prawie nigdy nie chodzisz w niedzielę na Mszę św.; zaniedbujesz katechizm. Gdybym cię spowiadał, to powiedziałabyś mi jakieś mało ważne rzeczy, a w sprawach istotnych nadal byś grzeszyła”.
W tamtych czasach kryzys autorytetu nie był jeszcze tak wielki jak dzisiaj i o. Pio mógł bez problemu stosować takie metody, jak nasz Zbawiciel, który ostro powiedział św. Piotrowi: „Odejdź ode mnie, szatanie, jesteś mi zgorszeniem, bo nie pojmujesz tego, co z Boga jest, ale co z ludzi”. Pewnego razu jakaś Angielka uklękła do spowiedzi. Ojciec Pio niecierpliwie trzasnął drzwiczkami konfesjonału, oświadczając: „Dla ciebie nie mam czasu!”. Pomimo upokorzenia kobieta próbowała jeszcze parę razy przystąpić do spowiedzi, ale nawet pomimo próśb jej znajomych o. Pio był nieubłagany. W końcu jednak spotkał się z nią, aby jej powiedzieć, że zamiast lamentować powinna raczej błagać Boga o miłosierdzie, ponieważ przez długie lata niegodnie przyjmowała Komunię świętą – tylko po to, żeby przypodobać się mężowi i jego matce.
Straszne dziesięć lat
W roku 1923 ojciec Pio przepowiedział, że odtąd będzie cierpiał nie mniej niż poprzednio, ale w inny sposób – mianowicie z powodu ludzi. Rzeczywiście, wówczas zaczęło się dla niego straszne dziesięciolecie. Zwiastuny trudności, jakie go czekały, pojawiły się już w 1919 r., kiedy to rozeszły się pogłoski, że niebawem o. Pio zostanie przeniesiony do innego klasztoru. Przyczyn tych plotek było kilka; między innymi jego przełożeni byli niezadowoleni z powodu wręcz histerycznego zachowania pewnych przesadnie pobożnych niewiast. Innym powodem był fakt, że władze kościelne podejrzewały autentyczność zjawisk, które były udziałem o. Pio. Nie da się również wykluczyć pewnej niechęci, która, niestety, nieraz istnieje wśród kapłanów, a która wynikała z zazdrości o apostolski „sukces” ojca Pio.
Przez cztery lata lud protestował przeciw przenoszeniu swego ukochanego spowiednika: wokół klasztoru gromadziły się tłumy. Wszystko szło dobrze w latach 1919–1922, ale w 1922 r. Św. Oficjum zarządziło, że należy położyć stanowczy kres wszystkiemu, co przyciąga uwagę ludzi. Ojciec Pio nie mógł już być w jakikolwiek sposób „eksponowany” albo szczególnie traktowany. Musiał uczestniczyć we wszystkich wspólnych modlitwach itp., nie wolno mu było korespondować ze swoim spowiednikiem, nie wolno mu było udzielać publicznych błogosławieństw ludowi. O. Pio, który przepowiedział takie udręki, przyjął je jak zawsze pokornie. Już kilka lata wcześniej mówił przecież: „nie chcę ulgi w moich cierpieniach” oraz „chcę, żeby moje życie było wypełnione krzyżami i cierpieniami”. Przez swoją prawdziwą pokorę był też bezwarunkowo posłuszny. Gdy przełożony spytał go, czy pójdzie, jeżeli naprawdę dostanie rozkaz przeprowadzki (pomimo iż wiedział, że ojciec Pio z powodu słabego zdrowia nie wytrzyma jakiejkolwiek podróży), święty zakonnik odpowiedział: „Nie mogę nie posłuchać, ponieważ jestem synem posłuszeństwa”.
O. Pio nigdy nie został przeniesiony. Co prawda polecenie przeprowadzki zostało napisane: generał zakonu wysłał je wikariuszowi prowincji, a ten przeczytał list ojcu Pio, ponieważ taki miał obowiązek, ale w poleceniu znajdowała się klauzula, że przeprowadzka ma nastąpić dopiero na konkretny sygnał generała zakonu. Skoro taki sygnał nie nadszedł, o. Pio został w San Giovanni. Z powodu tego listu oskarżono go nawet nieposłuszeństwo, ponieważ się nie przeprowadził. Ojciec Pio wtedy ukląkł przed ojcem, który o tym mówił i udręczonym głosem powiedział: „Peppino, przysięgam ci na Jezusa, że nigdy tego rozkazu nie dostałem. Wszystko, co przełożeni mi każą, robię od razu i nie dyskutuję o tym”.
Istnieją doniesienia, że o. Gemelli, o którym pisałem w poprzedniej części, miał swój negatywny udział w zdarzeniach tego dziesięciolecia, był bowiem osobistym przyjacielem papieża i z tego powodu miał duży wpływ w Rzymie.
Minęło kilka lat; krzyże dały się unieść, ale największy cios tych lat spadł na o. Pio w roku 1931. Dotychczas pozostawały mu – pomimo szorstkiego traktowania ze strony przełożonych – wielkie pociechy w postaci możliwości prowadzenia kierownictwa duchowego i słuchania spowiedzi (były to nb. jedyne czynności duszpasterskie, jakie mu pozostawiono). Tymczasem 11 czerwca 1931 r. z Rzymu nadszedł zakaz wszelkiej działalności duszpasterskiej: żadnej spowiedzi, żadnego kierownictwa duchowego! Ojciec Pio miał stać się więźniem klasztoru, podobnie jak kilkanaście lat później – w czasie ostatniej wojny – błogosławiony ks. Rupert Mayer, wielki apostoł Monachium. Przełożony o. Pio, który miał mu w imieniu Św. Oficjum przekazać ten rozkaz, sam najpierw potrzebował, aby ktoś podniósł go na duchu: brak mu było śmiałości. Kiedy przekazał tę smutną wiadomość, o. Pio w pierwszej chwili wydawał się kompletnie załamany, ale zaraz otrząsnął się i powiedział: „Niech się stanie wola Twoja, Boże!”. Przełożony chciał go jakoś pocieszyć, ale prawdziwą pociechę mógł przynieść o. Pio tylko Pan Jezus... Zakonnikowi nie było nawet wolno wchodzić do kościoła klasztornego! Miał zezwolenie tylko na odprawianie Mszy św., a i to wyłącznie w kapliczce na piętrze. Konfratrzy o. Pio krytykowali rozkaz Św. Oficjum – on nie! Wręcz przeciwnie, odpowiadał współbraciom, że potrzebne jest ciche i pokorne posłuszeństwo, i jeżeli Rzym tak nakazuje, to Rzym ma rację, nawet jeżeli oni tego – po ludzku – nie zrozumieją.
Sytuacja ta kładła się jednak wielkim cieniem na duszę o. Pio. Odtąd regularnie odwiedzał go o. Augustyn, jego kierownik duchowny. Pierwszy raz, kiedy z tego powodu przyjechał do San Giovanni, gdy tylko zostali sami w rozmównicy o. Pio rozpłakał się tak bardzo, że przez dłuższy czas nie był w stanie się opanować... Żeby wykonywać rozkazy Rzymu, brat, który służył o. Pio do Mszy św., zamykał drzwi kaplicy, tak że byli w niej zupełnie sami. W tych latach ojciec Pio miał dużo czasu do czytania; korzystając z tego, czytał w tym okresie więcej niż kiedy indziej w życiu.
Przez dwa lata wszystko odbywało się w opisany wyżej sposób. Ojciec Pio zdał celująco ten duchowy egzamin. Jego serce było, co prawda, często bliskie załamania, ale jednak korzystał z tej próby dla uświęcenia samego siebie oraz jako ofiara za dusze, które odtąd miał prowadzić. Zanim te przykrości całkowicie minęły, o. Pio musiał jeszcze znosić różne gorzkie oszczerstwa, m.in. że nieuczciwie administruje datkami, które składano na jego ręce; nawet jego kierownik duchowy musiał go bronić w tej sprawie. Innym oszczerstwem było twierdzenie, jakoby ojciec Pio w konfesjonale nakazywał, aby całowano go w rękę... Czyniono mu także różne inne zarzuty; wszystkie okazały się w końcu nieprawdą. Te niesłuszne oskarżenia męczyły o. Pio tak bardzo, że często czuł się całkiem wyczerpany fizycznie. Najgorsze pomówienia dotyczyły jego stosunku do niewiast. Jak już wcześniej pisałem, o. Pio był kierownikiem duchowym różnych kobiet, mając od samego Pana Boga dar nie tylko ogólnie do kierownictwa duchowego, ale i wiele darów szczególnych, przez które osiągnął w tym kierownictwie wysoki stopień doskonałości. Dzięki temu prowadził niemałą liczbę niewiast do szczytów prawdziwej mistyki i świętości. Wszystkie oskarżenia okazały się zwykłym oszczerstwem; i co ciekawe: ich źródłem były listy histerycznych i zazdrosnych kobiet!
Jest szczególnie wzruszające, jak bardzo niektóre osoby, w tym nawet księża i biskupi, starały się, aby przez modlitwę albo w inny sposób doprowadzić do rehabilitacji ojca Pio. Członkowie Trzeciego Zakonu w San Giovanni nie tylko modlili się w tej intencji, ale ich prezes napisał nawet do Donata kard. Sbarettiego w Watykanie, błagając go usilnie, żeby przywrócić o. Pio wszystkie prawa potrzebne do wykonywaniu apostolstwa, które prowadził uprzednio. Jeden biskup z zakonu OO. Kapucynów specjalnie przyjechał do swojego współbrata, żeby go poznać i na własne oczy ocenić sytuację; o wizycie napisał raport do Rzymu. Ten raport zrobił swoje, ponieważ ów kapucyn, jako biskup, posiadał szczególny autorytet.
Nowy arcybiskup Manfredonii, Andrzej Cesarano, objął swoją funkcję 20 grudnia 1931 r. Półtora roku później, 24 czerwca 1933 r., odwiedził ojca Pio. Ta wizyta okazała się decydująca – w dniu 16 lipca 1933 r. o. Pio został w pełni zrehabilitowany. Znów mógł wśród wielkiej rzeszy odprawiać Mszę św., znów mógł spowiadać... 

ks. Anzelm Ettelt FSSPX

Marta Czech

wtorek, 21 września 2010

Człowiek bez światłocienia


          Filozof, teolog, pisarz, konwertyta z anglikanizmu, kardynał, bezkompromisowy bojownik o Prawdę, apologeta katolickiej moralności, jeden z najwybitniejszych i najbardziej wszechstronnych mistrzów angielskiej duchowości…
Jego wyniesienie na ołtarze odbyło się przedwczoraj podczas Mszy św. w Cofton Park, w Birmingham, w czasie pielgrzymki Benedykta XVI do Wielkiej Brytanii.
Człowiek bez światłocienia. Polecam jego teksty.

John Henry Newman
O wyższości katolicyzmu (fragmenty)
Nikt nie powinien wstępować do Kościoła bez mocnej intencji znajdowania w Nim odpowiedzi na wszelkie pytania dotyczące doktryny i moralności, a to na podstawie pochodzenia Kościoła bezpośrednio od Boga prawdy. Jeśli masz inne podejście, lepiej żebyś nie przychodził w ogóle: wielcy i mali, wykształceni i nie — wszyscy muszą przyjść po naukę. Jeśli idziesz taką drogą, nigdy nie zbłądzisz, masz dobry fundament, ale przychodząc z innym nastawieniem, lepiej poczekaj, aż się go pozbędziesz. Twierdzę, że przychodząc do Kościoła, musisz chcieć się uczyć, a nie przychodzić ze swoimi schematami, i musisz chcieć zawsze pozostać uczniem. Musisz pragnąć, by Kościół stał się twoim dziedzictwem i by Go nigdy nie opuścić. Nie przychodź na próbę, nie przychodź tak, jak rezerwujesz miejsca w kaplicy, albo bilety na wykład, przyjdź jak do domu, jak do szkoły twojej duszy — do Matki świętych i przedsionka niebios. Z drugiej strony jednak nie trap
się myślami, czy po wstąpieniu twoja wiara będzie trwać — to jest podszept Wroga, aby cię zatrzymać. Ten, który rozpoczął w tobie dobre dzieło, sam je wypełni. Ten, który cię wybrał, będzie ci wierny.
(…)
Całkowicie słuszne jest stwierdzenie, że Kościół nie pozwala swoim dzieciom żywić wątpliwości co do jego nauczania. Jest tak przede wszystkim dlatego, że aby być katolikiem, trzeba mieć wiarę, a wiara jest nie do pogodzenia z wątpieniem. Nie można być katolikiem bez prostej wiary, że to, co Kościół głosi w imieniu Boga, jest Jego słowem, a więc prawdą. Człowiek musi naprawdę wierzyć, że Kościół jest Bożą wyrocznią, musi mieć pewność co do jego posłannictwa — taką, jaką ma co do posłannictwa apostołów. Czyż można powiedzieć, że ma pewność posłania apostołów przez Boga ktoś, kto natychmiast dodaje, że być może kiedyś znajdzie powody, aby wątpić o ich posłannictwie? Takie przewidywanie stanowi rzeczywiste, choć odłożone w czasie wątpienie, zdradzając, że ten ktoś i obecnie nie ma pewności. Człowiek, który mówi: 
„W tej chwili wierzę, ale może teraz przeżywam jakieś nieświadome podniecenie umysłu, więc nie mogę powiedzieć, czy będę wierzył jutro”, nie ma wiary i w tej chwili. Człowiek mówiący: „Może jestem pod wpływem jakiejś iluzji, która kiedyś mnie opuści, i wrócę do swej poprzedniej świadomości”, albo: „Wierzę na poziomie swojego obecnego stanu wiedzy, ale mogą się pojawić argumenty, które zmienią moje poglądy” nie ma wiary za grosz.
(…)
Ten punkt muszę podkreślić: wiara zakłada ludzkie zaufanie, że rzecz, w którą się wierzy, jest rzeczywiście
prawdziwa, a przecież to, co jest prawdą, nigdy nie może stać się fałszem. Jeśli prawdą jest, że Bóg stał się człowiekiem, cóż miałoby znaczyć moje przewidywanie, że może nadejdzie czas, gdy nie będę wierzył, że Bóg człowiekiem się stał? To mniej więcej tak, jakbym przewidywał, że nadejdzie czas, gdy przestanę wierzyć w prawdę. I jeżeli przemyśliwuję, jak dać sobie możliwość, aby z czasem przestać wierzyć, albo wątpić, że Bóg stał się człowiekiem, to praktycznie oznacza, że chcę mieć możliwość wątpienia lub niewiary w to, co teraz uważam za wieczną prawdę. Osobiście nie widzę niczego dobrego w dopuszczaniu takiej możliwości ani sensu w domaganiu się zgody na nią. Jeśli nie mam w tej chwili żadnych wątpliwości, to domagając się takiej zgody, żądałbym aby pozwolono mi popaść w błędy. Jeśli zaś w tej chwili mam wątpliwości, to znaczy, że już teraz nie mam wiary. Nie da się jednocześnie autentycznie wierzyć i oczekiwać chwili, kiedy, być może, wierzyć się przestanie. Zapewnianie sobie możliwości przyszłego wątpienia oznacza, że już teraz się wątpi. Oznacza, że już teraz nie jest się zdolnym być katolikiem. Można kochać połowicznie, można być połowicznie posłusznym, ale nie można połowicznie wierzyć: albo mam wiarę, albo nie. Taki człowiek, który już jest katolikiem, a decyduje się rozbudzać w sobie wątpliwości, które
przed nim się pojawiły, właśnie przestał wierzyć. Nie trzeba go ostrzegać przed utratą wiary, nie jest on li tylko w niebezpieczeństwie jej utraty — on już ją stracił. Odpadł od łaski dokładnie w tym momencie, gdy zaczął się świadomie bawić wątpliwościami i poszedł za nimi. Nie można zdecydować się wątpić w to, czego jest się pewnym, a jeśli ktoś nie jest pewien, że Kościół jest z Boga, znaczy, że w to nie wierzy. Nie ja mu zakazuję wątpienia, on sam wziął sprawy w swoje ręce, decydując się na prośbę o pozwolenie. Zaczął od niewiary, a nie stopniowo do niej dochodził.
(…)
Tu chyba nawet lepiej niż w przypadku wiary widać, że nie do pogodzenia z miłosnym zaufaniem jest przewidywanie możliwości wątpienia lub odrzucenia wielkich łask, którymi człowiek już się cieszy. Na przykład co byś pomyślał o przyjacielu, którego kochasz, i który ci ufa, a który poprosiłby, abyś mu z góry dał pozwolenie kiedyś w ciebie zwątpić? Który, gdyby przyszła mu do głowy myśl, że twoja przyjaźń jest tylko grą, że jesteś nikczemnikiem, człowiekiem bez zasad, nie odrzuciłby jej ze wstrętem albo wyśmiał
jej bzdurności, lecz uznał, że ma oczywiste prawo poddać się jej, więcej, że jest to jego obowiązek wobec samego siebie? Czy uznasz, że przyjaciel nagina prawdę, że jest nieuczciwy w myśleniu, że jego człowieczeństwo jest chore, że kaleczy swój rozum, jeśli odwróci się od takiej myśli? Czy jeśli tego nie zrobi, nie nazwiesz go okrutnym i podłym? Osobiście nie umiałbym być blisko z osobą wybierającą tę drugą możliwość. Z kimś o tak niemiłej, podejrzliwej osobowości, osobowości trzymającej się na dystans wobec mnie, która domaga się specjalnych praw, jest ukierunkowana tylko na siebie, a nawet miałaby ochotę na oszczerstwa, która jest zimna, przesadnie krytyczna, przewrotna i niegodna zaufania. Tacy ludzi często są krzyżem, który trzeba znosić, ale na przyjaciela wybiorę kogoś, kto zjednoczy swe serce i ręce ze mną, kto poświeci się dla mnie i moich spraw, kto weźmie moją stronę, gdy mnie atakują, kto z góry będzie pewien, że ja mam rację, a jeśli jest krytyczny (a powinien być krytyczny w stosunku do istoty grzesznej 
i niedoskonałej), to będzie taki przez miłość i lojalność, z troski żebym był dobrze postrzegany i by inni kochali mnie tak gorąco jak on sam. Nie powiem, że mi ufa przyjaciel, który wysłuchuje każdej plotki o mnie, i wolałbym, żeby trzymał się ode mnie z daleka ktoś, kto twierdzi, że jego obowiązkiem wobec siebie samego jest podtrzymywać wątpliwości co do mojej czci. Żeby podać ważniejszy przykład — czy można powiedzieć, że ufa Bogu i kocha Go ktoś, kto oswoił się z wątpliwościami, czy w ogóle Bóg istnieje, albo kto zastrzega sobie prawo do wątpienia, kiedy tylko mu się zachce, czy Bóg jest dobry, sprawiedliwy albo wszechmocny, i twierdzi, że bez takiego prawa byłby tylko biednym niewolnikiem, miał zniewolony umysł i nie mógł w sposób prawdziwie wolny i godny służyć Stwórcy? Ktoś, kto twierdzi, że Bóg przyjmuje tylko taki kult, w który ze strony czciciela jest wpisane caveat, że nie obiecuje on sprawować go jutro, że nie odpowiada za siebie, jeśliby pojawił się jakiś nieznany mu wcześniej argument, który uczyniłby poważnym obowiązkiem moralnym zawieszenie poprzedniego sądu i kultu. O takim człowieku ja bym powiedział, ze czci on swój własny umysł, swoje własne ukochane Ja”, a nie Boga, że jego idea Boga jest tylko przypadkową formą, jaką przyjęły jego myśli w pewnym okresie, na dłuższy lub krótszy czas, nie tyle jest obrazem Wiecznego Przedmiotu, co przelotnym uczuciem czy wyobrażeniem, które nie ma zupełnie żadnego znaczenia. Powiedziałbym, a większość ludzi, którzy przyjrzeliby się temu problemowi, zgodzi się ze mną, że taka osoba jest wielce zarozumiała, przemądrzała i nie ma w niej ani miłości, ani wiary, ani bojaźni, ani zgoła niczego nadprzyrodzonego, że jej pycha musi zostać złamana, a serce uczynione na nowo, zanim będzie zdolna w ogóle do jakiegokolwiek aktu religijnego.
(…)
Uwierzcie raczej mi niż światu, gdy powiem, że katolik nie ma trudności ze swoją wiarą, raczej ma trudność z niewiarą, chyba że się fatalnie źle prowadzi. Otrzymał dar, który czyni wiarę łatwą, i musiałby uczynić duży, a godny politowania wysiłek, żeby się wiary oduczyć. Gwałciłby swój intelekt nie przez ćwiczenie się w wierze, lecz przez powstrzymywanie jej. Gdy pojawiają się wątpliwości, co łatwo może się zdarzyć, jeśli nie jest odizolowany od świata, są one dla niego tak wstrętne i niepożądane, jak myśli nieczyste dla człowieka cnotliwego. Oczywiście że wzbrania się przed nimi, odrzuca je, ale z jakiego powodu? Nie przede wszystkim dlatego, że są niebezpieczne, lecz że są okrutne i niskie.

Marta Czech

sobota, 21 sierpnia 2010

ZARE


..., czyli Związek Ateistycznych Republik Europejskich.
Tyrania, oligarchia, demokracja (Unia Europejska)… - prócz liczby oficjalnie rządzących, w istocie niczym się od siebie nie różnią…
Najważniejsza jest jednak odpowiedź-antidotum na drążące dziurę w brzuchu (i nie tylko), niekończące się zarzuty wobec tej ziemskiej apokalipsy, której wokół doświadczamy:
,,Albowiem Bóg dopuszcza władze niegodziwców jako karę za grzech (…) aby więc ustała plaga tyranów, należy usunąć grzech.”
Polecam:
ks. Karol Stehlin FSSPX: Nauka o państwie św. Tomasza z Akwinu a Unia Europejska, Zw nr 52 (3/2003)
Zofia Jodłowska: Jan Paweł II a Unia Europejska, Zw nr 52 (3/2003)
Radomir Malý: Czeska hierarchia katolicka a Unia Europejska, Zw nr 52 (3/2003)
,,Umieszczenie symbolu sierpa i młota na fladze unijnej obraża  obywateli Unii Europejskiej i stanowi przejaw ksenofobii." Raport MSWiA o obrazku zamieszczonym wyżej.
Marta Czech